Gorzki Dzień Zjednoczenia

„Co pan robił po 30 kwietnia?” – pytam starszego mężczyznę. „Trafiłem do obozu. I tak miałem szczęście, że mnie nie rozstrzelali”. 40 lat temu wietnamscy komuniści opanowali kraj.

   Czyta się kilka minut

Plac przed bazyliką Notre-Dame w dawnym Sajgonie po zdobyciu miasta przez komunistów w1975 r. / Fot. Jean-Claude LABBE / GAMMA-RAPHO // TAYLOR WEIDMAN GETTY IMAGES
Plac przed bazyliką Notre-Dame w dawnym Sajgonie po zdobyciu miasta przez komunistów w1975 r. / Fot. Jean-Claude LABBE / GAMMA-RAPHO // TAYLOR WEIDMAN GETTY IMAGES

W mieście Ho Chi Minha jest gorąco i parno. Wiosna na południu Wietnamu to najgorętszy czas w roku. Słońce rozgrzewa kraj do czerwoności przed monsunem, który codziennymi opadami będzie studzić wymęczoną półroczną suszą ziemię, a w wody Mekongu tchnie nowe życie.

Ale teraz temperatura dochodzi do 40 stopni, a za sprawą ogromnej wilgotności powietrza wydaje się, że jest jeszcze goręcej. Wietnamczycy funkcjonują więc głównie rano i wieczorem. W południe szukają cienia, popijają hektolitrami kawę na lodzie lub śpią, bujając się w hamakach.

Okres przed monsunem to w tropikach także ostatni dzwonek na prowadzenie wojny. Potem wszystko ugrzęźnie w błocie: czołgi, bawoły ciągnące armaty, nawet piechota. Może dlatego największe zwycięstwa wietnamskich komunistów – najpierw pod Dien Bien Phu nad Francuzami, a potem nad rodakami z Wietnamu Południowego (odpowiednio: 7 maja 1954 r. i 30 kwietnia 1975 r.) – przypadły wiosną.

Sajgon opustoszał

40 lat temu wydarzyło się to, co rządzący dziś Wietnamem nazywają konsekwentnie „wyzwoleniem Sajgonu”.

Polskie powiedzenie „Ale Sajgon!” nie wzięło się znikąd. Wystarczy sobie wyobrazić, że w tej prawie 10-milionowej metropolii jest ponad 7 mln jednośladów, a kierowcy raczej nie poważają przepisów drogowych. A jednak Miasto Ho Chi Minha – tak 40 lat temu zwycięzcy przemianowali Sajgon, na cześć zmarłego w 1969 r. przywódcy wietnamskich komunistów – zazwyczaj tętniące życiem, teraz wygląda na wyludnione.

Można odnieść wrażenie, jakby sajgończycy (pozostańmy przy tym określeniu, prostszym niż mieszkańcy Miasta HoChi Minha) uciekli. A prawda jest taka, że po prostu tłumnie opuścili tę gospodarczą stolicę kraju (polityczną stolicą jest Hanoi, pierwotnie stołeczna metropolia Wietnamu Północnego), by udać się na długą majówkę. A może jednak uciekli przed pamięcią? Część może tak. Ale większość Wietnamczyków, bo ponad 60 proc., nie ukończyła jeszcze czterdziestki – oni nie pamiętają tamtej wojny.

Wtedy, w kwietniu 1975 r., ludzie chowali się po domach bądź uciekali – jeśli tylko mogli. Także żołnierze Południa. Stosy wojskowych butów i mundurów walały się po sajgońskich ulicach w Dniu Wyzwolenia. Żołnierze przebierali się pospiesznie w cywilne ubrania, aby uniknąć kuli w łeb.

Południowcy pamiętali historię tzw. ofensywy Tet z 1968 r. Wtedy, w wietnamski Nowy Rok, komuniści uderzyli i zajęli na długie 24 dni historyczne cesarskie miasto Hue. Zanim zostali z niego wyparci przez wojska amerykańskie i południowowietnamskie, w ramach „czystek” wyrżnęli kilka tysięcy ludzi – głównie miejscową elitę inteligencką, uznaną za zwolenników władz w Sajgonie.

Czarny kwiecień

Tamtego 30 kwietnia upadł Sajgon – pod naporem armii Wietnamu Północnego (LAW) i partyzantów Wietkongu (odgrywających tu już rolę drugoplanową). Czołg T-55 o numerze bocznym 390 staranował bramę Pałacu Prezydenckiego. „To był symbol zwycięstwa narodu i Ludowej Armii Wietnamu, koniec 30 lat walk przeciw Francuzom i Amerykanom” – mówił dziś podczas obchodów 64-letni Nguyen Van Tap, który wtedy kierował czołgiem nr 390.

Także tego dnia amerykańskie helikoptery Chinook przewiozły z ambasady USA na krążące u wybrzeży Wietnamu lotniskowce US NAVY swój personel i grupę Wietnamczyków uznanych za „at risk” (tj. związanych z rządem Południa). Podobno była to największa ewakuacja powietrzna w historii. Nagrania ukazujące Wietnamczyków zwisających z krat ambasady czy helikoptera spychanego potem z lotniskowca do morza (by zrobić miejsce dla kolejnych maszyn) obiegły świat – i przeszły do kanonu obrazów symbolizujących upadek, klęskę, koniec politycznego bytu. Wszak była to pierwsza wojna transmitowana w telewizji niemal na żywo.

Odtąd 30 kwietnia jest dla komunistów Dniem Zjednoczenia. Natomiast dla wietnamskich emigrantów, którzy wtedy salwowali się ucieczką, to „Dzień, w którym straciliśmy kraj”, „Czarny kwiecień”, „Dzień narodowego wstydu”. Podobnie postrzegane jest to w USA, a dyskusje na ten temat trwają w Stanach od początku antywojennego ruchu hippisowskiego do dziś. W USA, gdzie tylko w Kalifornii mieszka milion wietnamskich emigrantów, temat Wietnamu wraca wraz z każdą kolejną wojną, w której udział biorą Amerykanie – i z każdą kampanią wyborczą. W Wietnamie w latach 60. i 70. zginęło 58 tys. Amerykanów; setki tysięcy zostało rannych lub/i okaleczonych psychicznie. Ale najbardziej ucierpieli sami Wietnamczycy.

– Schrzaniliśmy tu wszystko, co się dało, zabijając po drodze trzy miliony niewinnych Wietnamczyków – mówi mi ze łzami w oczach 68-letni Jeff Boyer, weteran, który walczył przeciw komunistom pod Khe Sanh w czasie ofensywy Tet, a po latach osiadł w Wietnamie. Jeff ma do dziś wojenną „pamiątkę”: zdiagnozowane PTSD (zespół stresu pourazowego) i rentę inwalidzką.

Niech żyje Wujek Ho!

Dziś centrum miasta – między byłym Pałacem Prezydenckim (teraz zwanym Pałacem Zjednoczenia), bazyliką katedralną Notre Dame i Pocztą Główną, zaprojektowaną jeszcze przez Gustawa Eiffla – jest częściowo zablokowane. Przed defiladą zwycięstwa wojsko ćwiczy krok defiladowy, a artyści ludowi choreografię. W parku 30 Kwietnia młodzieńcy mierzą do siebie żartem z atrap karabinów AK-47. Odziani w mundury LAW, ocierają strugi potu spływające spod tropikalnych hełmów. Ze ścian kolonialnych i socrealistycznych budynków, z przystanków autobusowych, ze szkół i urzędów zwisają propagandowe plakaty na okoliczność 40-lecia „zwycięstwa komunizmu” i „zjednoczenia kraju”.

– Nasza partia nic nowego nie wymyśla. Slogany są zerżnięte z plakatów sowieckich – mówi 33-letni Tuynh, nauczyciel rosyjskiego. – Oficjalnie Wietnam zerwał z socjalizmem gospodarczym w 1990 r., ale propaganda nie zmieniła się ani o jotę.

Z plakatów masy pracujące pozdrawia więc komunistyczny wódz Ho Chi Minh, który – jak dziwnie by to nie zabrzmiało – dla wielu Wietnamczyków jest jak Piłsudski dla Polaków. To „Wujek Ho”, jak go nazywają, zjednoczył kraj i wyzwolił ze stuletniej niewoli: francuskiej, japońskiej, amerykańskiej. Czasem na czerwonym tle pojawiają się czołgiści i marynarze, robotnicy i chłopi oraz hasła: „Niech żyje wiecznie Komunistyczna Partia Wietnamu!”, „Partia Komunistyczna – to zdolny i roztropny przywódca wietnamskiej rewolucji!”, „Wielki Wujek Ho daje nam przykład, jak żyć, pracować, uczyć się i zwyciężać!”.

Halucynacje w tunelach

Chudy, wręcz kościsty M. ma 70 lat i jest przewodnikiem w sławnych tunelach Cu Chi, między kambodżańską granicą i Sajgonem. Tunele wykopali w czasie wojny partyzanci Wietkongu: łącznie 300 km wydrążonych w glinie. Chowali się w nich przed bombami z B-52, konspirowali, stąd atakowali Amerykanów i armię Południa.

M. urodził się na Północy, ale jak większość katolików musiał stamtąd uciekać na Południe po 1954 r., gdy komunistyczny generał Giap pokonał Francuzów. Jako młody chłopak poszedł do seminarium (pamięta, że na wykładzie opowiadali mu tam o Polsce, „kraju w stu procentach katolickim”). Ale Północ chciała podbić Południe, zaczęła się kolejna wojna, tym razem z udziałem Amerykanów. Wtedy M., jako że znał angielski, został tłumaczem przy amerykańskim wywiadzie wojskowym.

– Co pan robił po 30 kwietnia? – pytam dziarskiego mężczyznę.

– Trafiłem do tzw. obozu reedukacyjnego na trzy lata, jak miliony innych „wrogów narodu”. I tak miałem szczęście, żenie zostałem rozstrzelany ani nie siedziałem dłużej. Przytakiwałem strażnikom i wyrażałem wdzięczność za każdego kopniaka, jak niewolnik. To mnie uratowało – wspomina z gorzkim uśmiechem.

Zwolniony, 14 lat spędził w wietnamskim kołchozie, co też było katorgą. Ostatnie 23 lata szczęśliwie pracuje jako przewodnik po całym Wietnamie i ma zamiar to robić „jeszcze parę lat”. Sam do tuneli nie schodzi, bo gdy zszedł pierwszy raz po wojnie, w 1992 r., z emocji doznał halucynacji: ujrzał swoich poległych kolegów i prawie stracił świadomość.

– Pokonałem po latach traumę, choć wielu to się nie udało – mówi, stojąc obok zejścia do tunelu, w którym wtedy zasłabł. – Na wojnę zmarnowałem młodość. Na więzienie i kołchoz wiek średni. Dopiero teraz cieszę się życiem – dodaje. Według M. można nie być milionerem ani premierem, i być zwyczajnie szczęśliwym, tylko należy do szczęścia dążyć. Jemu, jak mówi, siłę daje Bóg.

M. jest rozbawiony, gdy streszczam mu rządową gazetę „Viet Nam News” i cytuję wypowiedzi sekretarza generalnego KPW Nguyena Phu Tronga, który puszy się w przemowie o „rocznicy wielkiego zwycięstwa socjalizmu”. Mnie też bawi język rodem z PRL-u, więc śmiejemy się razem. Pytam, czy zwykli ludzie wierzą w te bzdury? M. uważa, że mało kto. – Tylko różnica między mną a tobą jest taka, że wy na Zachodzie macie dużą klatkę, a my mamy małą klatkę – rzuca na pożegnanie.

Biedny tygrys

Jest ostatni dzień kwietnia. W rocznicę „zjednoczenia Wietnamu” przez centrum Miasta Ho Chi Minha maszeruje defilada: 6600 żołnierzy i statystów. Wieczorem w ściśle chronionym parku 30 Kwietnia przed komunistyczną elitą, delegacjami z „państw zaprzyjaźnionych” i weteranami występują artyści. Zwykli ludzie mogą oglądać transmisję w telewizji. W rozmowach często będą nazywać obchody „szopką dla starych komunistów”. „Jakie zwycięstwo, jakie wyzwolenie?” – pytają, podkreślając, że nie należy zapominać o milionach ofiar po obu – wietnamskich – stronach.

Podczas obchodów premier Nguyen Tan Dung nie omieszka napomknąć o „barbarzyńskich zbrodniach” USA i wezwać Wietnamczyków „w kraju i za granicą”, by „podtrzymywali patriotyzm, tradycję człowieczeństwa i tolerancji, aby stanęli ponad przeszłością oraz podziałami i prawdziwie zaangażowali się w pojednanie narodowe”. Na uroczystościach nie ma przedstawicieli USA. Grupka amerykańskich wojskowych uczci pamięć poległych kolegów na terenie byłej ambasady (dziś to konsulat USA). Zachodni dziennikarze obsługujący wtedy sytuację w Wietnamie, dziś emeryci, będą się bawić w hotelu.

Komunistyczno-kapitalistyczny kraj zwany jest dziś „nowym azjatyckim tygrysem” – co nie zmienia faktu, że ogromną nędzę i korupcję spotyka się tu na każdym kroku, a wielu młodych marzy o emigracji. Także do USA, gdzie studiuje kilkanaście tysięcy Wietnamczyków. Relacje między Hanoi i Waszyngtonem, nawiązane w 1995 r., są poprawne, Stany są tu dziś największym inwestorem. W 2014 r. wspólne obroty handlowe przekroczyły 36 mld dolarów.

Gdy pytam mojego nauczyciela wietnamskiego o bilans 40-lecia zjednoczenia, bez wahania odpowiada: – Osiągnięcia komunistów? Przekształcili jeden kraj biedny i jeden kraj bogaty w jedno państwo wielkie i biedne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2015