Po drugiej stronie

W zetknięciu z muzyką Debussy’ego i Szymanowskiego Blechacz przestał być cudownym dzieckiem fortepianu i stał się pełnokrwistym artystą, podejmującym ryzykowne decyzje interpretacyjne.

21.02.2012

Czyta się kilka minut

Już sam dobór repertuaru odróżnia najnowszy album Blechacza od poprzednich płyt nagranych dla wytwórni Deutsche Grammophon. Tym razem pianista postanawia nie odcinać kuponów od Chopinowskiego sukcesu (2007, 2009), nie brnąć w chętnie przez publiczność odwiedzany świat wiedeńskich klasyków (2008). Wprawdzie wciąż oddaje hołd młodzieńczym fascynacjom i rejestruje utwory dobrze przez siebie rozpoznane, ale prezentując dzieła Debussy’ego i Szymanowskiego, opuszcza bezpieczną przestrzeń pianistycznych hitów i wybija się na artystyczną niezależność. Zamyka tym samym młodzieńczy okres muzycznej kariery – wszak na debiutanckiej płycie z 2005 r. zamieścił kompozycje obu twórców.

Blechacz od młodzieńczych lat zmyślnie konstruuje programy recitali, dba o stylistyczną różnorodność, szukając jednocześnie wspólnych pól zainteresowań portretowanych mistrzów. Do jego najbardziej ulubionych należą Claude Debussy oraz Karol Szymanowski, z których twórczością zetknął się jako kilkunastoletni chłopak. To przez impresjonistyczny zmysł Francuza, zdolność odczuwania wielowymiarowości fortepianowej barwy, jej ilustracyjnego potencjału, ale i ekspresjonistyczne inklinacje Karola z Atmy, wrodzoną świadomość potężnych możliwości wyrazowych fortepianu, Blechacz czytał Chopina, filtrował jego korzenie kolorystycznych fascynacji.

Jest to więc płyta osobista, uwydatniająca obecne w każdym artyście ścieranie się potrzeby introwertycznej refleksji z przymusem emocjonalnego ekshibicjonizmu.

Gra polskiego pianisty zawsze odznaczała się nieskazitelną techniką, posłuszeństwem wobec kompozytorskiego zapisu, eleganckim dźwiękiem, kontrolą każdego aspektu wykonawczego rzemiosła. Interpretacje Blechacza sytuowały się między precyzją chłodnej kalkulacji, dyscypliny formalnej, logiki muzycznej narracji a porywem serca, autentycznym liryzmem i wrażliwością na barwę. Muzyk nigdy nie pozwalał sobie na brak pokory, młodzieńczą dezynwolturę, estradowy szpan. Nie był typem showmena, raczej wybierał pianistykę środka.

Być może dlatego uznawany jest za pianistę wyśmienitego, ale niekiedy przewidywalnego, po meandrach literatury fortepianowej poruszającego się bezpiecznie, bez zbędnego ryzyka. Album z muzyką Debussy’ego i Szymanowskiego uwydatnia jednak pęknięcie w obrazie grzecznego Rafała z Nakła nad Notecią, ilustruje potrzebę wyjścia poza schemat, pokazuje odwagę sprzeciwienia się oczekiwaniom mainstreamowej publiczności i chęć wypowiedzenia się własnym głosem.

Ze spuścizny Debussy’ego pianista wybrał dwa cykle miniatur – „Pour le piano” i „Estampes”, które podsumował wirtuozowskim dziełkiem „L’Isle joyeuse”. Wczesne kompozycje francuskiego twórcy, już naznaczone pastelową kolorystyką, choć jeszcze nie w pełni wyzwolone z tradycyjnych form, Blechacz podaje w sposób niebanalny, uciekając od przerysowanej zmysłowości, sztucznie tłumionej barwy i pretensjonalnie wyciszonej dynamiki. Raczej operuje dźwiękowym konkretem, uwydatnia niebywałe wyrazowe kontrasty, frazy rozpościera na skrajnych rejestrach dynamicznych, już to zaskakuje barwą ostrą, nawet brutalną („Prélude”), już to zachwyca subtelną polifonią kolorów („Sarabanda”), już to zaprasza do radosnego pląsu z towarzyszeniem dźwięków krągłych, z ducha klawikordowych („Toccata”). Zanurzoną w aurze egzotycznych inspiracji pocztówkę z Dalekiego Wschodu („Pagodes”) zawiesza między jawą a snem, z wdziękiem posługując się pentatoniczną skalą i powstałymi na jej kośćcu odległymi dla europejskiego ucha harmoniami. Nieco rozczarowuje „La Soirée dans Grenade” – za mało tu ognia, namiętności, żaru. Za to „Jardins sous la pluie” radzę słuchać w pelerynie. Nawałnica, jaka przetacza się w tej nieco z ludycznym zacięciem napisanej miniaturze, potrafi porządnie zmoczyć...

W drugiej części płyty znalazły się Preludium i Fuga cis-moll oraz Sonata c-moll op. 8 Karola Szymanowskiego. Nieczęsto przypominane na estradzie juwenilia pod palcami Blechacza zyskały kształt pełnoprawnych arcydzieł literatury fortepianowej. Naprędce napisane Preludium jest przykładem muzyki, w której emocje nie pozwalają się tłumić. Pełne rozmachu, obfite w harmoniczne niejednoznaczności, kontrastuje ze schludnie, ale z talentem rozpisaną jeszcze za czasów studiów u Noskowskiego Fugą. Artysta fenomenalnie rozgryzł polifoniczną strukturę, z łatwością wyciąga kolejne pokazy tematu, konsekwentnie dążąc do mięsistej kulminacji. Nic dziwnego, że kompozycja zdobyła nagrodę na berlińskim konkursie w 1909 r.

Również napisana w Zakopanem pięć lat wcześniej, dedykowana Witkacemu Sonata c-moll op. 8 zdobyła laur w kompozytorskich szrankach – tym razem we Lwowie. Monumentalna, w formie nawiązująca do ostatnich dzieł Beethovena, w zastosowanych środkach bliska Skriabinowi, u Blechacza brzmi poważnie i dojrzale. W inicjalnym Allegro moderato pianista nie boi się dużego dźwięku, zarzuca słuchaczy masą brzmienia, dając jednak chwile wytchnienia czarującym piano. Liryzm Adagio, wywiedziony z nokturnowej poświaty muzyki Chopina, porusza tutaj głębią i ciepłem, zaś w środkowym ogniwie wstrząsa emocjonalną gwałtownością. Z kolei Tempo di Menuetto odznacza się bezpretensjonalną lekkością, a arpeggiowa faktura w wykonaniu polskiego pianisty, choć krucha i zwiewna, mieni się licznymi kolorami. No i wreszcie finałowa Fuga z poprzedzającą ją introdukcją. Ów majstersztyk XX-wiecznej polifonii ani przez moment nie nudzi, co chwilę wzbudza ciekawość – a to dynamicznym fajerwerkiem, a to narracyjnym zwrotem akcji, innym razem nagłą zmianą wielogłosowej sieci na homofoniczny pion, to znowu wyciszeniem burzliwych fragmentów i przejściem w stan fraz wysubtelnionych, wreszcie pysznie nasyconym fortissimo finałem.

Rafał Blechacz chciał ukazać opozycję estetyczną Debussy’ego i Szymanowskiego, uwypuklić odmienne spojrzenie na muzykę obu twórców, inne ich rodowody. Ale nieszablonowa gra pianisty dowiodła, że kompozytorów łączyło więcej, niż chciałoby się dziś sądzić. Debussy okazał się wcale interesującym ekspresjonistą, zaś Szymanowski już we wczesnych utworach zdradzał impresjonistyczne ciągoty... 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012