Plusy dodatnie,  plusy ujemne

Żaden sukces nie składa się z samych plusów dodatnich, a już szczególnie kompromis. Dotyczy to również powstawania III RP.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Rozumiem - choć nie podzielam - poglądy tych, którzy ostatnie dwudziestolecie uważają za zmarnowane i złe. Prosiłbym jednak, by uwzględnili, że lepszego okresu w naszej, ponad tysiącletniej, historii nie było. Co oceniamy, o czym mówimy, kiedy mówimy o Polsce?

Safety first

Pokój, bezpieczeństwo w bezpiecznych granicach, niepodległość - spełniamy te podstawowe kryteria oceny stanu państwa. Teraz i w dającej się przewidzieć przyszłości. Dzięki sąsiedztwu z krajami, które nie zagrażają tym podstawowym wartościom (mimo napięć w stosunkach z Rosją i Białorusią), a przede wszystkim dzięki członkostwu w NATO. Być może minął już okres jego największej świetności, lecz nadal pozostaje najsilniejszym blokiem politycznym i największą siłą militarną na świecie.

Były, owszem, okresy wielkości i chwały. Za Chrobrego, za Jagiellonów. Wbijaliśmy słupy, przyjmowaliśmy hołdy, zdobywaliśmy i zatykaliśmy sztandary. Ale było to okupione wojnami, niechby nawet zwycięskimi. A w okresach między nimi stale mieliśmy wokół siebie potencjalnych wrogów. Wojny zawsze były możliwe i często miewały miejsce. Pod koniec XVII wieku, przy starym już królu Janie i młodym, dynamicznym carze Piotrze, skończyła się polska niezależność. A od Augusta II byliśmy już, de facto, protektoratem Rosji, z przerwami na nieudane próby oswobodzenia się. Ambasadorowie ościennych państw szarogęsili się w Warszawie, ich wojska stały w granicach Rzeczypospolitej.

Niepodległa II Rzeczpospolita powstawała w ogniu wojny światowej i wojen, już własnych, na wszystkich granicach. Dwadzieścia lat byliśmy w stanie konfliktu z wszystkimi (poza Rumunią) sąsiadami i w stanie zagrożenia z podstawowych kierunków. Aż się ta groźba spełniła w najkoszmarniejszy sposób. Po wojnie pokój był zimną wojną, która mogła się zmienić w gorącą. Okupiony był zniewoleniem przez ZSRR i narzuconym przezeń ustrojem. Pokój i bezpieczeństwo to może wartości naturalne dla nieznających historii młodych ludzi, lecz jeśli ktoś zajmuje się oceną  naszego obecnego stanu, to nie powinien pomijać tej właśnie okoliczności.

A bezpieczeństwo wewnętrzne? Historia Polski obfitowała w rokosze, wojny domowe, ostentacyjne i bezkarne naruszanie prawa. W przedwojennej Polsce fala nienawiści doprowadziła do zamordowania jej pierwszego prezydenta, miał miejsce zbrojny zamach stanu z setkami zabitych, były krwawo tłumione strajki i demonstracje, pacyfikacje, trwały brutalne konflikty narodowościowe. I o tym trzeba pamiętać, ubolewając słusznie nad obecnymi napięciami.

II Rzeczpospolita oznaczała odtworzenie państwa po ponad wiekowej przerwie, z peryferii trzech mocarstw zaborczych. A po 1989 r. Polska, wtłoczona przemocą w ramy nieudanego eksperymentu komunistycznego, odzyskała niepodległość, wróciła do głównego nurtu cywilizacji, do świata demokracji i gospodarki rynkowej. Znów bierze udział w dobrym wyścigu, w czołówce określanej jako Zachód, a ściślej: w Unii Europejskiej. Nadrabia zaległości, wynikające i z wiekowego zacofania, i z komunistycznej przeszłości. W ciągu tych dwóch dekad miał miejsce skok cywilizacyjny naszego kraju.

W swoim czasie Władysław Gomułka doprowadzał wszystkich do białej gorączki, nieustannie porównując osiągnięcia PRL z galicyjską nędzą z czasów jego młodości. Nie ma potrzeby, by każde rozważanie o współczesności zaczynać od podobnego wstępu. Lecz kiedy się całościowo ocenia naszą rzeczywistość, nie jest słuszne traktowanie III RP wyłącznie jako Rywinlandu, Katolandu czy Ubekistanu, przeciw czemu protestował Aleksander Hall, rozpoczynając tę dyskusję.

Ta czarna wersja zaskakuje jako istotny element, pożal się Boże, polityki historycznej. Owszem, możemy być dumni z Wiktorii Wiedeńskiej, Komisji Edukacji Narodowej, poezji romantycznej, z Kopernika, Chopina, Skłodowskiej-Curie i Jana Pawła II. Nie jest jednak uczciwe dezawuowanie współczesnych Polaków i ich osiągnięć, przedstawianie pokojowego wyjścia z komunizmu i tych dwóch dekad jako pasma zdrad i generalnej klęski.

Pokalane poczęcie

Taka poczęta przez grzesznych ojców, zrodzona z grzechu Okrągłego Stołu, III Rzeczpospolita musi być z definicji zła. Spór o ten mebel może się znaleźć na liście stałych polskich sporów i awantur. O Wielopolskiego i Kuklińskiego, o "bić się czy nie bić" w dawno przegranych powstaniach. W przypadku pamiętnego Stołu w natarciu są ci, którzy uważają, że nie trzeba było zawierać kompromisu - spisku z czerwonym. Należało się bić? Ciekawe, że w 1989 r. nie było chętnych. Opory w szeroko rozumianej Solidarności rodziły się z obawy, że zawierając kompromis uwiarygodni ona i umocni władzę kosztem własnej tożsamości. Strony nie liczyły  się z możliwością przejęcia władzy, nie ustalały jego warunków. Ale zwolennicy teorii spiskowej nie wyobrażają sobie, że mogą mieć miejsce wydarzenia niebędące skutkiem spisku. W ich ocenie konstytutywne zło III RP to realizacja tego porozumienia.

Czesław Bielecki zgodnie z prawdą oświadcza, że spisku nie było, lecz jawne porozumienie, a zdrada nastąpiła dużo wcześniej. Kiedy? I też wywodzi mankamenty czy zgoła nieprawości z tego kompromisu. Kończy zaś zdaniem: "wielkim sukcesem była pokojowa zmiana beznadziejnej despotii w demokrację trudnych nadziei". Więc jak w końcu było, panie Czesławie?

Żaden sukces nie składa się z samych plusów dodatnich, a już szczególnie kompromis. Dotyczy to również powstawania III RP. Ale jak to miało wyglądać wedle koncepcji najbardziej pryncypialnych krytyków? Rewolucja i wojna domowa? Nie ma co mówić o ładunku agresji i nienawiści, jaki po czymś  takim zostaje, bo nie było siły, pomysłów, nastroju, aby to robić. Dekomunizacja i lustracja na wejściu? Skutek łagodniejszy, ale podobny. Kto by to jednak miał zrobić? Powołać jakobiński Komitet Ocalenia Publicznego czy bolszewicką Czerezwyczajkę? Wtedy nawet dzisiejszym lustratorom jakoś to nie przyszło do głowy. Kontraktowy Sejm od ręki przyjął pakiet ustaw określanych jako reforma Balcerowicza, wprowadził system samorządowy. W sferze symbolicznej ukoronował orła i zastąpił "PRL" "Rzeczpospolitą Polską". Zmienił ustrój! Czy ludzie, którzy to zrobili, mieli jeszcze przegłosować swoją śmierć polityczną? Zresztą i bez tego w 1991 r. spokojnie się rozwiązali, by sromotnie przegrać pierwsze prawdziwe wolne wybory. Do tego, że po dwóch latach takie same wybory dały im władzę, przyłożyła się niedawna opozycja demokratyczna.

Jeszcze parę miesięcy, a będziemy mieli pełne dwudziestolecie i wysyp  materiałów - miejmy nadzieję, że również źródłowych - o Okrągłym Stole, procesie przejmowania władzy, kontraktowym Sejmie, reformie Balcerowicza. O powstania możemy się spierać na podstawie ustalonych faktów, lecz negatywna ocena Okrągłego Stołu oparta jest na jego kłamliwym opisie. Był on jednak tyle razy głośno powtarzany, że spisek okrągłostołowy, czy spisek w Magdalence, jest w szerokim odbiorze nie do obalenia przez fakty.

Zadajmy więc sobie tylko takie pytanie: czy w którymkolwiek byłym komunistycznym kraju transformacja przebiegła w istotnym stopniu lepiej niż w Polsce? Czy gdzieś jest zdecydowanie lepsza demokracja niż u nas? Może w stawianych za wzór dekomunizacji Czechach, gdzie w parlamencie zasiada silna, jawnie komunistyczna partia?

Trudno o świętych wśród bohaterów. Za pięć lat będziemy obchodzić sto pięćdziesiątą rocznicę Powstania Styczniowego. Będzie wiele o Romualdzie Traugucie, a może i o tym, że walczył przeciw bronionej przez generała Bema rewolucji węgierskiej, jako oficer w armii Paskiewicza, który to zdławił Powstanie Listopadowe. I że brał udział w dławieniu powstania Czeczeńców na Kaukazie. Jan Sobieski za młodu odstąpił od swego monarchy i walczył po stronie Karola Gustawa. Być może Kościuszko nie poparł Napoleona nie tylko z powodu  sceptycznego doń podejścia, lecz również dlatego, że chciał dotrzymać słowa, że nie będzie więcej walczył przeciw Rosji. Dał je Pawłowi I, gdy ten go uwalniał z Twierdzy Pietropawłowskiej. Plusy dodatnie i plusy ujemne - by użyć słownictwa Wałęsy - w przypadku takich ludzi nie zbliżają się w równaniu do zera.

Czesław Bielecki zasadnie stwierdza, że tak jak czyny Mickiewicza niejako unieważniają jego "lojalkę" z wileńskiego więzienia, tak samo dla historycznych dokonań Wałęsy nie może być przeciwwagą jego współpraca z SB w początku lat 70. i gmatwanie tej sprawy w dwadzieścia lat później. Notabene, to drugie jest chyba większym grzechem.

Historycy w wolnym kraju mają prawo badać, co chcą, a więc też skupić się na samych tylko grzechach Lecha Wałęsy. Jeśli jednak one stają się osią medialnej i politycznej kampanii, to mamy do czynienia z fałszerstwem, mającym poprzeć tezę o złu, jakim jest

III Rzeczpospolita.

I komu ona przeszkadza?

Spór o dwudziestolecie toczą PO i PiS - dwie prawicowe partie wywodzące się z tego samego korzenia. Ich konflikt, nawet jeśli nie jest akcją mającą na celu zatarcie podstawowych problemów Polski, to i tak je zaciera. Tak sądzi w "Tygodniku Powszechnym" Jakub Majmurek ze środowiska "Krytyki Politycznej". Tak się też wypowiadał Sławomir Sierakowski - i jest to pogląd całej nowej lewicy.

W Europie spór między lewicą i prawicą to spór partii wysokich świadczeń społecznych z partią niskich podatków. Gdzie zatem - pytają ci lewicowcy - praca i płaca, polityka społeczna, podział społeczny? Przestrzeń publiczną zdominował spór o komunistyczną przeszłość, lustrację, deubekizację, Okrągły Stół i Powstanie Warszawskie.

Wiele postulatów czy raczej haseł lewicy przejął prawicowy w swych deklaracjach PiS, optując za Polską solidarną. Gdy rządził, jego lewicowość wyrażała się głównie w etatyzmie. Platforma też jest prawicą, w założeniu liberalną, lecz jej liberalizm w rządzeniu jest jak dotąd umiarkowany. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało, kiedy zasypie nas lawiną projektów ustaw.

Każda partia, kiedy już rządzi, musi się mieścić w realiach gospodarczych i społecznych, rezygnując ze swych sztandarowych projektów czy odkładając je na czas dogodniejszych warunków. Przecież i lewica okazywała się bardzo umiarkowanie lewicowa, gdy sprawowała rządy. Czy można uznać za lewicowca premiera Belkę? A premier Miller nie miał nawet większych oporów przed wprowadzeniem podatku liniowego, którego ciągle nie wprowadzają liberałowie Tuska. Tak więc stara lewica, SLD, w przeciwieństwie do PiS nie ma już lewicowych haseł, z którymi mogłaby wrócić do władzy. Czy zatem doświadczone siły polityczne nie znajdują wystarczająco ważnego przedmiotu sporu w obrębie gospodarki?

Słuchałem w Warszawie Angeli Merkel, gdy przymierzała się do kanclerstwa. Statystyczny Niemiec - mówiła - ma na rękę pięćdziesiąt centów z wypracowanego przez siebie euro, a ona chciałaby, by zatrzymywał sześćdziesiąt. Te dziesięć centów to dla Niemców wystarczające kryterium, by dokonywać politycznego wyboru. W Polsce, jak widać, potrzebne są większe, wznioślejsze cele. Nie wszystkim. Górnolotne  hasła i owe niematerialne wartości głosi głównie PiS.

Stwierdzenie, że domagają się zmian politycy, uważający się za skrzywdzonych czy nie dość docenionych w III RP, nie wyczerpuje sprawy. Nie musi to być z ich strony makiaweliczny zamysł, lecz postawa, za którą stoi ciągle szeroka baza społeczna. Są  ludzie, którym się pogorszyło w  porównaniu z PRL lub którym jest gorzej niż innym. Czują się  zagrożeni. To raczej starsi niż młodsi, raczej z prowincji niż z wielkich miast, raczej gorzej niż lepiej wykształceni, raczej biedniejsi, raczej, raczej... To "raczej" jest bardzo istotne, bo przecież są też ci, których takie kryterium nie dotyczy, ale są konserwatywni, niezbyt ufni w stosunkach z Europą, nie cenią i nie lubią liderów modernizacji.

Ten nurt w jakimś stopniu jest również partią dużych świadczeń społecznych i - w domyśle - wysokich podatków. Ale reprezentuje już mniejszość. Zmiany cywilizacyjne stopniowo zmniejszają jego bazę. Lecz istnieje i musi zaznaczać swoją obecność, co może nie być dostrzeżone, gdy ograniczy swe postulaty do  szczegółów. Stąd negowanie całej niedobrej rzeczywistości, czyli III Rzeczypospolitej, co wywołuje naturalny opór tych, którzy się z nią identyfikują. Nie ma oponentów, są wrogowie. Nie ma dyskusji o sprawach do załatwienia, jest walka o wartości, z którymi nie ma kompromisu.

Ernest Skalski jest z wykształcenia historykiem. Był zastępcą redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" w latach 1989-2005. W latach 2005-06 komentator "Rzeczpospolitej". Obecnie - niezależny publicysta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008