Powrót, nie powrót

Przemieniona Unia Wolności chce wrócić na pierwszy plan sceny politycznej. Z Władysławem Frasyniukiem na czele i z Tadeuszem Mazowieckim, zdegustowanym Unią Wolności, którą sam tworzył. Dołączyć chce, po paroletniej przerwie w polityce, Janusz Steinhoff, minister w rządzie Akcji Wyborczej Solidarność (i Unii Wolności) oraz wicepremier Jerzy Hausner w nowym wcieleniu. Pojawiają się także były minister Jacek Janiszewski, za którym ciągną się różne zarzuty, i Andrzej Anusz z prawomocnym wyrokiem za plagiat.

27.02.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Galeria mężów opatrzności

Piłsudski i de Gaulle, ci to wracali w wielkim stylu. Obaj wycofali się z polityki, demonstrując niezadowolenie z obrotu spraw publicznych, na który nie mogli mieć wpływu. Obaj jednak zachowali zdobyty w wojnach kapitał zaufania. Obaj w rozdartych wewnętrznie krajach potrafili powrócić jako mężowie opatrznościowi, przynajmniej dla znaczącej części swoich narodów; każdy z wyrazistym programem i z gronem zdeterminowanych zwolenników. I w obu przypadkach dochodziło do bratobójczych starć, których wynik nie był bynajmniej przesądzony.

Można sobie wyobrazić, że podobny powrót mógłby mieć Lech Wałęsa, gdyby w porę wycofał się sam, nie przegrał w wyborach i gdyby się potem nie ośmieszył ponownym kandydowaniem bez żadnych szans. No i gdyby sytuacja była naprawdę dramatyczna i groźna - taka, która wymaga mężów opatrznościowych, jeśli za takiego by uznano Wałęsę. A sytuacja w Polsce jest jedynie trudna i nieprzyjemna. Ludzie zapomnieli, co to jest prawdziwy dramat i zagrożenie. Politycy zaś, jedni mniej, inni bardziej, dramatyzują sytuację, aby wystąpić w roli zbawców.

Większość społeczeństwa chciałaby może mężów opatrznościowych, którzy zwolnią od samodzielnego myślenia, powiedzą, co trzeba robić, kogo trzeba wygonią, a ze wszystkich zdejmą odpowiedzialność. Mniejszość, lecz już znacząca, nie chce by ją ktokolwiek zbawiał. Poparłaby partię spokojną, demokratyczną, rynkową, tworzącą państwo silne i sprawne, które nie przeszkadza obywatelom. W rolę takiej partii wpasowała się Platforma Obywatelska i wyszła na prowadzenie w przedwyborczym rankingu. W ostatnich miesiącach zaczęła wszakże wychodzić z tej roli, zostawiając po sobie puste miejsce.

Scena zwykła, scena polska

W USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Hiszpanii, państwach skandynawskich, właściwie wszędzie w dojrzałych demokracjach na scenie politycznej dominują dwie podstawowe siły. Wynik wyborów rozstrzyga tam wahające się centrum. I dlatego w czasie kampanii obie strony ubiegają się o nie, pokazując się jako siła umiarkowana. Prawica robi się nieco bardziej pro-społeczna, a lewica odrobinę bardziej pro-rynkowa. Zakłada się, że trzon zwolenników i tak będzie głosował na swoich i zrozumie tę przedwyborczą mimikrę. Ekstremiści na skrzydłach mogą coś urwać, ale per saldo się opłaci. W Polsce natomiast mamy poplątanie z pomieszaniem i nie bardzo wiadomo, jaki sens ma taki czy inny ruch.

Na początku wieku wyglądało, że w postaci Sojuszu Lewicy Demokratycznej mamy już partię zmierzającą do roli europejskiej lewicy. Problem był z kształtowaniem się prawego skrzydła. Teraz lewica jest w rozsypce i poszczególne jej człony wykonują nerwowe ruchy, a prawica ciągle się nie zebrała. Mamy ciągle kilka tych prawic. Tradycyjna, nacjonalistyczna, klerykalna i totalitarna wewnętrznie - to Liga Polskich Rodzin, czyli anachroniczny relikt endecji. Może z nią konkurować tworzona nagle partia Radia Maryja. Jest też Prawo i Sprawiedliwość, partia wodzowska, umiarkowanie nacjonalistyczna, oparta na jednym chwytliwym pomyśle typu law and order i mocno etatystyczna. Najbliższa analogia w historii - sanacja. Powiedzenie Jerzego Giedroycia, że Polską rządzą trumny Dmowskiego i Piłsudskiego, jakoś nie może do końca stracić aktualności.

I wreszcie PO, wyglądająca na współczesną europejską prawicę. Zdawałoby się, liberalna, wolnorynkowa, potrzebna krajowi partia podatnika i konsumenta. Ma jednak problem z ustaleniem, kto jest jej przeciwnikiem w wyborach i z kim ma walczyć o głosy. Padło na LPR i na PiS. Partia braci Kaczyńskich to najprawdopodobniej przyszły wymuszony koalicjant, mocno różniący się od Platformy. Dla obu partnerów nie jest obojętne, kto ile głosów zdobędzie i jaką rolę będzie odgrywał w koalicji. LPR to dla PiS-u alternatywny koalicjant, a dla PO zdecydowany konkurent. Ewentualna koalicja z nim byłaby przedsięwzięciem karkołomnym. Platforma musi zatem konkurować z dwiema prawicami: postendecką i postsanacyjną, na wyznaczonej przez nie płaszczyźnie. Radykalizując się w tonie, tracąc image partii rozważnej, umiarkowanej, jaką we współczesnej Europie bywa solidna prawica.

Nowe akcenty, stare pomysły

Przesuwają się akcenty w przedwyborczym dyskursie politycznym. W uproszczeniu: lustracja staje się ważniejszym problemem niż podatki, udział budżetu w PKB, stopień usocjalnienia państwa. Część niedawnych zwolenników Platformy czuje się zawiedziona. Grupa marginalizowanych ostatnio polityków zobaczyła w tym swoją szansę. Stąd pomysł na nowe centrum, poprzedzony listem intelektualistów krakowskich, ostrzegających przed radykalizmem politycznym. Umiarkowanie bowiem i centryzm mają być wyróżnikami tej starej-nowej siły. Jedynymi jak dotąd. Dokument, quasi-program założycieli to same ogólniki plus zapowiedź, że nad tym, czym ta siła ma być i co zamierza zrobić, dopiero się pracuje.

W Europie Zachodniej, w miarę jak zmniejszały się różnice między głównymi siłami lewicy i prawicy, w miarę jak spór tracił charakter aksjologiczny na rzecz ekonomiki, malało pole manewru dla partii centrowych, które nie tak dawno mimo słabego potencjału mogły decydować w sprawie koalicji i rządów. Ale w Polsce, gdzie tradycyjna prawica jest radykalna, a lewica - lewicowa, przynajmniej w słowach, centrum staje się wartością samoistną. Można nie mówić, co się konkretnie chce robić. Wystarczy być w centrum, by uważać się za partię umiaru i rozsądku, wyborcy zaś mają w to uwierzyć.

Rozsądni wyborcy jednakże chcą wiedzieć, jakie konkretnie dana partia ma zamiary i - jeszcze ważniejsze - co z tych zamiarów będzie w stanie zrealizować. Na samym, jakże ulotnym, zaufaniu do przywódców nie zbierze się takiego elektoratu. A zaufanie buduje się na podstawie wcześniejszych osiągnięć. W tej zaś grupie tylko Tadeusz Mazowiecki i Władysław Frasyniuk mają za sobą autentyczne historyczne dokonania, co nie do wszystkich jeszcze w pełni dociera. Żaden z nich nie jest jednak typem wodza, za którym się idzie w ciemno.

Zakładając, że do głównego nurtu polityki wróciłby Leszek Balcerowicz, byłoby jasne, dla zwolenników i przeciwników, czego można od niego oczekiwać. Ale, z całym szacunkiem dla Janusza Steinhoffa, na podstawie jego dawnych działań jako ministra gospodarki nie sposób nawet odgadnąć, jaką politykę gospodarczą może w przyszłości prowadzić. Teoretycznie zatem nowe centrum nie powinno mieć szans, lecz zwichrowana rzeczywistość polityczna nie wyklucza komplikacji. Bierze się to stąd, że wielu ludzi nie traktuje wyborów jako procesu decydującego o tym, kto będzie rządził, lecz jako deklarację osobistego stosunku do kandydatów i partii. Tacy z lojalności głosują na Wałęsę, wiedząc, że i tak dostanie on śladowe poparcie. Albo nie pójdą do wyborów, dowodząc: “nie mam na kogo głosować" - ale nie zdając sobie sprawy, że ich absencja może poprawić wynik partii, której są zdecydowanie przeciwni. Na takie głosy może też liczyć formujące się centrum. Lecz ile tych głosów będzie - nie wiadomo.

Będzie to ugrupowanie, które może zabrać Platformie jakichś wyborców zirytowanych jej radykalizmem. Mimo to najbliższa mu będzie właśnie PO. Jeśli wejdzie ono do parlamentu, to zapewne znajdzie się w koalicji rządowej z PO. I może dla niektórych centrystów być celem. Nie wiadomo jednakże, jak wypadnie konkurencja nowego centrum z Platformą. Może PO i nowy ten twór zbiorą pospołu więcej głosów niż zebrałaby sama Platforma. Jednakże wówczas stosunek sił PO i PiS może się w koalicji zmienić na korzyść partii Kaczyńskich, co zwiększy radykalizm całości, wbrew zamierzeniom centrum.

Intencje są dobre, ale czy nie posłużą za bruk tam, gdzie się nimi brukuje?

Ernest Skalski jest komentatorem dziennika "Rzeczpospolita".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2005