Pirania w Wiśle

Od minionej niedzieli z niewiadomych powodów przestała do mnie dochodzić prasa zachodnia, dopiero po kilku dniach udało się ściągnąć najnowsze numery Heralda i Spiegla. Przerwa sprawiła, że słabo się orientuję w tym, co się dzieje na świecie - i jestem niespokojny. Nigdy nie byłem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, a teraz zaczynam się dopatrywać drugiego dna rozmaitych wydarzeń.

22.08.2004

Czyta się kilka minut

Mniej więcej za dziewięć tygodni mamy wybory prezydenckie w Stanach - i jak gdyby przypadkowo właśnie teraz rozogniło się i rozlało po Iraku powstanie szyickie z Muktadą as-Sadrem na czele. Niektórzy mówią - relata refero - że stoi za tym Teheran, który ostatnio bardzo zhardział i oświadczył, że sprawa broni atomowej jest jego sprawą wewnętrzną. Rosja z kolei zdementowała wiadomość, jakoby miała dostarczyć Korei Północnej, bezpośrednio albo pośrednio, technologię produkcji rakiet dalekosiężnych, które by mogły z Półwyspu Koreańskiego dosięgnąć Stanów Zjednoczonych. Nie wiem, kto zajmuje się rozżeganiem takich plotek, ale rosyjskie dementi mnie zaniepokoiło; rządowe dementi oznacza na ogół, że coś jednak było na rzeczy.

Fachowcy, których o zdanie nikt nie prosił, twierdzą, że siły amerykańskie w Iraku są niedostateczne, by stłumić powstanie szyickie skutecznie i niezbyt krwawo, a z drugiej strony Bush nie może dziś wysłać tam kolejnych kontyngentów, bo byłoby to dla jego kampanii wyborczej bardzo niezdrowe. John Kerry, stojąc, nie wiem dlaczego, nad brzegiem Wielkiego Kanionu, powiedział ostatnio, że nie można się już wycofać z irackiej kabały w sposób niewinny. Powiedział też - mówią to niemal wszyscy - że decyzja Busha, by ruszyć na Irak, nie była może tak całkiem zła, fatalny natomiast był brak jakiegokolwiek planu pokojowego zakończenia tej operacji.

Konflikt izraelsko-palestyński wygląda na ognisko niemożliwe do ugaszenia. Nie bardzo rozumiem, dlaczego teraz akurat zapadają w ONZ jedne po drugiej rezolucje antyizraelskie, które rząd Szarona oskarża oczywiście o antysemityzm. Arabowie powtarzają z kolei, że Izrael to niezatapialny lotniskowiec Stanów Zjednoczonych. Na głupi rozum wydawałoby się, że Izrael, który jest krajem zamożnym, powinien odkupić choćby niewielki skrawek terytoriów przylegających do jego prawowitych granic, a następnie doprowadzić, poprzez porozumienie z innymi krajami, do przesiedlenia części ludności arabskiej. O tym nie ma jednak mowy, obie strony nie chcą pójść na najmniejsze nawet ustępstwa i ta nieustępliwość rokuje fatalnie.

Można się było spodziewać, że premier Belka powróci ze Stanów Zjednoczonych bez żadnych nadziei na zniesienie wiz dla Polaków. Amerykanie w obliczu zagrożenia terroryzmem zachowują się trochę jak żółw, który wciąga głowę i łapy pod tarczę skorupy. I znów nie wiem: czy ponawiane wciąż przez rząd amerykański ostrzeżenia przed kolejnym uderzeniem Al--Kaidy są rodzajem ostrogi, która ma ułatwić Bushowi skok nad wyborczą przeszkodą (zgodnie z zasadą, że nie zmienia się zaprzęgu, przejeżdżając brodem przez rzekę), czy też chodzi o przypadkową koincydencję.

Niechęć do Busha rośnie, zupełnie nieproporcjonalnie do wzrostu poparcia dla Kerry’ego. Kerry nie ma tak zwanej charyzmy - nigdy prawdę mówiąc nie wiedziałem, co to właściwie jest - i Amerykanie niezbyt mu ufają. W dodatku zna francuski... Widziałem w “Heraldzie" rysunek: sala pełna ludzi, na drzwiach tytuł referatu: “Dlaczego nienawidzimy sera francuskiego?". Obsesyjna niechęć między Starym a Nowym Światem to kolejna zagadka.

Kampania zaczęła się nieładnie: kiedy demokraci rzucili hasło “weterani za Kerrym" - Kerry naprawdę był na wojnie w Wietnamie i dostał tak zwane purpurowe serce, Purple Heart - republikanie skontrowali ich swoimi weteranami, którzy twierdzą, że zasługi i czyny wojenne Kerry’ego były wątpliwe. Równocześnie wiadomo, że papiery dotyczące służby Busha juniora w Gwardii Narodowej w dziwny sposób znikły... Wszystko to jest bardzo nieprzyjemne; Herbert by powiedział, że w złym smaku, i miałby rację. Nie jestem obywatelem amerykańskim, ale gdybym nim był, albo bym siedział w domu, albo głosował jednak na Kerry’ego.

Pochłonąwszy nowe informacje ze świata, wziąłem do ręki książkę Jędrzejewicza o żywocie marszałka Piłsudskiego. Jędrzejewicz napisał dwie takie książki: jedną obszerną, obejmującą dwa tomy, ale ta gdzieś się zagubiła w debrach mojej biblioteki, drugą jednotomową, i tę właśnie na nowo przestudiowałem.

U progów niepodległości polskiej endecja wysunęła projekt, by zrezygnować z suwerenności nieistniejącego jeszcze wtedy państwa polskiego i zjednoczyć się pod koroną carów; pomysł ten zawsze mnie dziwił. Dziś nie ma już caratu ani tamtej Rosji, tymczasem próby umizgów do wschodniego sąsiada powracają wciąż dziwną polityczną czkawką u niektórych spadkobierców prądu endeckiego. Nic dobrego by dla nas z tego nie wynikło! Niech będzie, że wyjdę na apologetę Piłsudskiego, ale przy wszystkich wadach był to jedyny polityk w Polsce naprawdę dalekowzroczny, choć podczas wyprawy kijowskiej endecy, nie tylko poznańscy, oskarżali go wręcz o zdradę narodową. A jemu chodziło o porozumienie z Ukrainą i o to, o czym później marzyli Mieroszewski i Giedroyc: jakąś białorusko-polsko-ukraińską federację. Dziś tymczasem spełnia się to, przed czym przestrzega w swojej nowej książce Jerzy Pomianowski, spadkobierca myśli Giedroycia: Ukraina coraz bardziej zbliża się do Rosji.

Ktoś napisał zasadnie, że wypowiedziane w Warszawie słowa kanclerza Schrödera o całkowitym desinteressement rządu niemieckiego wobec roszczeń Powiernictwa Pruskiego są niestety zupełnie niezobowiązujące. Po pierwsze, do przejęcia władzy szykuje się już chadecja z panią Merkel, która takie deklaracje może uznać za niebyłe, po wtóre, chodzi o roszczenia o charakterze cywilnoprawnym, więc kanclerz nie ma tu wiele do gadania. Należałoby ze strony polskiej storpedować Powiernictwo Pruskie kontrroszczeniami, a nie siedzieć - rączki w małdrzyk, buźka w ciup - i czekać na zmiłowanie boskie. Nasze partie polityczne są jednak mało zainteresowane polityką zagraniczną, chodzi im raczej o władzę i o to, kto komu gardło przegryzie.

Mam czasem irracjonalne wrażenie, że istnieje jakiś dziwny związek między gwałtownością przemian klimatycznych, a stanem napięcia umysłów ludzkich. W “Gazecie Wyborczej" czytam, że jakiś rybak złowił w Wiśle piranię - oko mi zbielało. Drapieżne te ryby, rzucające się za najmniejszym śladem krwi, pływały dotąd tylko w brazylijskich wodach...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2004