Pekin nie może nas dogonić. Rozmowa z analitykiem ds. wojskowości

ELBRIDGE A. COLBY: Chiny robią postępy w każdej sferze militarnej. Są dla nas groźniejsze niż Rosja. Musimy skupić się na Azji.

13.05.2023

Czyta się kilka minut

Tankowanie helikoptera Sea Hawk na pokładzie niszczyciela „USS John Finn” z amerykańskiej 7. Floty, która operuje na Pacyfiku. Cieśnina Tajwańska, marzec 2021 r. / JASON WAITE / US NAVY / MATERIAŁY PRASOWE
Tankowanie helikoptera Sea Hawk na pokładzie niszczyciela „USS John Finn” z amerykańskiej 7. Floty, która operuje na Pacyfiku. Cieśnina Tajwańska, marzec 2021 r. / JASON WAITE / US NAVY / MATERIAŁY PRASOWE

MARTA ZDZIEBORSKA: Od lat ostrzega Pan, że USA nie są gotowe na długą wojnę konwencjonalną z takim mocarstwem jak Chiny. Chce Pan powiedzieć, że w przypadku inwazji Pekinu na Tajwan Amerykanie nie zdołaliby go obronić?

ELBRIDGE A. COLBY: Sprawa nie jest przesądzona. To nie są już czasy, gdy – jak przez ostatnie 70 lat – można było stwierdzić, że z łatwością obronimy Tajwan. Oczywiście mamy prawo uważać, że w przypadku niezmiernej precyzji i dobrej taktyki nasze siły wygrałyby to starcie, choć ponosząc prawdopodobnie bardzo duże straty. Nie zapominajmy, że Chiny będą coraz lepiej przygotowane do potencjalnego konfliktu, podczas gdy Ameryka nie robi wystarczająco dużo, aby być pewną zwycięstwa.

Z symulacji waszyngtońskiego think tanku Center for Strategic and International Studies wynika, że Amerykanie zdołaliby odeprzeć chiński atak na Tajwan, ale za cenę ogromnych ofiar.

W tej symulacji założono, że Chiny nie zaatakowałyby amerykańskich satelitów, a moim zdaniem nie można tego wykluczyć. Nie jest też jasne, czy Stany dysponowałyby każdym rodzajem broni, której użycie przewidziano w symulacji.

CSIS szacuje, że amerykańska marynarka prawdopodobnie wyczerpałaby zapasy niektórych precyzyjnych pocisków dalekiego zasięgu w niecały tydzień. Eksperci już wcześniej ostrzegali, że Stany nie byłyby wydolne w razie przedłużającego się konfliktu konwencjonalnego. Jak do tego doszło?

Uważam, że to skutek naszego zadufania.

Akurat Amerykanie z niego słyną...

Arogancja jest mocno zakotwiczona w naszym systemie. Przez lata kolejnym administracjom, bez względu na ich opcję polityczną, towarzyszyło myślenie, że nie będziemy mieć rywala, który dorówna nam zdolnościami wojskowymi, i z którym potencjalnie trzeba będzie stoczyć wojnę. Uważam też, że popełniliśmy ogromny błąd wpuszczając Chiny do Światowej Organizacji Handlu, tym bardziej że nie zdołaliśmy dopilnować, by wywiązały się ze swoich obietnic. Taka polityka handlowa była być może dobra dla amerykańskich konsumentów, ale jednocześnie ułatwiliśmy wzrost ekonomiczny rywalowi, który po raz pierwszy w historii może nam dorównać. Tymczasem zamiast skupić się na Chinach, przez ostatnie 20 lat żyliśmy głównie wojnami na Bliskim Wschodzie. Dopiero w 2018 r. w narodowej strategii bezpieczeństwa zidentyfikowaliśmy główne obszary zagrożeń ze strony Chin, ale nie doprowadziło to do reform w przemyśle obronnym.

W „Wall Street Journal” pisał Pan, że w rejonie Pacyfiku Amerykanie mają tylko dwie stocznie marynarki wojennej, co w przypadku konfliktu utrudniłoby naprawę okrętów. Kiedy zaczęto zmniejszać zaplecze wojskowo-techniczne w tej części świata?

Na początku lat 90. XX w., po upadku Związku Sowieckiego, Stany ograniczyły przemysł obronny, co zresztą miało wtedy sens. W późniejszych latach podczas wojen bliskowschodnich kładziono nacisk na bieżące działania wojskowe i antyterrorystyczne, a jednocześnie słabła nasza cywilna baza przemysłowa. To oznacza, że mieliśmy coraz mniej inżynierów i spawaczy, potrzebnych w sektorze zbrojeniowym. Pamiętajmy, że w czasie II wojny światowej dysponowaliśmy ogromną bazą przemysłową i dlatego w krótkim czasie mogliśmy przerzucić się na produkcję bombowców, czołgów czy statków transportowych. Teraz to Chiny mają niezwykłą możliwość mobilizacji produkcji przemysłu zbrojeniowego.

Przemysł zbrojeniowy to jedno, a drugie to chińska dominacja w obszarze metali ziem rzadkich, kluczowych dla produkcji sprzętu wojskowego.

Uzależnienie naszego łańcucha dostaw od Chin jest niebywałe. Kilka miesięcy temu Pentagon musiał wstrzymać produkcję nowego modelu F-35, bo okazało się, że jeden z komponentów pochodzi właśnie z Chin.

Czy zatem jest realne, że USA staną w obronie Tajwanu? W razie wstrzymania przez Chiny eksportu metali ziem rzadkich Stany zostałyby z zapasami, które starczą na trzy miesiące produkcji sprzętu wojskowego.

Obrona Tajwanu jest dla nas kluczowa. W przypadku chińskiej okupacji wyspy ucierpiałby cały nasz system sojuszy w Azji. Gdybyśmy okazali bierność, podważyłoby to zaufanie naszych sojuszników – Filipin, Japonii i Korei Południowej. Co więcej, w ramach inwazji na Tajwan Chińczycy zaatakowaliby prawdopodobnie także siły amerykańskie, japońskie i australijskie. Gdybyśmy w razie ataku nie byli w stanie lub nie chcieli obronić Tajwanu, wyglądałoby to z naszej strony żałośnie. Z perspektywy strategii bezpieczeństwa USA zachowanie równowagi sił w Azji jest bardziej istotne niż to, co dzieje się w Ukrainie.

Trudno tego słuchać, gdy za polską granicą trwa wojna. Prawda jest jednak taka, że zarówno administracja Bidena, jak i wcześniej Trumpa dawały sygnały, że to Chiny są dla nich priorytetem, a Europa powinna w większym stopniu odpowiadać za swoje bezpieczeństwo.

Jesteśmy dziś w sytuacji nadzwyczajnej. W Ukrainie trwa wojna i nie da się zaprzeczyć, że głównie tam pompujemy pieniądze, zamiast wspierać Tajwan. Chińska inwazja może nastąpić za trzy-pięć lat! Jeśli nie zdołamy powtrzymać Pekinu przed atakiem na Tajwan i dojdzie do wojny na wyczerpanie, może się okazać, że Chińczycy mają bardziej wydolny przemysł zbrojeniowy. Spójrzmy, jak dużym wyzwaniem jest dla nas uzupełnienie zapasów w pociskach Javelin i Stinger po tym, jak wysłaliśmy ich dużo na Ukrainę. Jesteśmy zmuszeni do trudnych kompromisów: wsparcie dla Ukrainy obniża wydolność naszego przemysłu zbrojeniowego i zmniejsza dostępność broni potrzebnej w razie potencjalnego sporu o Tajwan.

Rozmawiamy o słabych punktach Stanów, ale takie starcie byłoby niewiadomą także dla Chin. Ich armia walczyła po raz ostatni w 1979 r., podczas krótkiego konfliktu z Wietnamem. Dużo pisze się o niskim morale chińskich żołnierzy. Czy obawy przed zdolnościami wojskowymi Pekinu nie są na wyrost?

Nierozsądnie byłoby polegać na niskim morale ich żołnierzy. Bardziej zasadne jest mówienie o wątpliwościach dotyczących sprawności chińskiej armii. Nie zapominajmy, że podczas wojny koreańskiej [w latach 1950-53 – red.] nie byliśmy w stanie pokonać Chińczyków i konieczne było zawarcie rozejmu. Wprawdzie Chiny nie toczyły żadnej wojny od 1979 r., ale my też mamy słabe punkty: ostatnią poważną bitwą, jaką stoczyła nasza marynarka wojenna, była bitwa o Okinawę w 1945 r. Nie zapomnijmy też, że Chiny są bogatsze niż kiedyś. Wielu amerykańskich oficerów uważa, że chińska armia robi duże postępy. Boję się, że doświadczenia z Rosją, która podczas wojny w Ukrainie okazała słabość, uśpi czujność naszego establishmentu. W efekcie możemy nie doszacować możliwości Chin, które mają dziesięć razy większą gospodarkę niż Rosja. Do tego ich system jest bardziej wydolny w sferze przemysłu obronnego i technologii.

Waszyngton zapewne nerwowo śledzi doniesienia o rozszerzaniu przez Chiny arsenału hipersonicznego. Co wiemy o ich ultraszybkich pociskach?

Chiny zrobiły w tej kwestii bardzo duży postęp. Gdy w 2021 r. wyciekła informacja o teście ich nowego pocisku hiper­sonicznego, wielu amerykańskich ekspertów przecierało oczy, że można zastosować przy tym modelu taką technologię.

Mówi się, że Waszyngton jest w tyle za Pekinem, choć prowadzi testy nad bronią hipersoniczną od lat 50. XX w. Ile czasu potrzeba, by dogonić Chiny?

To nie jest kwestia ich dogonienia. Trudno powiedzieć, jaki jest w tym obszarze rozkład sił między USA a Chinami, bo niewiele mówi się publicznie na ten temat. Ale bezsprzecznie Stany ostatnio mocno inwestują w broń hipersoniczną.

Kiedy Amerykanie zaczęli kłaść nacisk na rozwój tej technologii?

Co najmniej pięć lat temu, choć nad niektórymi programami pracujemy już od 15 czy 20 lat.

Za administracji Trumpa był Pan jednym z autorów strategii bezpieczeństwa USA, w której za priorytet uznano zagrożenie ze strony Chin i Rosji. Które obszary rywalizacji spędzają Panu sen z powiek?

Wszystkie. Chińczycy robią postępy w każdej dziedzinie. To nie tylko broń ­hipersoniczna. Pekin modernizuje armię, pracuje nad nowymi pociskami, rozwija marynarkę wojenną, siły powietrzne i arsenał nuklearny, a jednocześnie inwestuje w półprzewodniki i architekturę kosmiczną.

Niektórzy eksperci twierdzą, że Chiny są u szczytu swoich możliwości i właśnie dlatego mogą stanowić dla świata zagrożenie. Że chcą poszerzyć swoją strefę wpływów, dopóki są do tego zdolne pod względem ekonomicznym i wojskowym.

Nie sądzę, aby to był mocny i roztropny argument. Spójrzmy choćby na demografię: eksperci, o których mowa, wieszczą kryzys demograficzny w Chinach, ale ten czynnik może mieć kluczowe znaczenie dopiero za kilka dekad. Jednocześnie chińska gospodarka odkuwa się po okresie spowolnienia w czasie pandemii i należy spodziewać się jej dalszego wzrostu. Jest mało dowodów na to, iż Chińczycy uważają, że ich kraj wyhamowuje. Przeciwnie, oni myślą w ten sposób o Ameryce. Ich ambicją jest uzyskanie pozycji wiodącej światowej potęgi do połowy tego stulecia.

Dziś trudno jednak oszukać rachunek ekonomiczny: wydatki Chin na obronę mają wzrosnąć w tym roku o 7,2 proc., powyżej prognozowanego wzrostu gospodarczego.

Ale wydatki Pekinu na obronność mają mniejszy udział w PKB niż w przypadku Stanów – przynajmniej tak wynika z oficjalnych danych. Oczywiście Pekin nie osiągnie już wzrostu gospodarczego na poziomie 7 proc., ale jest na dobrej drodze, by dalej się rozwijać. Duża część chińskiego społeczeństwa żyje za mniej niż 10 tys. dolarów rocznie, co gwarantuje nowe obszary gospodarki do wzrostu. Pekin lideruje też w obszarze sztucznej inteligencji. Nie chcę powiedzieć, że Chiny to siła nie do zatrzymania, ale jest prawdopodobne, że utrzymają obecny trend i będą mieć znacznie większą gospodarkę niż Europa.

Wróćmy do arsenału wojskowego, bo mam wrażenie, że w doniesieniach o potencjale Chin niekiedy brakuje kontekstu. Np. pisze się, że Chińczycy mają więcej wyrzutni do międzykontynentalnych pocisków balistycznych, ale za to Stany mają więcej głowic i pocisków. Czy może Pan powiedzieć więcej o tych dysproporcjach?

Spojrzałbym na to inaczej. Po pierwsze, nasze wyrzutnie są z lat 70., więc są znacznie starsze niż chińskie. Obecnie prowadzimy prace nad nowym sprzętem, ale mogą się one opóźnić o co najmniej dwa lata. Druga sprawa to marynarka wojenna. Nasze okręty w wielu przypadkach mogą być lepsze technologicznie, ale nie da się ukryć, że chińskie są nowsze. Do tego szacuje się, że do 2028 r. Chińczycy będą mieli półtora raza więcej okrętów niż my. W przypadku Chin, kraju mającego 1,4 mld ludności i rozwiniętą bazę przemysłową, ilość sama w sobie jest jakością. Za to my mamy trudności z szybkim uzupełnieniem strat, co w przypadku konfliktu jest kluczowe.

Dlatego chciałbym podkreślić jedną rzecz: Stany muszą skupić się przede wszystkim na Azji. To nieuniknione. Myślę, że Joe Biden jest ostatnim prezydentem działającym w duchu transatlantyckiego romantyzmu. W długofalowej perspektywie Europa jest dla Amerykanów mniej istotna niż Azja. Do tego Chiny są dla nas o wiele bardziej niebezpieczne niż Rosja. Boję się, że teraz, w obliczu wojny w Ukrainie, Europa znów przyzwyczai się, że zawsze może polegać na naszej wiodącej roli w zapewnianiu bezpieczeństwa. To nie jest realistyczne podejście. Lepiej jest przewidzieć czekające nas realia i się do nich razem przystosować.

Porzucenie Europy i skupienie wysiłków na Azji to droga na skróty. Czy w interesie USA nie jest budowanie gotowości do walki z Rosją i Chinami na dwóch frontach jednocześnie?

Nie możemy pozwolić na to, by wojna w Ukrainie odciągnęła naszą uwagę od Azji, a na to właśnie liczą Chiny. Same niewiele inwestują w ten konflikt: wspierają Rosję, ale nawet nie dostarczają jej sprzętu wojskowego. Taka strategia mało ich kosztuje, a mogą na niej wiele zyskać.

Tymczasem w cieniu wojny w Ukrainie rozkręca się wyścig zbrojeń na Pacyfiku. Kraje regionu zwiększają wydatki wojskowe, bojąc się, że w razie wojny o Tajwan Amerykanie nie zdołają obronić ich przed Chinami.

I to jest dobry trend. Japonia, tak jak Polska, zdaje sobie sprawę, że gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA mają większe szanse na powodzenie, jeśli sojusznicy wezmą odpowiedzialność za swoją obronność. Widzę tu inny problem: Japonia zaczęła działać zbyt późno. Jej wydatki na zbrojenia wyniosą 2 proc. PKB dopiero w 2027 r., czyli w momencie, gdy zgodnie z zapowiedziami Xi Jinpinga może dojść do ataku na Tajwan. Ten ostatni robi też za mało, by zwiększyć swoją gotowość wojskową. Uważam, że świat zachodni zbyt wiele wysiłku wkłada w symboliczne gesty: mamy mocne słowa na temat Chin ze strony NATO, krajów G7 i Unii Europejskiej, ale znacznie mniej robi się, by realnie równoważyć ich zapędy mocarstwowe.

Administracja Bidena przedstawiła rekordowo wysoki projekt budżetu obronnego, wzmacnia relacje wojskowe z Filipinami i Wietnamem, a dwa lata wcześniej zawarła sojusz obronny z Australią i Wielką Brytanią (AUKUS). To dobre ruchy.

Tak, ale pamiętajmy, że rywalizujemy z krajem, który ma ogromny potencjał przemysłowy i otwarcie przygotowuje się do wojny ze Stanami. Spójrzmy na pakt AUKUS: on zagwarantuje nowe okręty podwodne, ale nie wcześniej niż w 2030 r.! Nasz Kongres chce mieć co roku dwa bojowe okręty podwodne i jeden okręt z rakietami balistycznymi. Ale to obecnie niemożliwe, bo nasz przemysł jest w stanie wyprodukować w tym czasie statystycznie tylko 1,2 okrętu podwodnego. Musi minąć dużo czasu, by AUKUS przyniósł realne efekty.

Rozmawiamy o błędach administracji Bidena, a jakie były błędy za rządów Donalda Trumpa?

Napisaliśmy dobrą strategię bezpieczeństwa, ale niestety nie została ona wdrożona. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to za administracji Trumpa dokonano przełomu, identyfikując, że to zagrożenie ze strony Chin musi być dla naszej polityki zagranicznej priorytetem.

W jednym z artykułów pisał Pan, że służąc w Pentagonie napotykał opór, by stawiać na pierwszym miejscu Chiny.

To prawda. Część ludzi forsowała dalsze skupianie się na Bliskim Wschodzie, Europie, Korei Północnej czy działaniach antyterrorystycznych.

Zgadza się Pan z opinią, że przez zbyt długi czas patrzono na Chiny jak na niesfornego ucznia, który kopiuje amerykańskie rozwiązania technologiczne?

Tak, oczywiście. Ludzie nie wierzyli w zdolność Chin do innowacji i dogonienia Stanów. To było błędne założenie. Oczywiście Chińczycy nadal kradną i kopiują nasze technologie, ale jednocześnie pracują nad własnymi. Mają teraz dużo świetnie wyszkolonych inżynierów i naukowców specjalizujących się w dziedzinach technicznych. Wystarczy spojrzeć na cytowania ich artykułów w czasopismach naukowych. Najwyższa pora zacząć traktować Chiny jeszcze bardziej poważnie.©

Autorka jest dziennikarką „Press”.


Dylemat Ameryki: Europa czy Chiny?

WOBEC KONIECZNOŚCI wysyłania coraz większych ilości sprzętu dla Ukrainy w USA rosną naciski na zwiększenie wydolności przemysłu obronnego. Okazuje się bowiem, że Stany nie są przygotowane na szybką produkcję broni w sytuacji przedłużającego się konfliktu konwencjonalnego. Dziennik „New York Times” donosi, że przy obecnym tempie produkcji USA potrzebowałyby aż 13 lat, by uzupełnić zapasy rakiet przeciwlotniczych Stinger, które dostarczono Ukrainie w pierwszych 10 miesiącach inwazji. Do uzupełnienia zapasu rakiet przeciwpancernych Javelin potrzeba pięciu lat. Wyzwaniem jest produkcja odpowiedniej liczby pocisków artyleryjskich. Są również obawy o rezerwę pocisków balistycznych i systemów obrony przeciwlotniczej.

ADMINISTRACJA BIDENA przedstawiła w marcu projekt nowego budżetu resortu obrony, opiewający na rekordowe 842 mld dolarów. Część pieniędzy ma być przeznaczona na rozwój przemysłu. W planie budżetowym za priorytet uznano rywalizację z Chinami i zmniejszenie wydatków na Europę, co jest zgodne z opublikowaną w 2022 r. amerykańską strategią bezpieczeństwa narodowego. Potrzeba obrania takiego kierunku podnoszona jest zwłaszcza przez rosnącą w Partii Republikańskiej grupę przeciwników interwencjonizmu. Przekonują oni, że USA muszą skupić się na przygotowaniach do potencjalnego konfliktu z Chinami, a wojna w Ukrainie jest sprawą drugorzędną.

NASZEGO ROZMÓWCĘ pytamy właśnie o ten amerykański dylemat. Elbridge A. Colby to były zastępca asystenta sekretarza obrony ds. rozwoju strategii i sił zbrojnych; w Pentagonie służył za administracji Trumpa w latach 2017-18. Był współodpowiedzialny za tworzenie strategii bezpieczeństwa narodowego – dokumentu, w którym za najwyższy priorytet polityki zagranicznej uznano rywalizację Stanów z Chinami i Rosją. Colby jest też współzałożycielem i szefem Marathon Initiative, think tanku stawiającego sobie za cel przygotowanie USA do rywalizacji mocarstwowej. To wpływowy ekspert w skrzydle Partii Republikańskiej, które chce ograniczenia pomocy wojskowej dla Ukrainy. Jest wnukiem Williama Colby’ego, szefa CIA w latach 1973-76. © MZ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pekin nie może nas dogonić