Pani ze wsi czarownic

Była osobą zupełnie niedzisiejszą. Niby panienka ze dworu, a pracowała jak chłopka: sama powoziła końmi i pracowała w polu. Dziedziczka, a traktująca „Radwańskich” - jak nazywała ludzi z rodzinnych Radwanowic, gdzie jej rodzina osiedliła się po 1918 r. - jak równych sobie. Pojmująca szlacheckie pochodzenie nie jako tytuł, ale zobowiązanie do służby: dla rodziny, ludzi, ojczyzny. Czy może być coś bardziej archaicznego?

06.07.2003

Czyta się kilka minut

Miała ponad 60 lat, gdy stwierdziła, że prowadzenie domu i praca na 10-hektarowym gospodarstwie bez nadziei na rodzinnego następcę to dla niej zbyt wiele. Rozpuściła wici, że dwór i ziemię w Radwano-wicach, ok. 20 kilometrów na zachód od Krakowa, chce przekazać na zbożny cel. Dalej jednak prowadziła gospodarstwo, chodziła po wodę do jedynej przy dworze studni, doglądała ogromnego klombu przed bramą wejściową. Czekała.

Nie musiało się udać

Potem pojawili się Stanisław Pruszyński i ks. Tadeusz Zaleski z propozycją założenia fundacji opiekującej się osobami umysłowo upośledzonymi.

Zdziwiła się, bo wyglądali skromnie, wysiedli z rozklekotanego malucha, a interesowali się zagospodarowaniem całości.

Nie miała pojęcia, czym jest opieka nad osobami upośledzonymi umysłowo. A jednak odmówiła Staremu Teatrowi, gospodarstwu ekologicznemu - i zaufała właśnie im.

- Przypuszczam, że przeważyło pochodzenie pana Pruszyńskiego - ks. Zaleski próbuje dociec przyczyn decyzji pani Tetelowskiej. - Pochodził ze szlacheckiej rodziny. Był stryjecznym kuzynem pisarza Ksawerego Pruszyńskiego. Też pochodził z dworu, tyle że siedzibę jego rodziny spalili Ukraińcy podczas czystek na Wołyniu w 1943 r. Wiedziała, że jeśli któryś z nas rozumie jej miłość do ojcowizny i troskę o dwór, jej trwanie dla jego obrony, jest nim właśnie Pruszyński. Nie myliła się. Mnie Radwanowice wydawały się końcem cywilizacji, gdzie nie było kanalizacji i wodociągów, z jedynym telefonem u „pani we dworze”, a on był gniazdem Tetelowskich urzeczony. Dla niego dwór z ogrodem i sadem, z przestrzenią, był idealnym miejscem, gdzie mógł powstać duży dom dla kilkudziesięciu osób, których nikt nie chce. To był matecznik, schronienie. I szansa utrzymania przy życiu jednego z niewielu w Polsce dworu, którego nie zamieniono po wojnie na magazyn nawozów albo chlewy.

Do spotkania doszło w październiku 1986 r. Kilka miesięcy później Pruszyński opracował projekt, z którego ks. Zaleski do dziś korzysta. W Radwanowicach miał powstać dom stałego pobytu dla upośledzonych umysłowo, którzy w ramach terapii pracowaliby w sadzie i ogrodzie. Nie chciał budować muru między nowymi mieszkańcami wsi, a starą społecznością: ani z cegieł, ani w głowach. Fundacja miała żyć razem z wsią.

Pruszyński wyszedł do radwanowiczan z gotowymi pomysłami: wiedząc, że 80 proc. gospodarstw ma problemy z pozyskaniem wody, powołał komitet i postarał się o dotację z prymasowskiego komitetu wodociągowego na stworzenie sieci wodociągowo-kanalizacyjnej. Kilkanaście lat później (już po śmierci Pruszyńskiego), gdy reforma edukacji miała w Radwanowicach zakończyć się likwidacją małej szkoły, przy współpracy ks. Zaleskiego powstała integracyjna szkoła społeczna, do której dowożeni są niepełnosprawni z dwóch gmin. Dotacje, jakie otrzymują na te dzieci, pozwalają sfinansować całą szkołę.

Fundacja im. Brata Alberta zarejestrowała się w 1987 r. jako 53. fundacja w kraju - jedna z pierwszych organizacji pozarządowych w Polsce. Pruszyński stworzył jej duchowe podwaliny, Zofia Tetelowska ofiarowała swój majątek. Nim jeszcze powstała fundacja, Tetelowska pozwoliła posłużyć się własnym nazwiskiem dla rozpoczęcia budowy pierwszego domu pobytu dla upośledzonych. Zdawała sobie sprawę, że „to się nie musi udać”. Nie tylko dlatego, że mogą zbankrutować. Ks. Zaleski był w latach 80. duszpasterzem robotników w Nowej Hucie. Pruszyński nękał władzę społecznikowskimi pomysłami, udowadniając, że zapewniona przez PRL opieka dla chorych czy niepełnosprawnych nie pomaga im, ale spycha na margines społeczeństwa. Urzędnicy zawsze mogli znaleźć pretekst dla zakończenia nietypowej w tamtych realiach działalności. Pani Zofia pomagała nierozpoznawalnością swojej osoby.

Kościół dla przeklętej wsi

W Radwanowicach każdy z mieszkańców, choć niewiele bogatszy od mieszkańców innych wsi, posiadał szlachecki herb. Według podania mieli być potomkami rycerza króla Bolesława Śmiałego - Radwana, który otrzymał wioskę za zwycięskie walki w czasie wyprawy na Ruś Kijowską. Radwan nie odmówił posłuszeństwa także wówczas, gdy król zdecydował się zamordować biskupa Stanisława. Wyrzuty sumienia wygnały go do lasów, gdzie powstała osada jego imienia - miejsce przeklęte, w którym łatwiej znajdywały miejsce czarownice niż święci. Gdzie nie było miejsca na kościół. Pierwsza kaplica powstała kilka wieków po legendarnych wydarzeniach w spichlerzu dworu Tetelowskich, jako kaplica Fundacji im. Brata Alberta.

Wspomnienie o Radwanie znalazło się w liście, jaki wysłała Tetelowska do Jana Pawła II, gdy miesiąc po zarejestrowaniu Fundacji przyjechał do Polski z trzecią wizytą: „Niech ta ziemia Radwanowic, rodowe miejsce rycerza Radwana, który na rozkaz króla Bolesława Śmiałego podniósł miecz na św. Stanisława ze Szczepanowa (...) daje nie tylko obfity plon chleba, ale i plon Miłości”. Fundacja była wotum wdzięczności za papieską pielgrzymkę.

Na kościół musieli jednak poczekać kilkanaście lat. Na rok przed śmiercią pani Zofia przekazała ostatnie 30 arów rodzinnej ziemi na miejsce, gdzie miałby powstać. Kamień węgielny, w postaci bochenka chleba, poświęcił Papież w czasie Mszy na krakowskich Błoniach w sierpniu 2002 r. Mszy, w której brali udział także podopieczni Fundacji.

Od wczesnej wiosny mogła obserwować, jak rosną mury kościoła św. Brata Alberta. Kilkanaście metrów od dworu, na szczycie wzgórza, które kiedyś należało do jej rodziny. W tle widać lasy i przełęcze, przez które w czasach zaborów przebiegała granica austriacko-rosyjska. Jej zniknięciu zawdzięczała osiedlenie rodziny właśnie w Radwanowicach.

Czy dziedziczka może pracować?

Franciszek Tetelowski kupił dwór z 55-hektarowym gospodarstwem po pierwszej wojnie światowej, gdy likwidowano mienie poaustriackie. We dworze była wówczas komora celna - pozostałość po czasach, gdy urzędnicy Franciszka Józefa bezskutecznie próbowali poradzić sobie z przemytem.

Zofia, jego najstarsza córka, urodziła się w listopadzie 1921 r. Dwadzieścia lat później, po śmierci ojca, musiała przejąć gospodarstwo. Nie znała się na rolnictwie i nie chciała poświęcić tej pracy życia. Nie zamierzała jednak również dyskutować z losem. Chowa maturę z gimnzajum na krakowskich Oleandrach do szuflady, odkłada „na później” marzenia o studiowaniu medycyny. Uczy się rolniczej ekonomii, obsługi maszyn, pilnuje dostarczania Niemcom obowiązkowego kontyngentu. Powozi końmi, kosi trawę. Przyzwyczaja się do fizycznej pracy. Zyje z ludźmi: nie dyryguje służbą, nie wstydzi się szukać wsparcia u sąsiadów.

W czasie wojny angażuje się w działalność podziemną - należy do Narodowych Sił Zbrojnych. Przynależność bardziej podyktowana związkami przyjacielskimi niż poglądami. Jest sanitariuszką. Położony w pobliżu lasu dwór staje się „przechowalnią” dla konspiratorów. Tetelowska nie pyta o przynależność organizacyjną. Po wojnie, gdy jej majątku, jako jednego z niewielu w Małopolsce, nie rozparcelowano, mówiła, że być może stało się to za sprawą działacza PPR, któremu w czasie wojny nie odmówiła pomocy. Ocalenie majątku zawdzięcza jednak szacunkowi, jakim obdarzali ją „Radwańscy”. Była ich sąsiadką, a nie panią dziedziczką. Z 55-hektarowym majątkiem, tak samo udręczoną okupacją, a później zarządzeniami nowej władzy. Nikt nie naciskał, aby dworską majętność dotknęła „sprawiedliwość dziejowa”. Nie zapomnieli, że była z nimi w lipcu 1943 r., gdy podczas pacyfikacji wsi za przynależność do konspiracji Niemcy najpierw torturowali, a później zabili 30 osób.

W trzech pokojach, jakie zajmowała Tetelowska we dworze, nic nie zmieniło się od 1945 r. Węglowa kuchnia. Rozwieszone na ścianach formy na ciasto, w pokojach malowane przez matkę Zofii makaty. W albumie rodzinnym zdjęcia z dzieciństwa sąsiadują z fotografiami rozrzuconych na stoku góry szczątków samolotu. To zdjęcia z katastrofy lotniczej pod Zawoją z 1969 r., w której zginęła siostra Zofii Irena, asystentka prof. Zenona Klemensiewicza i współtwórczyni Ośrodka Badań Prasoznawczych w Krakowie. Za szafą jest jeszcze tablica nagrobna Ireny - odbita w metalu pierwsza strona „Trybuny Ludu” z dnia, w którym powiadomiono o katastrofie i jej śmierci. Po śmierci szwagra Zofia, choć wiedziała, żeoboje byli ateistami, zdjęła tablicę i postawiła na grobie prosty krzyż.

Album ze zdjęciami z katastrofy położyła na wierzchu wszystkich albumów, jakie posiadała. Wielokrotnie mówiła o przywiązaniu do siostry, choć wiele je dzieliło. Zofia nigdy nie studiowała. Gdy do Radwanowic zaczął przyjeżdżać ks. Józef Tischner i prowadził dysputy o filozofii pracy z mężem Ireny, marksistą Janem Szewczykiem, nie odważyła się powiedzieć słowa, choć imponowało jej, że takie rozmowy toczą się w jej domu.

Między „Radwańskimi”

Kiedy w listopadowy, deszczowy wieczór 1997 r. Zofia Tetelowska razem z ks. Zaleskim odbierała Medal św. Jerzego, przyznany jej przez redakcję „TP” za działalność na rzecz upośledzonych umysłowo, nie powiedziała ani słowa. Podziękowanie wygłaszał ks. Tadeusz, ona siedziała wśród podopiecznych, którzy zwracali się do niej „mamusiu” albo „pani Zofio”. Miała na sobie sukienkę w ciemnym kolorze. Siwe, delikatne loki zaczesała gładko za uszy. Trochę zagubiona w tłumie gości, uczestniczących w bankiecie. Ale zadowolona zarówno z wyróżnienia nagrodą, której patronem był Święty Jerzy, człowiek walczący ze smokiem - siłą, wy-daje się, przekraczającą ludzkie możliwości - jak z faktu, że przyjęcie odbywa się w Pałacu pod Baranami - siedzibie Potockich. Tych samych, którzy przed wojną jako właściciele pałacu w Krzeszowicach byli jej sąsiadami.

W pałacu po wojnie powstał dom dziecka, w którym znaleźli się m.in. Sława Przybylska, Stefan Bratkowski i Jan Zaleski, gdy zachorował w drodze z Buczacza na Wołyniu do Legnicy. Zaleski wyzdrowiał, zdał maturę i osiedlił się w Krakowie. Wiele lat później został profesorem polonistyki, a jego syn jako kleryk zaangażował się w ruch opieki nad upośledzonymi umysłowo „Wiara i Światło”. Poznał Pruszyńskiego, który odwiedzał kilka upośledzonych osób w domu opieki społecznej i chciał wyrwać ich stamtąd, stworzyć dla nich dom. Znaleźli go w Radwanowicach.

Obserwując przez lata, jak gniazdo jej sąsiadów po likwidacji domu dziecka staje się ruiną, Tetelowska bała się, że jej dwór spotka to samo. Nie miała złudzeń. Ludzie przychodzą i odchodzą. Przyszedł czas, aby jej rodzina przekazała majątek komu innemu. Ona wybrała na dziedziców tych, co dla wielu znaczą najmniej - upośledzonych.

Umiera w czerwcu 2003 r. Przed śmiercią prosi, żeby nie szukać dla niej miejsca obok rodziny na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Woli miejsce na cmentarzu w Rudawie. Między „Radwańskimi”.

Materiały o bohaterach tekstu publikowaliśmy też w ,,TP” nr 46/1997 (dostępne na www.tygodnik.com.pl/medal).
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2003