Ostatni biały prezydent

Umarł Frederik de Klerk. Choć ogłosił kres apartheidu, zapisze się w historii Południowej Afryki raczej jako jego ostatni przywódca niż likwidator.
w cyklu STRONA ŚWIATA

12.11.2021

Czyta się kilka minut

Fot. AFP/EAST NEWS /
Fot. AFP/EAST NEWS /

De Klerk umarł w czwartkowy poranek we własnym domu na przedmieściach Kapsztadu. Przeżył 85 lat. Wiosną ogłosił, że cierpi na chorobę nowotworową, a choć w czerwcu poddał się immunoterapii, stan jego zdrowia się już tylko pogarszał.

Dawid i ogrodowy krasnal

„Frederik de Klerk odegrał ważną rolę w historii Południowej Afryki. Dostrzegł potrzebę zmiany i znalazł w sobie wolę, by ją przeprowadzić” – napisał po śmierci de Klerka Desmond Tutu, emerytowany arcybiskup i ostatni żyjący pokojowy noblista w Południowej Afryce. Wszyscy oni – zuluski wódz Albert Luthuli (1960), Tutu (1984), Nelson Mandela (1993) otrzymali pokojowe nagrody za walkę z apartheidem, a de Klerk (wspólnie z Mandelą) za jego zniesienie.

„Frederik de Klerk mógł przejść do historii jako wspaniały mąż stanu, ale sam pomniejszył swoją wielkość i zapisze się w dziejach jako człowiek, któremu zabrakło wielkoduszności i szczodrości ducha” – tymi słowami Tutu, który w październiku wkroczył w dziesiątą dekadę życia, nie darował de Klerkowi, że nie wyrzekł się ani nie potępił apartheidu, a jedynie ubolewał za krzywdy, jakie ustrój ten spowodował. Nie zapomniał mu także, że występując przed powołaną do rozliczenia epoki apartheidu Komisją Prawdy, której Tutu przewodniczył, de Klerk nie wyjawił wszystkich sekretów zbrodni popełnionych na zlecenie białych władz.

„Ustawianie de Klerka obok Mandeli to tak, jakby ogrodowego krasnala stawiać obok posągu Dawida Michała Anioła” – powiedział przed laty o de Klerku zmarły w 2019 r. holenderski historyk, pisarz i dziennikarz Dan van der Vat, były korespondent londyńskiego „Timesa” w Południowej Afryce, wydalony z kraju przez apartheidowskie władze.

Choć to pod przywództwem de Klerka zniesiono w Południowej Afryce apartheid, dla czarnych obywateli pozostał ostatnim białym prezydentem kraju. Wielu białych uznało go także za przywódcę słabego, który układając się z czarną większością, nie zadbał należycie o interesy i bezpieczeństwo białych. Wielu innych nigdy nie przestało go uważać za zdrajcę białej rasy.

Gorbaczow z przylądka Dobrej Nadziei

Przyrównywano de Klerka do Michaiła Gorbaczowa, ostatniego władcy komunistycznego imperium Związku Radzieckiego. Gorbaczowowi również przyznano Pokojową Nagrodę Nobla (1991) za to, że doszedł do wniosku, iż „dłużej tak się żyć nie da”, i zabrał się za remont sowieckiego państwa. Obu polityków najbardziej upodobniało jedno – zabrali się do ustrojowych remontów nie dlatego, że uznali je za z gruntu rzeczy niesprawiedliwe i złe, ale dlatego tylko, że ich mechanizm zaczynał szwankować, traciły dawną skuteczność. Nie chcieli znosić komunizmu i apartheidu, a jedynie nadać im nowocześniejszą, możliwą do zaakceptowania, a przede wszystkim wydajniejszą formę. Gorbaczow nie zamierzał odbierać władzy partii komunistycznej, a de Klerk myślał głównie o tym, jak w nowej Południowej Afryce podzielić się władzą z czarnymi tak, by biali zachowali wszystko co najważniejsze.

Obaj ponieśli porażki. Przestarzały gmach Związku Radzieckiego nie przetrwał remontu. Zawalił się wraz z komunizmem, a Gorbaczow został wyproszony z Kremla przez prezydenta Rosji, Borysa Jelcyna. Porażkę poniósł też de Klerk (a także sam Mandela), bo w nowej Południowej Afryce, która miała stać się sprawiedliwym Narodem Tęczy, całą władzę zagarnęli dawni rewolucjoniści i buntownicy z ruchu wyzwoleńczego. „Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze” – mówiło popularne powiedzenie z czasów pieriestrojki.

Gorbaczow i de Klerk nie byli myślicielami, wizjonerami ani natchnionymi mężami opatrznościowymi. Największa zasługa obu polegała na tym, że dostrzegli, iż stare porządki się przeżyły, a widząc to, nie próbowali ich za wszelką cenę bronić ani stawać na drodze dziejowych procesów.

De Klerkowie

Historia rodzinna de Klerka splata się z dziejami Burów, Afrykanerów, pierwszych białych osadników, którzy uciekając z Europy przed biedą i wojnami religijnymi w XVII w. dotarli na południe Afryki. Wśród pierwszych przybyszów znalazł się francuski rolnik o nazwisku Leclerc, przodek przyszłego prezydenta, który osiadł na przylądku Dobrej Nadziei i pojął za żonę córkę uciekiniera z Niderlandów. W XIX stuleciu de Klerkowie wraz z innymi Burami wyruszyli na północ, w głąb afrykańskiego interioru, żeby uciec przed zachłannymi Anglikami, którzy podbili ich Kraj Przylądkowy i zaprowadzali nowe porządki, burzące burski świat, ułożony według przykazań Biblii.

De Klerkowie, jeden z najstarszych burskich rodów, odgrywają od lat pierwszoplanowe role w południowoafrykańskiej polityce. Dziadek de Klerka, Willem, był wrogiem Brytyjczyków i jednym z założycieli Partii Narodowej, która w 1948 r. zaprowadziła w Południowej Afryce porządki apartheidu, segregacji rasowej (Frederik był wtedy dwunastolatkiem). Ojciec, Jan, również był politykiem, szefem Partii Narodowej w Transwalu, byłej niepodległej republice burskiej, twierdzy burskiego nacjonalizmu, przewodniczącym Senatu i ministrem w rządach trzech premierów. Stryj, Hans Strijdom, był premierem.

„Polityka była mi pisana” – stwierdził Frederik de Klerk w autobiografii, którą napisał na politycznej emeryturze. Wykształcony na prawnika w akademii w Potchefstroom, uczelni bogatej, burskiej elity politycznej, już na studiach wstąpił do Partii Narodowej i Broederbondu, burskiego bractwa, do którego należała większość burskich przywódców, ministrów i posłów. Na początku lat 70. pochodzący z Johannesburga Frederik de Klerk sam został posłem z Transwalu.

Szybko wpadł w oko premierowi Johnowi Vorsterowi, jednemu z ojców chrzestnych apartheidu. Spodobała mu się apartheidowska ortodoksja de Klerka, jego konserwatyzm i wysokie kwalifikacje. Tak oto Frederik Willem trafił do rządu, którego nie miał już opuścić do końca epoki apartheidu. Zaliczano go do najbardziej zatwardziałych konserwatystów. Jako minister sportu skrzyczał białych zawodników z narodowej reprezentacji w rugby, którzy za granicą spotkali się z przedstawicielami nielegalnego w kraju Afrykańskiego Kongresu Narodowego, ruchu wyzwoleńczego walczącego z apartheidem. Jako minister spraw społecznych zwalczał związki zawodowe czarnych, a jako minister oświaty kategorycznie odrzucał pomysły, by czarne dzieci mogły się uczyć w szkołach przeznaczonych wyłącznie dla białych. Kiedy w 1986 r. znany z ekscentryzmu minister dyplomacji Roelof „Pik” Botha pozwolił sobie na publiczne stwierdzenie, że Południowa Afryka będzie miała kiedyś czarnego prezydenta, de Klerk domagał się, żeby niesfornego ministra wyrzucić z pracy.

Przewodził Partii Narodowej w Transwalu i zaliczał się do apartheidowskiej elity władzy, ale kiedy na początku 1989 r. prezydent Pieter W. Botha doznał udaru, mało kto spodziewał się, że na jego następcę wybrany zostanie de Klerk. Cieszył się opinią polityka pozbawionego charyzmy, politycznej wizji, a nawet ambicji. Wybrany na nowego szefa partii, a pół roku później także na prezydenta w miejsce schorowanego Bothy, uważany był za przywódcę przejściowego, kompromisowego, którego awans pozwolił uniknąć frakcyjnych wojen między Kapsztadem i Transwalem oraz między zwolennikami i przeciwnikami zmian.

Na rozdrożu

Obejmował władzę, gdy Południowa Afryka, obłożona sankcjami i międzynarodowym bojkotem, pogrążała się w kryzysie. W czarnych przedmieściach trwało regularne powstanie, którego nie potrafiły stłumić ani policja, ani wojsko. Nieustanne strajki i zagraniczne sankcje wyniszczały gospodarkę.

Już pod koniec lat 70., po pierwszym powstaniu w Soweto w 1976 r., kierownictwo Partii Narodowej rozumiało, że ustrój apartheidu będzie wymagał modyfikacji. Pieter W. Botha podjął sekretne rozmowy ze skazanym na dożywicie Nelsonem Mandelą. Botha albo nie potrafił się zdecydować na radykalne rozwiązania, albo nie uważał, że są konieczne. Robił krok w przód, po czym szybko się cofał, przerażony, że ustępując Afrykańskiemu Kongresowi Narodowemu odda Południową Afrykę we władanie komunistów.

De Klerkowi odwagi dodała gorbaczowowska pieriestrojka, polski okrągły stół, rozmowy z Rosjanami i Kubańczykami o niepodległości Namibii, byłej niemieckiej kolonii zagarniętej po I wojnie światowej przez Południową Afrykę. Układając się z sowieckimi przywódcami, de Klerk doszedł do wniosku, że nie zamierzają podbijać jego kraju i że sami myślą raczej o tym, jak przetrwać.

Pod koniec 1989 r. kazał wypuścić z więzienia Waltera Sisulu, najbliższego przyjaciela i towarzysza Mandeli, skazanego jak on na dożywocie. A drugiego lutego 1990 r. wygłosił w parlamencie przemówienie, w którym ogłosił kres apartheidu. Zapowiedział unieważnienie wszystkich przepisów regulujących rozdział ras, zniesienie stanu wyjątkowego, a także zakazu działalności Afrykańskiego Kongresu Narodowego, partii komunistycznej, obiecał też wypuścić na wolność wszystkich więźniów politycznych. Dziewięć dni później, 11 lutego 1990 r. na wolność wyszedł Nelson Mandela, z którym de Klerk zamierzał przeprowadzić Południową Afrykę od apartheidu do demokracji.

Układy i uniki

Ale rozmowy o przyszłym kształcie Południowej Afryki okazały się trudniejsze, niż przypuszczali de Klerk i Mandela. De Klerk i biały rząd liczyli, że do czasu pierwszych wolnych wyborów, w których głos czarnych, stanowiących trzy czwarte ludności, będzie ważył tyle samo co białych, uda mu się osłabić i podzielić partię Mandeli, a przy okrągłym stole wytargować federacyjny ustrój, w którym rządy poszczególnych prowincji będą znaczyć więcej, a rząd krajowy – mniej. De Klerk i jego narodowcy mieli nadzieję, że do wyborów uda się im przekonać czarnych wyborców, iż wyrzekłszy się apartheidu, mogą być konserwatywną alternatywą dla lewicowych radykałów z Kongresu. Celowi temu miało służyć przymierze „narodowców” z Zulusami, najliczniejszymi w kraju i w ogromnej większości wiernymi swojemu królowi i tradycji, a nie rewolucji.

Mandela zarzucał de Klerkowi, że podległe jego rządowi służby bezpieczeństwa tworzą „szwadrony śmierci”, prowokujące uliczne wojny między Zulusami i zwolennikami Kongresu (konflikt między tymi organizacjami zaczął się jeszcze pod koniec lat 70.) w czarnych przedmieściach Johannesburga i w prowincji KwaZulu/Natal. Między rokiem 1990 a kwietniem 1994 r., kiedy w Południowej Afryce odbyły się w końcu wolne wybory, w rozruchach zginęło kilkanaście tysięcy osób.

Mandela zarzucał de Klerkowi złą wolę oraz to, że nie panuje nad własną tajną policją. De Klerk wszystkiego się wypierał, ale po latach przyznał, że w ulicznej wojnie służby bezpieczeństwa wspierały przeciwników Mandeli.

Kiedy w 1993 r. ogłoszono, że Pokojowa Nagroda Nobla została przyznana wspólnie Mandeli i de Klerkowi, Mandela nie ukrywał rozczarowania i złości. Darzył szacunkiem Bothę, a de Klerka nie znosił. Nawet odbierając Nobla wypominał białemu prezydentowi nieszczerość oraz fakt, że w roku, w którym przyznano mu nagrodę, w rządzonym przez niego kraju zginęło ponad 3 tysiące ludzi.

W nowym kraju

Uliczna wojna nie storpedowała jednak procesu przepoczwarzania Południowej Afryki. Nie zatrzymało jej też – a taki był jego cel – zabójstwo jednego z przywódców czarnej większości Chrisa Haniego, którego wiosną 1993 r. dokonał osiadły w Południowej Afryce imigrant z Polski.

Pod koniec kwietnia 1994 r. pierwsze wolne wybory wygrał Afrykański Kongres Narodowy, a Nelson Mandela został pierwszym czarnym prezydentem kraju. Zgodnie z przyjętą przy okrągłym stole zasadą obowiązkowej koalicyjności, do nowego składu weszli przedstawiciele wszystkich politycznych partii, które najlepiej wypadły w wyborach. Zuluski przywódca Mangosuthu Buthelezi został ministrem policji, a Frederik de Klerk jednym z dwóch wiceprezydentów.

De Klerk wytrzymał w tej roli tylko dwa lata. W 1996 r. wystąpił wraz z Partią Narodową z rządu Mandeli twierdząc, że tylko tak ocali jej samodzielność, tożsamość i odrębność. Rok później de Klerk ogłosił, że przechodzi na polityczną emeryturę. W 2004 r. oddał legitymację Nowej Partii Narodowej, następczyni starych „narodowców”, gdy ogłosiła, że zamierza zjednoczyć się z Afrykańskim Kongresem Narodowym, partią Mandeli, który na emeryturę przeszedł już w 1999 r., po pierwszej prezydenckiej kadencji.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


 

Ale polityki, największej życiowej pasji, nie porzucił. Założył fundację, do ostatnich lat życia jeździł po świecie z wykładami, udzielał wywiadów, w których nie ukrywał, że sprawy w Południowej Afryce nie poszły tak, jak sobie z Mandelą wyobrażali. W zeszłym roku wywołał skandal, gdy w programie telewizyjnym oświadczył, że według niego apartheid nie był wcale zbrodnią przeciwko ludzkości. Potem przepraszał i tłumaczył, że chodziło mu tylko o to, by apartheidu nie zrównywać z ludobójstwem.

Nigdy jednak nie przepraszał za apartheid, a jedynie za krzywdy, jakich ludzie z jego powodu doznali. Według de Klerka był on „błędem przy pracy”, a nie zbrodniczą dewiacją, za którą trzeba się kajać. „Tak, jest nam przykro, że tak się stało. Ale nigdy nie było to naszym zamiarem” – powtarzał w wywiadach. „Nigdy nie powiedział, że apartheid był złem, a jedynie że nie działał, jak trzeba” – powiedział o de Klerku jeden z amerykańskich dyplomatów, podkreślając, że tym właśnie różnił się od Mandeli, dla którego apartheid był z gruntu niemoralny, niesprawiedliwy.

I choć to de Klerk ogłosił oficjalnie kres apartheidu, zapisze się w historii raczej jako jego ostatni przywódca niż naczelny likwidator. Podobnie Gorbaczowa nikt nie uzna za pogromcę komunizmu, lecz ostatniego z jego przywódców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej