Osiemset tysięcy

Najwięcej uchodźców kieruje się do zamożnych Niemiec. Instytucje państwowe przestają sobie radzić.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Przed ośrodkiem zdrowia i pomocy społecznej w berlińskiej dzielnicy Moabit, lipiec 2015 r. / Fot. Tobias Schwarz / AFP / EAST NEWS
Przed ośrodkiem zdrowia i pomocy społecznej w berlińskiej dzielnicy Moabit, lipiec 2015 r. / Fot. Tobias Schwarz / AFP / EAST NEWS

Od miesięcy oglądamy te same dramatyczne zdjęcia. Na jednych: łodzie na Morzu Śródziemnym, przepełnione ludźmi, którzy, jeśli będą mieć szczęście, wylądują na włoskiej Lampedusie albo greckiej Kos – lub, jeśli nie będą mieć szczęścia, utoną. Na innych: tłumy we francuskim Calais, które chwytają się najbardziej niezwykłych sposobów, aby przez eurotunel dostać się do Wielkiej Brytanii – i policjanci, którzy w bardziej niż zdecydowany sposób usiłują udaremnić ten zamiar.

Z Niemiec nie ma aż tak dramatycznych zdjęć – co nie znaczy, że sytuacja nie jest dramatyczna. Republika Federalna to główny cel dla obecnej fali uchodźców zmierzających do Europy; fali na Starym Kontynencie najliczniejszej od końca II wojny światowej. Zwłaszcza teraz, w gorące letnie tygodnie, Niemcy przeżywają prawdziwy szturm uchodźców, z którym coraz trudniej sobie poradzić.

Pod gołym niebem

Jak to wygląda? Weźmy Berlin-Moabit i tutejszy Centralny Ośrodek Przyjmowania Uchodźców. Takie miejsce powinno być najlepiej przygotowane. Tymczasem nawet tu rzeczywistość przerosła wyobrażenia: czekając na rejestrację, setki ludzi obozowały pod gołym niebem przez wiele dni, w upale, bez wody i żywności. Dopiero inicjatywa zwykłych obywateli, którzy z własnych pieniędzy kupili napoje i jedzenie, i sami dostarczyli na miejsce, uczyniła bardziej znośnym los bezdomnych rzesz. Urzędy państwowe okazały się przeciążone.

A Berlin nie jest wyjątkiem. W równie przepełnionym ośrodku w Suhl w Turyngii w ciągu kilku dni doszło dwukrotnie do zamieszek – wywołanych przez zdesperowanych kandydatów do azylu z Erytrei, Syrii, Kosowa.

Problemy są wszędzie podobne – ich rozwiązania czasem kreatywne, a czasem niegodne. W Berlinie postawiono kontenery mieszkalne. Bawaria chce budować „miasteczka” namiotowe dla przybyszów z Bałkanów. W Brandenburgii takie „miasteczka” już są. W Hanowerze nowo przybyli kwaterowani są na terenie tutejszych targów. Sensowne propozycje, aby kwaterować ludzi w pustych koszarach, utykają w gąszczu federalnej i landowej biurokracji.

Zanim przyjdą mrozy

Tymczasem w cenie są dziś szybkie decyzje, bo liczba uchodźców rośnie w gwałtownym tempie. Tylko w lipcu i tylko do Berlina przybyło 4106 nowych kandydatów do azylu; do Hamburga – ponad 3000; podobnie do Kolonii czy Dortmundu. I tak miesiąc w miesiąc.

Ale bardziej jeszcze do wyobraźni przemawiają statystyki ogólnokrajowe.

Federalny Urząd ds. Migrantów i Uchodźców – instytucja zajmująca się problemem na szczeblu federacji – szacował do niedawna, że w całym roku 2015 wniosek o azyl złoży w Niemczech 450 tys. ludzi. Potem ministrowie spraw wewnętrznych krajów związkowych (landów) podnieśli tę prognozę do 600 tys. W minionym tygodniu federalny minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière ogłosił, że ostateczna liczba może być „drastycznie” wyższa: 650 tys., może nawet 750 tys. Ale już chwilę później pojawiła się nowa korekta: 800 tys. Oraz prognoza finansowa: koszt utrzymania tych ludzi przez państwo w ciągu roku to 10 miliardów euro.

Ilekolwiek ich na koniec roku będzie – nigdy jeszcze Republika Federalna nie musiała przyjąć w jednym roku tak wielu uchodźców. I jak nigdy dotąd, nawet tu, w dobrze zorganizowanych i zamożnych Niemczech, tak wielkie liczby sprawiają, że instytucje państwowe przestają sobie radzić z sytuacją. „W tym momencie chodzi o to, aby tym ludziom zapewnić dach nad głową – mówi Aydan Özoğuz, pełnomocniczka rządu ds. uchodźców (prywatnie Niemka pochodzenia tureckiego). – A oczywiste jest, że gdy nadejdzie zima, namioty nie wystarczą”. Zanim przyjdą mrozy, wszyscy uchodźcy powinni znaleźć porządne zakwaterowanie, „na sposób jak najbardziej zdecentralizowany”. A więc, na ile to możliwe, nie w „gettach”, nie w miejscach izolowanych, lecz w normalnym otoczeniu. Założenie jest takie, że im więcej kontaktów będą mieć nowo przybyli z ludnością, tym szybciej zafunkcjonuje integracja, po obu stronach.

Groźba konfliktów

Ale czy to się powiedzie? To nie jest oczywiste. Dlatego politycy reagują coraz bardziej alarmistycznie. Na przykład Sigmar Gabriel: przewodniczący socjaldemokracji i zarazem wicekanclerz krytykuje, w niezwykle dobitnych słowach, niesprawiedliwy rozdział uchodźców w krajach Unii Europejskiej. To „hańba dla Europy, że nie jesteśmy w stanie zapewnić lepszego ich rozdziału” – mówił Gabriel, wskazując, że Niemcy, Szwecja i Austria przyjmują najwięcej uchodźców, podczas gdy są kraje, które nie przyjmują ich wcale bądź tylko w niewielkiej liczbie. „Konieczny jest uczciwy kompromis” – argumentował wicekanclerz – inaczej, stojąc w obliczu obecnego kryzysu migracyjnego, Europa może „utracić swe człowieczeństwo”.

Gabriel ostrzegł też przed niedocenianiem zagrożenia konfliktami społecznymi, do których może dojść za sprawą tak gwałtownie rosnącej liczby uchodźców. Sytuacja może stać się poważna, jeśli za sprawą migrantów drożeć będą mieszkania w miastach, jeśli szkoły i hale sportowe będą przeznaczane na kwatery dla przybyszów albo jeśli „osoby pozostające dłuższy czas bez pracy dojdą do przekonania, że dla uchodźców robi się sporo, a dla nich niewiele”.
To realne groźby: niekontrolowana imigracja może prowadzić do napięć społecznych – jak miało to już miejsce w Niemczech na początku lat 90. XX w., gdy także rok w rok kraj przyjmował po kilkaset tysięcy uchodźców (ale i tak, nawet w roku kulminacyjnym, było to o połowę mniej niż teraz).

Podpalenia – i pomoc

I tak jak wówczas, również dziś sytuację usiłują wykorzystać środowiska skrajnie prawicowe. I także dziś dochodzi na terenie całego kraju do aktów agresji – pobić czy prób podpalenia ośrodków dla uchodźców.

Urząd Ochrony Konstytucji [odpowiednik polskiej ABW – red.] ostrzega, że skrajna prawica próbuje zbić na tej sytuacji kapitał – i wskazuje zwłaszcza na nową niewielką partię o nazwie „Der III. Weg” („Trzecia Droga”; nazwa może budzić różne skojarzenia), która szczególnie zajadle podjudza przeciw cudzoziemcom. Kontrwywiad przestrzega, że pełno w tym ugrupowaniu skłonnych do przemocy neonazistów i że pewnego dnia ucierpieć mogą nie tylko podpalane budynki, lecz także ludzie.

Większość Niemców okazuje się odporna na taką propagandę. Więcej nawet: w kraju można zaobserwować prawdziwą falę sympatii wobec uchodźców. Właściwie wszędzie powstają jakieś inicjatywy, wszędzie ludzie organizują się oddolnie, aby jakoś konkretnie pomóc migrantom. Angażują się tam, gdzie państwo zawodzi; okazują współczucie. Niektórzy są nawet gotowi przyjąć u siebie w domu przybyszów z Syrii czy Somalii. Niektóre organizacje informują, że nie są w stanie spożytkować wszystkich ofert pomocy ze strony zwykłych obywateli.

„Nie wrogość wobec obcych, lecz otwartość na świat: to dziś znak firmowy naszego społeczeństwa” – komentuje dziennik „Die Welt”.

Kraj imigracyjny

Ostatnie wydarzenia sprawiły zarazem, że w kraju trwa dziś wielka dyskusja o imigracji. Niemcy debatują więc żywo nad tym, na ile kolorowa, zróżnicowana etnicznie i otwarta na świat powinna – i może – być Republika Federalna. Mowa jest także o tym, aby przyjąć osobną ustawę o imigracji. Ponieważ do tej pory przepisy odnoszące się do kwestii imigracji pozostają rozrzucone po różnych ustawach i rozporządzeniach, w powszechnym odczuciu byłoby to także poniekąd oficjalne przyznanie tego, co od dawna jest rzeczywistością: faktu, że Niemcy są krajem imigracyjnym.
Dziś, ćwierć wieku po tym, jak Niemcy zostały na powrót zjednoczone, kraj ma 81 mln mieszkańców – przy czym liczba żyjących tu imigrantów była w 2014 r. najwyższa od momentu, gdy w 2005 r. rozpoczęto formalne liczenie cudzoziemców. Według Federalnego Urzędu Statystycznego w ubiegłym roku w Niemczech mieszkało łącznie 16,4 mln osób mających cudzoziemskie korzenie. Mówiąc inaczej: co piąty mieszkaniec ma dziś, jak to ujmuje urzędnicza niemczyzna, „kontekst migracyjny”.

Liczba ta pokazuje dobitnie, jak szybko zmienia się niemieckie społeczeństwo – niekiedy na niekorzyść, ale często jak najbardziej z korzyścią dla siebie.

Problemy, rzecz jasna, istnieją. Powstają one przede wszystkim za sprawą imigrantów z krajów muzułmańskich i częstego w ich przypadku braku gotowości do integrowania się ze społeczeństwem. W konsekwencji często powstają tzw. społeczności równoległe: zamknięte grupy, które nie chcą żyć wedle reguł i praw obowiązujących w Niemczech, ale wedle archaicznych i zacofanych przepisów prawa koranicznego, szariatu.

Pozytywne skutki ma natomiast imigracja z krajów Unii Europejskiej – np. z Polski, Hiszpanii czy Włoch. Obywatele tych krajów wprawdzie nie są traktowani oficjalnie jako imigranci – osiadają w Niemczech za sprawą unijnego prawa o swobodnym przemieszczaniu się obywateli krajów Unii – ale są odnotowywani w statystykach. To właśnie z nich Republika Federalna ma najwięcej korzyści – także dzięki zwykle ich ponadprzeciętnie wysokiemu wykształceniu.

„Prawdziwi” i „ekonomiczni”

Niemieckie prawo stanowi, że każdy może tu złożyć wniosek o azyl i każdy ma prawo do tego, aby jego wniosek był rozpatrywany indywidualnie. Realia są jednak takie, że instytucje zajmujące się uchodźcami coraz częściej muszą rozróżniać – między prawdziwymi uchodźcami a tzw. uchodźcami ekonomicznymi. Przykładowo, uciekinierzy z Syrii, gdzie od czterech lat trwa wojna, otrzymują bez problemu status azylanta i związane z tym świadczenia socjalne. Gdyby dzielić migrantów na poszczególne kraje, to właśnie z Syrii przybyło ich do Niemiec najwięcej: od stycznia do czerwca tego roku już 33 tys. Ale w tym samym czasie w Niemczech znalazło się 29 tys. przybyszów z Kosowa, 22 tys. z Albanii i 10 tys. z Serbii. I właśnie na tym polega – przynajmniej w tym momencie – największy problem.

W większości krajów zachodnich Bałkanów nie ma dziś wojen ani choćby takiej sytuacji politycznej, która uzasadniałaby przyznawanie azylu z powodów politycznych. Dlatego państwa te zostały w Niemczech zakwalifikowane jako tzw. „bezpieczne kraje pochodzenia”, co powinno prowadzić do szybkiego – i odmownego – załatwiania takich wniosków o azyl. Status taki mają otrzymać również Kosowo i Albania. Ponadto niemieccy decydenci rozważają zredukowanie w tych przypadkach comiesięcznych świadczeń w gotówce, jakie kandydaci do azylu otrzymują w czasie, gdy ich wniosek jest rozpatrywany; wysokość tego świadczenia odpowiada mniej więcej miesięcznej pensji policjanta w Albanii czy Kosowie.

Czy zamknięcie drogi dla przybyszów z Bałkanów to właściwa droga – o tym dyskutować mają politycy i urzędnicy na specjalnej „konferencji kryzysowej” z udziałem instytucji federalnych i landowych, którą zapowiedziano na początek września.

Rzecz w tym, że sytuacja demograficzna – tj. spadająca liczba urodzeń – sprawia, że Niemcy potrzebują imigrantów. Przykładowo, przemysł potrzebuje wykwalifikowanych pracowników – tymczasem tylko w tym roku wiele tysięcy miejsc dla praktykantów pozostało nieobsadzonych. Kontrolowana imigracja – także z krajów zachodnich Bałkanów – byłaby więc sensowna. Ale właśnie kontrolowana, zakładająca określone roczne kwoty i oceniająca potencjalnych przybyszów pod kątem ich przydatności.

Niemcy – czy też precyzując: przede wszystkim Niemcy z dawnych Niemiec Zachodnich – posiadają dziś spore doświadczenia z ruchami migracyjnymi. Począwszy od wielomilionowej fali uciekinierów i wygnańców z dawnych niemieckich kresów wschodnich po II wojnie światowej, których trzeba było przyjąć i zintegrować (co na początku bynajmniej nie było proste), poprzez kolejne fale migracji zarobkowej, które zaczęły się w późnych latach 50. minionego wieku, najpierw z Włoch, potem z ówczesnej Jugosławii, wreszcie z Turcji – za każdym razem, koniec końców, była to historia sukcesu.

Mówiąc inaczej: Niemcy dawno już dowiodły, że kraj nie musi być homogeniczny kulturowo i religijnie, aby odniósł on sukces. ©

Przełożył WP

Uchodźcy: kwestia polityczna

Kryzys migracyjny w Europie i rosnąca liczba uchodźców – to nie tylko wyzwanie logistyczne, ale też polityczne. Różne kraje różnie sobie z tym radzą. Bywa, że temat staje się pożywką dla ruchów skrajnych lub/i populistycznych.

WŁOCHY. Spośród tych uchodźców, którzy przybywają do Europy drogą morską, najwięcej trafia do Włoch. Nawet jeśli w akcjach ratunkowych na Morzu Śródziemnym biorą udział także okręty niemieckie, szwedzkie czy irlandzkie, uratowani trafiają na włoskie terytorium – 85 tys. ludzi od początku tego roku. Dlatego regiony północnych Włoch, gdzie silna jest Liga Północna (partia skrajnie prawicowa), deklarują, że „łódź jest już pełna”. Z kolei w Rzymie neofaszyści podburzyli niedawno mieszkańców jednej z dzielnic do wystąpienia przeciw nowemu schronisku dla uchodźców; użyto przemocy.

FRANCJA. W unijnej statystyce Francja plasuje się dopiero na czwartym miejscu – po Niemczech, Szwecji i Włoszech – jeśli uwzględnić liczbę uchodźców na milion mieszkańców: na milion Francuzów przypada tu ich dokładnie 972. Mimo to ultraprawicowy Front Narodowy to właśnie na uchodźców zrzuca winę za bezrobocie i terroryzm.

WIELKA BRYTANIA. Brytyjski rząd stawia na radykalne kroki, aby powstrzymać niekontrolowany napływ migrantów poprzez eurotunel pod kanałem La Manche. Wokół wylotu tunelu po stronie brytyjskiej, a także na terenach portowych Londyn zamierza zbudować wielokilometrowe płoty i zapory.

DANIA. Podczas niedawnej kampanii wyborczej oba główne obozy polityczne – konserwatyści i lewica – licytowały się na propozycje, jak jeszcze bardziej zaostrzyć przepisy o imigracji i azylu. Obie strony nie kryły, że celem jest uczynienie z Danii kraju nieatrakcyjnego dla nowych przybyszów.

WĘGRY. Aby zatrzymać napływ uchodźców, konserwatywny rząd buduje na granicy z Serbią specjalny płot. Premier Viktor Orbán twierdzi, że będzie on gotowy do końca sierpnia. Ćwierć wieku temu, wiosną 1989 r., to Węgry jako pierwszy z krajów „bloku wschodniego” zdemontowały druty kolczaste i inne zapory na granicy z Austrią; był to wtedy symboliczny początek demontażu „żelaznej kurtyny”, która dzieliła Europę przez prawie pół wieku.

AUSTRIA. Uchodźcy, którzy chcą dostać się do Niemiec z Austrii czy Włoch, nie mają z tym większych problemów, austriacka i włoska policja praktycznie nie kontroluje ich przepływu przez granicę – wynika z dziennikarskiego śledztwa, które przeprowadził dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Niedawno tylko w jeden dzień do Niemiec trafiło w ten sposób z obu krajów 1200 osób. Cytowani przez „FAZ” niemieccy politycy ostro krytykują służby austriackie i włoskie: zarzucają im brak solidarności i przymykanie oczu na sytuację. Krytykowani bronią się twierdząc, że reguły Strefy Schengen nie pozwalają na ściślejsze kontrole [o Austrii pisze Marcin Żyła] . ©
JT

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015