Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Było to późną wiosną w pierwszym lub drugim roku stanu wojennego. Mieszkałam w Nysie, na Opolszczyźnie. Pewnego wczesnego ranka zadzwonił ksiądz proboszcz z parafii katedralnej. Prosił, żebym zaraz przyszła, bo przyjechał ogromny transport z Francji, a nikt z tam obecnych nie zna francuskiego. Z tego, co mówił kierowca, rozumieli dwa słowa: “Doktor Magdalena". Musi chodzić o mnie, bo innej “doktor Magdaleny" w Nysie nie ma (byłam tam ordynatorem oddziału dziecięcego). Poszłam natychmiast. Przed domem parafialnym, na tyłach katedry, stała olbrzymia ciężarówka z francuską tablicą rejestracyjną, a obok niej - barczysty, ogorzały, krótko ostrzyżony, siwiejący mężczyzna i zakłopotany ksiądz proboszcz. Francuski kierowca wyjaśnił, że przyjechał z Paryża z darami od Francuzów dla dotkniętej uciążliwościami stanu wojennego ludności Polski. Jedyną wskazówką, jaką otrzymał od Pol-ki, która pomagała w przygotowaniu transportu, była nazwa miasta oraz imię zamieszkałej tam “doktor Magdaleny". Nasz proboszcz, równie ucieszony, jak zaskoczony, polecił otworzyć wolne pomieszczenia domu parafialnego i zaczęło się przenoszenie niezliczonych kartonów przez ad hoc zorganizowaną ekipę. Przybysza z Francji i mnie zaproszono na śniadanie, przy którym dowiedziałam się, że jest to pierwszy transport z przygotowywanych przez jakieś środowisko charytatywne, następne będą kierowane do innych miejscowości. Wyjechał z Francji poprzedniego popołudnia, jechał całą noc z krótkim odpoczynkiem w ciężarówce (w wygrodzonym kącie miał leżankę, umywalnię i nieodstępną maszynkę do kawy). Nie chciał skorzystać z gościny ani w parafii, ani w moim domu, był zdecydowany natychmiast wracać. Obiecał, że odwiedzi nas przy następnej bytności w Polsce.
Nie pamiętam dat jego następnych przyjazdów i wiernych odwiedzin w domu w Nysie, gdzie korzystał z noclegu, zwykle w drodze powrotnej. Zaprzyjaźnił się z całą moją rodziną. O sobie powiedział jednocześnie niewiele i bardzo wiele. Miał rodzinę, był zamożnym człowiekiem, chyba właścicielem cukrowni. Czasowo mieszkał we Francji, czasowo w Maroku. W jakimś momencie swego życia uznał je za pozbawione sensu i celu. Jedno i drugie odnalazł we wspólnocie małych braci Karola de Foucauld, w służbie Bogu przez służbę ludziom potrzebującym. Co roku część swego czasu oddawał wspólnocie, stąd jego udział w akcji charytatywnej dla Polski. Nie od razu dowiedzieliśmy się o tym. Kiedyś mój mąż zastał go w habicie z różańcem w ręku. Bywaliśmy razem na porannych Mszach w katedrze. Modlił się żarliwie i w skupieniu - bez cienia jakiejkolwiek ostentacji.
Potem zdarzały się sporadyczne kontakty, także listowne. Została jednak serdeczna pamięć o niezwykłym przyjacielu. I nią zapragnęłam się podzielić.
MAGDALENA KOZARZEWSKA (Michałowice, woj. mazowieckie)