On też zaciskał zęby

Tysiące artykułów i książek napisano o dziedzictwie Jana Pawła II. Jednak tym razem postanowiliśmy szukać papieskich śladów tam, gdzie prowadzi Ewangelia: wśród chorych, więźniów, zagubionych i wątpiących.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

/fot.M.Kuźmiński /
/fot.M.Kuźmiński /

Kwiecień 2005. Społeczeństwo zjednoczone i gotowe zdobyć Rzym. Pozamykane kina, pełne kościoły, kolejki do konfesjonałów, miliony świec. Wałęsa podaje rękę Kwaśniewskiemu. Do rangi symbolu urasta pojednanie między kibicami Wisły i Cracovii.

Później będą komentarze: o słomianym zapale, o płytkich zbiorowych przeżyciach, o micie pokolenia JP2. Symbol sięga bruku: po ostatnich derbach szalikowcy Cracovii mordują kibica Wisły.

Ale konkluzje publicystów i socjologów niewiele wniosą do życia tych, dla których dzięki Papieżowi zmienił się cały świat.

Droga do życia

Rafał Rogowski ma 17 lat, dziewczynę, marzy o wyjeździe na misję stabilizacyjną do Iraku albo Kosowa. Trudno rozpoznać go w łysym, prawie przezroczystym chłopcu na fotografii sprzed półtora roku. Miał wtedy chłoniaka z przerzutami, fatalne wyniki, kolejne serie chemii przed sobą. I jedno marzenie: spotkać Jana Pawła II.

Pomogła fundacja "Mam Marzenie", założona w 2003 r. w Krakowie przez Piotra Piwowarczyka na wzór amerykańskiej fundacji "Make-A-Wish". Jej twórców zainspirowało ostatnie życzenie siedmioletniego chorego na białaczkę Chrisa Greiciusa. Na dwa dni przed śmiercią został najmłodszym, honorowym oficerem policji w USA.

Fundacja spełnia marzenia śmiertelnie chorych dzieci. Wszystko powinno stać się możliwe: podróż do Disneylandu, spotkanie z gwiazdą muzyki czy sportu, nawet jednodniowa przemiana w księżniczkę. Każde spełnione marzenie symbolizuje srebrna gwiazdka na suficie w siedzibie Fundacji. W Polsce jest ich 397. Siódma - należy do Rafała.

27 czerwca 2004 r. Rafał z rodziną i wolontariuszem Tomaszem Moczerniukiem, założycielem poznańskiego oddziału "Mam Marzenie", wylecieli do Rzymu.

- Oprócz nas wpuszczono jeszcze ze stu polskich pielgrzymów - opowiada Rafał. - Żar lał się z nieba. Było mi słabo. Tomek polewał mnie wodą z butelki i robił okłady. Zaciskałem zęby i jakoś stałem. Ojciec Święty był zmęczony. Też pewnie zaciskał zęby.

Kiedy byli już blisko, usłyszeli, że audiencja się kończy. Rafał chciał dotknąć Papieża, ale ochroniarze odsunęli jego rękę. I tak myślał, że marzenie się spełniło. - Żałowałem tylko, że nie mogłem przekazać listu od chorych dzieci z mojego oddziału - mówi. - Jednak Tomek był niezadowolony. Dzwonił do Piotra, że się nie udało.

Piotr Piwowarczyk za pośrednictwem ks. Adama Bonieckiego skontaktował się z abp. Stanisławem Dziwiszem.

Następnego dnia rano znów byli na Placu św. Piotra. Rafał tym razem bez tremy. Sądził, że idą na spotkanie z biskupem. Przez Spiżową Bramę, komnaty, kolejne drzwi. Lokaj prosi do środka.

- Przede mną siedział Ojciec Święty. Nie mogłem się ruszyć. Dopiero Tomek pociągnął mnie za rękę i udało się zgiąć kolana - mówi Rafał. - Bałem się nawet mrugnąć, aby nie stracić go z oczu. Położył mi rękę na głowie i pobłogosławił. Potem wręczył różaniec i powiedział, że trzeba dziękować Bogu za wszystko. Nawet ciężką chorobę należy przyjmować z pokorą i ufnością, bo wtedy cierpienie zostanie wynagrodzone.

Piotr Piwowarczyk: - Kiedy poznałem Rafała, był załamany. Źle znosił chemię i nie wierzył, że wyzdrowieje. Po powrocie z Rzymu nabrał wiary w siebie. Z przekonaniem wznowił leczenie.

Rafał: - Uwierzyłem, że choroba minie. Może to głupie, ale pomyślałem, że warto było chorować. Papież dał mi wiarę, że można wygrać. Był furtką do wyjścia z choroby. Teraz trudno mi zepsuć humor. Prawie umarłem, ale wyleczyłem się, spotkałem z Janem Pawłem II, poznałem Tomka i wielu wspaniałych ludzi. Już nie przejmuję się drobiazgami. A co do marzeń i planów, może otworzę kiedyś oddział Fundacji w Rzeszowie.

Rafał był jedynym Marzycielem, który zdążył spotkać się z Janem Pawłem II. Wiele chorych dzieci, jak Madzia z Radomia, Patryk z Bierunia i Rafałek z Wiśniowej, wciąż chce jechać do Rzymu. Żeby modlić się przy grobie Papieża.

Droga do wolności

Więzienie w Zamościu. Założone w 1906 r., jeszcze za cara Mikołaja II. W podziemiach dwie kaplice: katolicka i prawosławna. Ta druga dla więźniów z terytorium b. ZSRR. Ci jak ognia boją się ekstradycji. O tym zakładzie karnym mówią: "Hotiel".

Kaplicę, od ołtarza po obrazy, wykonali skazani. Wszędzie motyw cierpienia: wielki krzyż oplata cierniowa korona. Na obrazach ubiczowany Jezus, Madonna z bliznami na policzku, o. Maksymilian Kolbe. Malował Tolek, absolwent ASP w Petersburgu. Artykuł 148: zabójstwo, minimum osiem lat pozbawienia wolności.

Nad kaplicami, w ośmioosobowych celach siedzi po szesnastu więźniów. Korytarzem przegrodzonym kratami - zanim nie zamknie się pierwsza, nie otworzy się następna - idziemy na Oddział Terapeutyczny.

- To oddział dla uzależnionych albo tych, którzy popełnili przestępstwo pod wpływem alkoholu - mówi Jarek. Jest tu od trzech miesięcy. Potężnie zbudowany, krótko ostrzyżony. Uśmiecha się szeroko. Do sali spotkań przynosi herbatę. Za zakratowanym oknem sterczy kawał blachy, który odgradza ciasny spacerniak.

- Na grupie czytamy sobie nasz piciorys - opowiada Jarek. - Ile piliśmy, od pierwszego dnia do zamknięcia. Taka psychoterapia.

W 1995 r. pobił przypadkowego mężczyznę. Zaczepka. Był pijany, miał 17 lat. Nie pamięta szczegółów: - Płakałem. Nie wiedziałem, co się dzieje. Widzę mury, ale nie wiem, co za mury. Dopiero pod celą zacząłem rozumieć. Na procesie przyznałem się do pobicia. Kiedy odchodziłem, ten człowiek umarł.

Pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Piętnaście lat. - To nie tak miało być - opowiada. - Ale cieszyłem się, że nie dostałem dwudziestu pięciu.

Rozpoczęła się wędrówka po więzieniach: Białołęka, Włocławek, Biała Podlaska, Chełm, Lublin, wreszcie Zamość. Na początku modlił się o wolność, ale nic się nie stało.

W więzieniu zobaczył reportaż z pielgrzymki Jana Pawła II: - Cisza na sali. Zacząłem myśleć: "Gdzie ja byłem?". Zrobiłem straszną rzecz. Ale w głębi duszy się ucieszyłem: "O rany, jak fajnie. Ojciec Święty jest ze mną". Poczułem, że wracam do siebie.

Najważniejsze słowa zmarłego Papieża? - Nie lękajcie się, idźcie pod prąd - cytuje Jarek. - No dobra, ale co to znaczy? Szczerość, otwartość, wierność, lojalność.

I będzie dobrze. Mam w celi album "Jan Paweł II i cierpienie". Te zdjęcia dają skupienie, całkowite odizolowanie. Zapominam o wszystkim i patrzę na Jana Pawła II. Na jego cierpienie, gesty, uśmiechy.

Przynosi z celi sfatygowaną książkę. Kartki brudne od czytania. Jarek wskazuje głównie zbliżenia na Jana Pawła II opartego o pastorał: ze zmęczenia wyszła Papieżowi na czole żyła, na policzkach widać czerwone plamy, półprzymknięte z bólu powieki. Kartkuje. Dalej zdjęcie tuż po zamachu, Papież na szpitalnym łóżku. Kroplówki, monitory, bandaże. Jan Paweł II patrzy prosto w obiektyw.

Jarek: - Ma na twarzy spokój. Wzruszyłem się historią jego życia, jak mama mu umarła. Miał brata, był lekarzem. Też umarł, potem ojciec. I został sam. Kiedy dostałem się do więzienia, straciłem kontakt z matką. Ciężko wszystko przeżywała. Zwolniła się z pracy, płakała, miała depresję. Dopóki nie wyszedłem na przepustkę, po pięciu latach, czułem, jakby była dla mnie obca. Dlatego teraz, po nawróceniu, staram się dać miłość.

Żółtym flamastrem pozakreślał w książce fragmenty, które przepisuje do zeszytu. "Jednym z motywów, dla którego tak liczni przybywają na spotkanie z Papieżem, jest jego odwaga przynosząca ufność, pewność i nadzieję". Albo: "Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek, który zatrzymuje się przy cierpieniu drugiego człowieka, jakiekolwiek by ono było".

- Siedzę w więzieniu i nie tylko sam cierpię, bo cierpi też mama - opowiada. - Jest sama. Cierpi też dziewczyna, bo czeka na mnie. Dzwonię, ona mówi: "Jadę pociągiem i widzę, jak chłopak z dziewczyną się całują. Umawiają się, gdzie iść na Walentynki"...

Czy inni więźniowie nie traktują nawróconych pogardliwie? - Zdarza się i tak - mówi Jarek. - Ale Jezus powiedział, że będziemy cierpieć przez tych, którzy na nas najeżdżają. Nawracamy się, wychwalamy Jezusa, a oni na nas najeżdżają. Ale czuję się z tym dobrze. Odpowiedziałbym: "Idź do kościoła. Bo widzę, że masz w głowie nie poukładane, kolego".

- Ostatnio byłem u naszego kapelana - dodaje. - Bo nie pamiętałem, czy się już spowiadałem z tego, co zrobiłem. Ale chciałem się wyspowiadać jeszcze raz. Żeby było naprawdę dobrze. Za pokutę dostałem, żeby ofiarować temu człowiekowi drogę krzyżową. Żeby mu ulżyło, gdziekolwiek jego dusza jest.

Po terapii wróci na zwykły oddział. A potem na wolność: - Myślałem, żeby spotkać jego bliskich. Nie znałem go. Nie wiem, skąd był. Ale gdybym miał możliwość odnalezienia tych osób, chciałbym pomóc. W czymkolwiek. O cokolwiek by prosili.

Od papieskiego pogrzebu ma jeszcze jedno marzenie: - Na trumnie leżała książka, wiatr dmuchał i strony się same przewracały. Myślałem: "Tam chyba jest jego dusza". Zapragnąłem jechać na jego grób. Muszę podziękować za to, że mną kierował. Przez telewizję, przez książki, wszystko, co wpadało mi w ręce. To były znaki, żebym wracał.

Na przegubie jego ręki czarna opaska. Białymi literami wyszyto napis: LEDNICA. - Ludzie Ewangelii Dalej Nieście Imię Chrystusa. Amen - tłumaczy Jarek.

Pytamy dyrektora więzienia, czy mógłby zweryfikować w aktach główne fakty z opowiadania Jarka. Odmawia: - Nie zamierzam cenzurować więźniów. Ludziom trzeba ufać.

Droga na Wschód

Choszczno w zachodniopomorskim. Paweł Abramski ma dwadzieścia lat. Imponuje sprawnością i odwagą w zdobywaniu pieniędzy. Interesuje się nim policja, ma sprawy w sądzie.

Ucieka za granicę. Potem mieszka z dziewczyną w Szczecinie. Znajomi, imprezy techno, narkotyki.

Nagle wujek Pawła, ksiądz, trafia do szpitala. Stan ciężki. Trzeba go odwiedzić. Wizyta nie przychodzi łatwo. Przecież Kościół to zacofanie.

Pierwszy raz idzie z dziewczyną. Z chorym jest gorzej, niż myślał. Po raz kolejny idzie sam. - Wujek zadawał konkretne pytania. Kim jestem, co robię, czy jestem złodziejem - opowiada. - I jak chcę żyć bez ślubu, jak budować przyszłość bez Boga...

Na pogrzebie Paweł nie chce odstawać od reszty rodziny. Gdy wszyscy idą do Komunii, idzie i on. Dlaczego nie?

- Przez pół minuty klęczałem przed kapłanem i nie mogłem otworzyć ust, jakbym miał sklejone "Super glue". Usłyszałem głos, delikatny: "Wiesz, że mam taką władzę, że nie otworzysz teraz ust, ale proszę cię - otwórz się".

Przypomniałem sobie pytania wujka. Świat się rozsypał - mówi dalej. - Zacząłem się zastanawiać, czy Bóg istnieje. Przyjaciele kwitowali mnie dziwnym spojrzeniem. Rozpadł się związek, rozpadły się przyjaźnie. Postanowiłem wrócić do rodziny.

Po czterech latach nieobecności ciężko odnaleźć się w domu. - Nie mogłem się pozbierać - opowiada Paweł. - Mieszkałem 50 metrów od kościoła. Za każdym razem, gdy przychodziły złe myśli - a miałem też i takie, żeby ze sobą skończyć - słyszałem dzwony. Mówiły, żebym przyszedł do kościoła. Ale tam czułem się zdrajcą. Nie mogłem znaleźć żadnych wyciągniętych do mnie rąk.

Poszukuje. Przez katolicki czat umawia się na spotkanie w Krakowie. Po drodze zatrzyma się w Częstochowie. Prosi o nawrócenie, spowiada się z całego życia. Jednak niewiele się zmienia. Boi się. Chciałby pracować z młodzieżą, ale co sobie pomyślą, gdy opowie im historię swego życia? A studia zarządzania i marketingu nie czynią z Pawła rekina biznesu.

2 kwietnia idzie na nabożeństwo. - Po różańcu ksiądz poprosił o cichą modlitwę. W zakrystii zadzwonił telefon. Po chwili ksiądz potwierdził śmierć Jana Pawła II. Całą noc płakałem.

Następnego dnia ogląda pantomimę. - Odtworzono tam słowa Jana Pawła II do młodzieży: "Nie bój się, wypłyń na głębię, jest przy tobie Chrystus". To był przełom. Przestałem się bać. Zdecydowałem się zaangażować w misję salezjańską. Kiedyś nawet już się z nimi kontaktowałem, ale brakło mi odwagi.

Misja szkoli wolontariuszy do pracy z młodzieżą w różnych krajach. Żeby ukończyć roczną formację, Paweł przeprowadza się do Warszawy. Czeka na wyjazd do ośrodka w Odessie: - Chcę pracować z uzależnioną młodzieżą. Byłem już na praktyce w Monarze.

Do Odessy wyjeżdża 14 marca.

Droga na Południe

Kasia Niewińska studiuje pedagogikę na Uniwersytecie Gdańskim. 1 kwietnia 2005 spotkała się ze znajomymi. W telewizji gadające głowy spekulują o stanie zdrowia Papieża. Kasia mówi koleżance, że chce iść do kościoła. Były krótko. Kasia pierwszy raz od wielu lat.

2 kwietnia, dziesiąta wieczorem. Przychodzi wiadomość o śmierci Jana Pawła II. Znów poszła do kościoła. Chciała być sama.

- Kiedy teraz patrzę na ostatni rok, wiem, że coś się we mnie gromadziło - przyznaje. - Zawsze nazywałam siebie "wierzącą, nie praktykującą". To bzdura.

W kolejce miejskiej spotyka Sylwię, której kolega Dominik organizuje pieszą pielgrzymkę do Rzymu. Dwa miesiące przygotowań, potem plecak i w drogę.

Na razie na dworzec, żeby dotrzeć do Wadowic. 11 lipca są tam na Mszy. Nadchodzi pora wymarszu. - Płakałam z nerwów - wspomina Kasia. - Na początek straszny deszcz. Zrobiłam błąd: nie wolno było myśleć o jutrze. Trzeba myśleć o tym, co jest teraz i za kwadrans. Na Słowacji zrezygnowałam i pojechałam do domu. Ale wróciłam, dołączyłam w Austrii. Szłam jeszcze ponad miesiąc.

Towarzyszył im rytm modlitwy: godzinki, Anioł Pański, koronka do Miłosierdzia, a wieczorem - różaniec. Poza tym niczego nie planowali. Kasia opowiada: - Dochodziliśmy na miejsce, szukaliśmy kościoła. Albo chociaż miejsca pod namiot.

Pielgrzymkę wymyślił Dominik Włoch. Chociaż nie przypomina ascety, zainspirowały go średniowieczne tradycje pieszych pielgrzymek. Postanowił, że latem 2005 r. wyruszy na osobiste spotkanie z Papieżem: - Tymczasem w kwietniu jechałem autostopem do Rzymu, na jego pogrzeb. Entuzjazm opadł. Nie chciałem już iść.

Po powrocie do Gdańska przyśnił mu się Jan Paweł II. - Bardzo chciałem z nim porozmawiać - opowiada. - Papież mówi: "Nie, teraz nie będziemy rozmawiać, będziemy się modlić". Pytam: "Kiedy porozmawiamy?". "Za chwilę, za chwilę". No i odmawiamy razem różaniec. Potem Papież mówi: "Wiesz, teraz i tak nie zdążymy porozmawiać, bo już muszę wracać. Teraz ludzie będą mnie oglądać". Przechodzi przez całą Bazylikę św. Piotra i kładzie się na katafalku... Zrozumiałem, że w pielgrzymce nie chodzi o rozmowę z Papieżem. Trzeba się modlić i coś przeżyć.

Zamiast spotkania z Janem Pawłem II - podziękowanie za jego pontyfikat. Poświęcony krzyż i osiem tygodni marszu przez Słowację, Austrię i Włochy. Przepędzono ich tylko raz. We włoskim zajeździe nie dostali wody. Kazano opuścić teren prywatny. - Mieli prawo - kwituje Dominik.

W Austrii przez pierwszych pięć nocy trafiali do polskich emigrantów. Potem zatrzymał się biały mercedes. Starszy pan zaprosił ich do domu, jego żona od razu zabrała się za smażenie kotletów. Nie znali niemieckiego, ciężko było się dogadać. Wchodząc do łazienki Dominik zobaczył, jak gospodyni pierze w umywalce ich skarpety. Austriak znalazł im nocleg w kolejnym punkcie na trasie pielgrzymki. Następnego dnia podwiózł tam wysuszone pranie. I pocerowane ubrania, a zamiast zniszczonych - nowe, kupione.

We Włoszech przez kilka kolejnych dni spali pod gołym niebem. W niedzielę, która była ustalonym dniem odpoczynku, zatrzymała się przy nich starsza kobieta na rowerze. Zaprosiła na kawę. Śniadanie, kąpiel - wreszcie obiad. Zjawiła się wielopokoleniowa włoska rodzina. Dominik wspomina: - Kiedy gospodyni zobaczyła poranione nogi Sylwii, zadzwoniła do pielęgniarki, żeby zapytać, jakich potrzeba leków. Kupiła ich całą siatkę, nawet tabletki dla kolarzy na wzmocnienie. Oczywiście wieczorem była fiesta. Sylwia grała na gitarze, śpiewy i tańce przy domowym winie trwały do północy.

Wzięli ze sobą po 50 euro. Nie wydali wszystkiego. Drobne dostawali od ludzi. Pod Bratysławą skończyła im się waluta, a tu Dominik znalazł w trawie tysiąc koron. - Nie jadaliśmy trzy razy dziennie, ale nie pamiętam, byśmy byli głodni - mówi.

Do Watykanu - zgodnie z planem - wchodzą na Anioł Pański, ubrani na biało. Benedykt XVI jest na wakacjach w Castel Gandolfo. Modli się z wiernymi na Placu św. Piotra przez radio. Jako wyjątkowi goście wchodzą bocznym wejściem do krypty w Bazylice. Ks. Bruno Versecci odmawia z nimi tradycyjną modlitwę pielgrzymów.

Nie rozmawiają z Papieżem. Modlą się przy grobie Jana Pawła II.

Wracają stopem. Za Rzymem zabiera ich polski TIR. Akurat ma kurs do dzielnicy Gdańska, gdzie mieszka Dominik.

Słuchaj także w radiu RMF FM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006