Liczby nie mają znaczenia

Emocje opadły, do grobu Jana Pawła II pielgrzymów z Polski przyjechało w tym roku niewielu. Być może jednak w takiej ciszy łatwiej o modlitwę?

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Wieczór trzeciej rocznicy śmierci Jana pawła II. Polscy pielgrzymi ustawiają znicze na placu św. Piotra /fot. Michał Olszewski /
Wieczór trzeciej rocznicy śmierci Jana pawła II. Polscy pielgrzymi ustawiają znicze na placu św. Piotra /fot. Michał Olszewski /

Ta zmiana była nieunikniona.

Trzy lata temu, w pierwszej połowie kwietnia 2005 r., do Watykanu płynęły strumienie pielgrzymów z całego świata. Rzym zmienił się w wielkie koczowisko. Prowadzące do placu św. Piotra boczne uliczki były zakorkowane tak, że okoliczni mieszkańcy nie mogli wydostać się ze swoich kamienic. W dniu pogrzebu w mieście modliło się, według ostrożnych szacunków, ponad 200 tysięcy Polaków. Zajęli Piazza Risorgimento, Via della Conciliazione, Circo Massimo. Eksplozja uczuć religijnych i patriotycznych pokazała piękniejszą twarz Polski.

Jeśli temperaturę uczuć mierzyć liczbą pielgrzymów, to 2 kwietnia 2008 r. opadła gwałtownie: w kolejną rocznicę śmierci Jana Pawła II mieszczą się na placu św. Piotra. Jest jeszcze sporo wolnego miejsca. Polaków przybyło podobno 5 tysięcy, nie trzeba zamykać ulic.

W mieście toczy się zwyczajne życie, większość gazet skupia się na wcześniejszym o dzień meczu AS Roma z Manchesterem United. W piekarni przy Via della Lungara właściciel zmienił wystawę - kiedyś na zdjęciach było widać, jak wręcza fantazyjny bochen Janowi Pawłowi II, teraz wiszą tam jego fotografie z Benedyktem XVI. W sklepach z dewocjonaliami papież Wojtyła, zamknięty w kalendarzach, pocztówkach, breloczkach i pamiątkowych spinkach, ustąpił miejsca swojemu następcy. To normalne prawidłowości i nawet pośpiech, z jakim się odbywają zmiany, wygląda na oczywisty.

Zwykła matematyka może jednak w przypadku takich zdarzeń zawodzić.

Zniknął tłum, więc łatwiej dostrzec tych, którzy wiedzą, po co przyjeżdżają.

Żeby biedni mieli chleb

W jednym z pierwszych rzędów, bardzo blisko Benedykta XVI, siedzi 17 niewidomych uczniów z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych z podwarszawskich Lasek. To kulminacja pielgrzymki. Są już bardzo zmęczone, tym bardziej, że mają kłopoty z chodzeniem.

Nie mogą zobaczyć, że przez cały czas trwania Mszy jedno z okien papieskich apartamentów jest otwarte, jak cichy znak czyjejś obecności.

Dziewczyny i chłopaki, których przyszłość jest wielką niewiadomą. Może będą liderami wśród grup niewidomych, ale może zdarzyć się i tak, że wrócą do rodzinnych domów i tak już zostaną.

Na razie są jednak w Rzymie. Cała grupa wraz z przewodnikami siedzi tak blisko Papieża, że niektórzy nie wytrzymują napięcia. Ktoś płacze, ktoś rozpływa się w zachwycie i przestaje reagować na pytania.

Po włosku nie rozumieją, ale to nieważne - ważna jest świadomość, że się tu znaleźli. Wysyłali listy z prośbami o wstawiennictwo jeszcze do Jana Pawła II, modlili się z daleka, a teraz są tak blisko, że, kto wie, może nawetPapież podejdzie do nich i zagadnie.

Jeśli zapytać, o co modlą się w Watykanie, uczniowie z Lasek, schorowani, często z wieloma nakładającymi się na siebie powikłaniami zdrowotnymi, nie mówią o sobie.

Proszą o łaskę dla innych.

Darek, który w Rzymie roztapia się z miłości do świata - całuje w kościołach anioły, całuje nawet makietę Koloseum, bo przecież w prawdziwym Koloseum Jan Paweł II

odprawił drogę krzyżową - prosi o zdrowie dla ojca, który niedawno przeszedł ciężką operację serca.

Wioletta modli się o zdrowie dla brata, żeby doszedł do siebie po ciężkim wypadku.

Marek, który podczas Mszy pąsowieje, płacze i nerwowo zaciska ręce (opiekunowie obawiają się, czy nie dostanie ataku nerwowego) - o swoją rodzinę.

A niewidomy Dominik, muzykalny 19-latek, ten sam, który nad grobem Jana Pawła II pięknym tenorem śpiewał kilka dni wcześniej wiersz Twardowskiego, prosi Boga, żeby nie było biednych. - Żeby im chleba nie brakowało i niczego - tłumaczy.

Jak rozpoznać potrzebę

Emocje opadły.

Zbyszek z podwrocławskich Ziębic, wielki, ogolony na łyso mężczyzna w narodowej koszulce, jest zdegustowany zachowaniem rodaków. - Za szybko nam przeszło, za szybko ten zapał opadł - twierdzi. - Jeden przykład. Na naszym kempingu połowa grupy piła do późnej nocy i rano nie pojechała na Mszę. Jaki sens w takiej pielgrzymce? To nie wyjazd na wczasy.

- Co dziwnego w tym, że z roku na rok jest nas coraz mniej? - pyta retorycznie Anna Niedźwiedzka-Jędrzejewska, energiczna artystka, która od trzech lat przyjeżdża tu co roku. To w Rzymie, jak mówi, ładuje swoje duchowe baterie. Owszem, wolałaby, żeby na placu św. Piotra modliło się więcej polskiej młodzieży (ona i mąż zabrali ze sobą dwie córki), ale rozgląda się wokół trzeźwo. Nie można wymagać od ludzi, by pielgrzymowali co rok, by trwali w sztucznej żałobie. Niech przyjeżdżają ci, którzy czują duchową potrzebę.

Ks. Mirosław Pstrągowski z parafii św. Łukasza Ewangelisty w bydgoskim Fordonie do Rzymu przyjeżdża z grupami pielgrzymów regularnie. - Jeśli podróże tutaj mają być modą albo przymusem, to mijają się z celem. Wizyta w Watykanie powinna człowieka zmieniać - uważa.

Ale ks. Pstrągowski, przygotowując się ze swoimi parafianami do wyjazdów, nie jest kategoryczny. Bo skąd ma wiedzieć, kto jedzie w poszukiwaniu rozrywki, a kto głębokiego przeżycia. A może właśnie ta pielgrzymka dla zabawy coś w człowieku zmieni?

Jedyne, co może zrobić, to starać się, by powierzeni mu ludzie nie myśleli o Janie Pawle II raz do roku, w pierwszej połowie kwietnia. - Dlatego w drugi dzień każdego miesiąca odprawiamy nabożeństwo. Do tego różaniec i omawianie jego duchowego testamentu. Żadnej przypadkowości - deklaruje.

On idzie obok nas

Trzy lata po śmierci Jana Pawła II nie zniknęło pomieszanie religijności z patriotyzmem: część pielgrzymów polskich nadal przyjeżdża po to, by wzmacniać nie tylko swoją wiarę, lecz również poczucie dumy narodowej. Okryci flagami, w szalikach i biało-czerwonych koszulkach z orłem, pod sztandarami z wypisanymi nazwami miast, przypominają kibiców. Nad placem św. Piotra znów powiewają flagi z Wodzisławia Śląskiego, Bydgoszczy, Skoczowa, Międzychodu i Wolsztyna. Biało-czerwone barwy widoczne są najbardziej. Żadna inna nacja w Watykanie nie podkreśla tak mocno swojej obecności.

Karina Janeczek, przedstawicielka młodej Polonii w Rzymie, również przyszła z flagą na długim drzewcu. - To jedyny dzień w roku, kiedy mam ochotę krzyczeć, że jestem Polką - tłumaczy. - Jak idziemy przez miasto z flagami, Włosi nas pozdrawiają, zaczepiają, są serdeczni. Takie święto powtarza się każdego roku. W inne dni tego nie ma, Polonusów i tutejszych dzieli przepaść. A dzisiaj czuję się, jakby polski Papież szedł obok nas. Mamy obronę.

Ks. Pstrągowski: - Unikam myślenia, że jeśli ktoś jest sentymentalny albo wspomnienie Papieża trąca w nim wyłącznie narodowe struny, to na placu św. Piotra przebywać nie powinien. A może właśnie to początek przemiany na lepsze?

Skośny taki

Po Mszy tłumy ustawiają się w kolejkę: trzeba przyklęknąć przed grobem Jana Pawła II. Czasu jest niewiele, ochroniarze rutynowo popędzają, więc większość pielgrzymów przebiega przed skromnym nagrobkiem, ledwo rzuciwszy na niego okiem. Są też i tacy, którzy coś z Panem Bogiem chcą załatwić.

Sami nie potrafią, a przez Jana Pawła II jakoś łatwiej. Tym bardziej że teraz po śmierci jest jak na wyciagnięcie ręki, bardziej dostępny.

Niektórzy kładą na ziemi listy z prośbą o wstawiennictwo i pomoc, inni dotykają posadzki koło grobu różańcami. Kobieta w średnim wieku wyciąga z reklamówki tekturową tablicę z wypisaną flamastrem modlitwą, kładzie ją na ziemi, po czym pieczołowicie chowa do torby. Ciągły szmer rozmów i pokrzykiwania mężczyzn w szarych garniturach: "Don’t stop, hey mister, don’t stop, no picture".

Dla tych, którzy mimo wszystko próbują się modlić, wydzielono wąski pas przestrzeni pod ścianą. Stoją tam ściśnięci, szepcząc modlitwy. Wielu płacze. W rzadkich sekundach ciszy słychać, jak przesuwają dłońmi paciorki różańca.

Dzieci z Lasek miały szczęście. Kilka dni wcześniej mogły dotknąć papieskiego nagrobka. Zostawiły przy nim listy z prośbami. Ciągle dyskutują o szczegółach:

- Ten grób, skośny taki. Coś niesamowitego - emocjonuje się Darek.

- I zimny - ktoś dodaje.

- Nieprawda. Dotykałam i był ciepły. Papież był ciepłym człowiekiem, to dlatego - przerywa Wioletta.

A może wystarczyłoby pomodlić się za wstawiennictwem Sługi Bożego w zaciszu domowej kapliczki? Czy trzeba koniecznie nawiedzić watykańskie groty?

Urszula Żach, właściciel biura pielgrzymkowego z Rybnika: - Ludzie utwierdzają się w przekonaniu, że naszemu Papieżowi należy się taka wizyta. Wielu nie zdążyło przyjechać tu za pontyfikatu Jana Pawła II. Teraz nadrabiają straty.

Do biura Urszuli więcej klientów zgłasza się nie na rocznice, ale w ciągu roku. Wolą uniknąć ścisku przy grobie. Przychodzą też, żeby wykupić wczasy we Włoszech. - Pytają od razu, jak najszybciej dojechać do Rzymu, bo chcieliby pójść do grobu. Traktują to nie jako wycieczkę, ale obowiązkowe odwiedziny. Tak jak się odwiedza groby najbliższych.

Nawet w środowisku Lasek pojawiają się pytania: po co wozić niewidomych do Rzymu? Sposób, w jaki przeżywają mszę, pokazuje, że rozumieją więcej, niż potrafią opowiedzieć.

Ks. Pstrągowski przywiózł z Bydgoszczy w kopercie zdjęcie swojego ciężko chorego szwagra i list od unieruchomionego na wózku 23-latka, który błaga Jana Pawła II o pomoc w powrocie do zdrowia. Zamierza położyć je przy grobie i nie widzi w tym nic z religijnego folkloru. - Jeśli ktoś zostawia list albo dotyka różańcem posadzki z wiarą, nie jest żadnym dziwadłem - przekonuje. - Jan Paweł II był jak Ojciec Pio. Cóż dziwnego, że ludzie wierzą w jego siłę?

Powodów do egzaltacji brak

Emocje opadły, pielgrzymów z Polski mniej.

2 kwietnia 2008 r., po zmroku, na plac przychodzą już tylko pielgrzymi z biało-czerwonymi flagami. O godzinie 21.37 niektórzy wpatrują się w rozświetlone okna apartamentów papieskich, licząc, że pojawi się w nich Benedykt XVI.

Jest kameralnie i spokojnie, nie czuć rozpaczy ani nadziei, z telebimów płynie "Różaniec" odmawiany w grotach watykańskich. Być może w takiej ciszy łatwiej wypowiadać intencje.

O to, żeby w końcu Pan Bóg dał dziecko, bo ósmy rok małżeństwa mija, a lekarze nie potrafią pomóc. Żeby synowi powrócił rozum, coraz głębiej w narkotyki wchodzi. Żeby ojciec nie męczył się już tak strasznie jak przez ostatni rok i odszedł pogodnie.

Żeby egzaminy do gimnazjum dobrze poszły, żeby udało się kościół dokończyć, bo pieniędzy jak zwykle brakuje.

Jedna ze śląskich przewodniczek wspomina pierwszą rocznicę i pewną panią, która do Watykanu pojechała z córką. Podręczna walizeczka, elegancka torebka, szpilki i strój jak do biura. Trochę roztrzepana, z banknotem 50 euro w portfelu. Pozostali z grupy spoglądali na nią początkowo podejrzliwie. Na placu św. Piotra kobieta od razu rzuciła się w stronę podziemi watykańskiej bazyliki. Nikogo nie uprzedzając, spędziła tam kilka godzin.

Okazało się, że z Polski wyjechała w trakcie sprawy rozwodowej. Nad grobem Papieża chciała przeczekać, a potem wrócić i zacząć od nowa.

Takich intencji jest bardzo dużo. Zagmatwane historie zranień rodzinnych, sprawy bez wyjścia. Ratunku u polskiego Papieża szukają dzieci alkoholików: czasem zostawiają na nagrobnej płycie imiona uwikłanych w nałóg rodziców. Jakby to miało szybciej pomóc.

Pielgrzymi wspominają 2005 r. Beata, dziewczyna Marka z Ziębic, musiała iść do pracy, bo szef ją wyśmiał, gdy mu powiedziała, że chciałaby się pomodlić. Marek poszedł z przyjaciółmi do kościoła, ale ksiądz nie chciał go otworzyć, więc klęczeli na zewnątrz.

Antoni Soczyński, zniszczony 50-latek z Pomorza, pamięta niewiele, bo jeszcze nie zaczął wtedy trzeźwieć. Na placu dziękuje za kolejny rok abstynencji wymodlonej przez żonę. - Dużo czasu mi to zajęło, ale dojrzałem. Modlę się, żeby mnie znowu nie złamało - opowiada.

Cisza, szmer różańca, lekki deszcz, w oknach papieskich nadal światło, znicze gasną, bo co chwilę zrywa się wiatr. Egzaltacji brak. Może pojawią się znowu, gdy pielgrzymi przyjadą na beatyfikację.

Jako jedni z ostatnich z placu św. Piotra odchodzą młodzi członkowie Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. Już wkrótce zaczną zakładać w szkołach kluby papieskie.

Ks. Pstrągowski: - Liczby nie mają znaczenia. Tak jest może i prawdziwiej. Wierzę, że Boża moc działa i że rodzą się tutaj ważne dzieła.

Następnego dnia przy grobie Jana Pawła II, za czerwoną liną i przemykającymi w pośpiechu wycieczkami, ściśnięci na skrawku podłogi ciągle płaczą ludzie.

Dzieci z Lasek wracają do kraju szczęśliwe. W domach będą bohaterami.

Dominik: - O Jezu, Papież przejeżdżał obok nas, tak blisko. Jakie to piękne było. Jakbym go nawet widział.

Współpraca: Joanna Brożek

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008