Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponad połowę każdego dnia zajmowała mi praca w bazie joannitów, organizujących przejazdy dla osób niepełnosprawnych. Z powodu niedostatecznej informacji ze strony organizatorów, niewiele osób potrzebujących wiedziało, że mają zapewniony wygodny, bezpłatny transport i mieliśmy bardzo mało zgłoszeń - praca okazała się próbą cierpliwości i wiecznym czekaniem. Z dojmującym poczuciem bycia niepotrzebnym, mimo wielkich wolontariackich chęci, zaczęłam rozumieć, jak czują się bezrobotni... Drugi, przejmujący dla mnie, rys tamtych dni to ekumenizm w wydaniu codziennym. Dopiero przy dłuższej rozmowie można się było dowiedzieć, że niemal co druga osoba w kręgu wolontariuszy pracujących z joannitami to protestanci. W wspólnej pracy, radości i poszukiwaniu odpowiedzi, po co przyjechaliśmy do Kolonii, traciły sens pytania o to, co dzieli. Na te zwyczajne obserwacje nałożyła się wiadomość o śmierci Brata Rogera - pamiętam naszą modlitwę i świadectwo Francuzki Marie, proszącej o zachowanie się w nas Jego przesłania pojednania.
Zgłosiłam się do pracy wolontariusza bez jakichkolwiek wymagań co do zadań, które miałabym wykonywać. Towarzyszenie niepełnosprawnym to była dla mnie nowość - nie przerażało mnie to, ale nie spodziewałam się po tym zbyt wiele. Tym bardziej, że z tego powodu nie mogłam uczestniczyć w katechezach (tak ustawiono grafik zajęć). Słowem stał się człowiek obok - dany mi i zadany, by wsłuchiwać się w jego potrzeby i to, co chce mi sobą przekazać. "Dobrze, że jesteś" - stare, wyświechtane na tylu rekolekcjach słowa nabrały nowej treści. W trakcie pracy i cichej modlitwy adoracyjnej wracało do mnie zdanie Benedykta XVI przywołane w homilii podczas Mszy inauguracyjnej dla wolontariuszy: "Jezus... On nie zabiera niczego, On daje wszystko". Wierzę, że każdy wyjechał z Kolonii z jakimś nowoodkrytym głosem w sercu.
AGNIESZKA BRZEZIŃSKA (Warszawa)