Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Choć egzaminy testowe nie są idealne, trudno zgodzić się z ich krytyką przedstawioną przez pana Bajtlika. Porównywanie amerykańskiego sposobu testowania kandydatów na wyższe uczelnie z polskimi testami przeprowadzanymi na zakończenie gimnazjum jest zadaniem karkołomnym. To przecież egzaminy, sprawdzające różne poziomy wiedzy, inaczej zbudowane. Autor zauważa, że w USA przygotowaniem testów zajmuje się organizacja non profit wyłączona z państwowego systemu edukacji, nie rozpowszechniająca starych testów. Tymczasem w Polsce testami zajmują się Okręgowe Komisje Egzaminacyjne, czyli instytucje kontrolowane przez państwo, a przykłady testów można ściągnąć z internetu i przećwiczyć. Za oceanem organizacja non profit, decydująca, „kto jest »in«, a kto »out«”, zarabia na sprzedaży testów szkołom publicznym, co może sugerować manipulację i tłumaczyć jej niechęć do udostępniania wcześniejszych wersji. W Polsce jednak takie rozwiązanie nie istnieje.
Testy uczą kojarzyć różne dziedziny wiedzy. Nie opierają się tylko i wyłącznie na wiedzy z wybranego przedmiotu. Ich celem, podobnie jak całej reformy edukacji, jest odejście od sztucznego oddzielania wiedzy, np. z języka polskiego i historii. W ten sposób także nauczyciele są „zmuszani” do wiązania faktów z różnych dziedzin i przekazania tego uczniom. Testy uczą twórczo i logicznie myśleć. Pozwalają sprawdzić nie tylko stopień zapamiętania materiału, ale także zrozumienia udzielanej odpowiedzi. Stanisław Bajtlik zarzuca amerykańskim testom premiowanie szybkiego czytania i rozwiązywania prostych problemów, zamiast rozumienia i znajomości szkolnych dyscyplin. Pomijając niesłuszne założenie, że w USA jest tak samo jak w Polsce, czy możemy od szóstoklasistów wymagać więcej?
Egzamin testowy wydaje się jedynym obiektywnym sposobem sprawdzania wiedzy. Zapobiega, na ile to możliwe, posądzeniom o stronniczość. Pozwala ocenić zarówno uczniów kończących dany etap edukacji, jak ocenić i porównać nauczycieli, dając rodzicom informację o poziomie nauczania w szkole. To w miarę sprawny mechanizm wprowadzający zdrową konkurencję między gimnazjami i szkołami średnimi. Stanisław Bajtlik chce te nowoczesne (i skuteczne!) metody wykorzenić z gimnazjum i szkoły podstawowej. Tylko, co w zamian?
MARCIN PRZYCHODNIAK (Poznań)