Niepoznawalność

Najnowszego filmu Terrence'a Malicka nie zobaczymy na dużym ekranie. "Podróż do Nowej Ziemi trafiła na DVD, opatrzona hasłem "Najlepszy epicki romans od czasów »Titanica«. Ale "Podróż... - jedno z nielicznych arcydzieł kina ostatnich lat - ma się tak do filmu Camerona jak Poświatowska do Mniszkówny - przynależy poezji, nie melodramatowi.

03.01.2007

Czyta się kilka minut

Colin Farrell (John Smith) i Q'Orianka Kilcher (Pocahontas) /
Colin Farrell (John Smith) i Q'Orianka Kilcher (Pocahontas) /

Malick debiutował w roku 1973; "Podróż do Nowej Ziemi" jest dopiero jego czwartym filmem. O mało którym twórcy wiemy tak niewiele. Studiował i wykładał filozofię; przetłumaczył "Vom Wesen des Grundes" Heideggera i jego przekład funkcjonuje w świecie anglojęzycznym do dziś. W latach 70. nakręcił dwa filmy ("Badlands" i "Niebiańskie dni"), które zachwyciły (i skonfundowały) wszystkich, po czym zniknął na dwie dekady. O jego życiu sprzed 1998 r. - kiedy odbyła się premiera nagrodzonej berlińskim Niedźwiedziem "Cienkiej czerwonej linii" - nie wiadomo prawie nic. Ponoć pomagał innym jako niewidzialny "lekarz scenariuszy"; niektórzy powiadają, że trudnił się fryzjerstwem w Paryżu...

Dorobek Malicka, pomimo że ilościowo niewielki, należy do najspójniejszych w historii kina zarówno pod względem formalnym, jak i tematycznym. Debiut sprzed 30 lat zdaje się tak samo dojrzały jak dzieło najnowsze. Motywy i tematy powracają z filmu na film - każdy jest medytacją nad statusem ontologicznym człowieka, zawieszonego między naturą i kulturą, starającego się przez swoje działania rozpoznać i przekroczyć własne ograniczenia. Wielkość Malicka polega na znalezieniu takiej formuły kina, która - nie rezygnując z interesującej fabuły - traktuje człowieka na równi z otaczającą go przyrodą, co, paradoksalnie, nie oznacza deprecjacji. Malick, jak filozof, odrzuca zastane założenia i buduje własne definicje kluczowych pojęć.

Tym razem reżyser wziął na warsztat opowieść znaną każdemu amerykańskiemu dziecku: historię miłości jednego z pierwszych osadników Johna Smitha do indiańskiej księżniczki Pocahontas. Czy na pewno miłości? Historyk David A. Price w znakomitej książce poświęconej tamtym wydarzeniom stwierdził, że "uczucia Smitha względem Pocahontas były od samego początku platoniczne i nie ma powodu, by sądzić inaczej". Nawet jeśli można mówić o zauroczeniu ze strony dziewczynki (w momencie poznania Smitha dziesięcio-, góra dwunastoletniej), to w tekstach źródłowych po żadnym romansie nie ma śladu. Co nie przeszkodziło licznym spekulacjom, które na trwałe przekształciły historię Anglika i Indianki w melodramat, obrodziwszy przy okazji filmami takimi jak "Captain John Smith and Pocahontas" Lew Landersa (1953), bądź znana także u nas wersja disneyowska (1995).

"Podróż do Nowej Ziemi" Malicka wychodzi od obietnicy melodramatu, by następnie zniweczyć samą jego istotę. Raj erotycznego uniesienia, jakiemu poddają się bohaterowie, zostaje utracony wraz z chłodem słów Smitha, przychodzącym post factum: "Nie wiesz, kim jestem". I jeszcze: "Nie jestem już tym człowiekiem, którego pokochałaś. Nigdy nim nie byłem".

Głównym tematem "Podróży do Nowej Ziemi" jest bowiem niepoznawalność. Malick rozumie ją trojako: człowiek nie potrafi poznać drugiego człowieka (Smith - Pocahontas), jedna kultura drugiej (Anglicy - Indianie), a śmiertelnicy - tego, co wieczne. Niemożność poznania nie jest jednak - jak choćby u Becketta - powodem do rozpaczy. Człowiek Malicka skazany jest na wątpliwości, ale pchają go one raczej ku nieustannemu stawianiu żywotnych pytań niż ku udzielaniu pełnych rezygnacji odpowiedzi. Trudno byłoby znaleźć drugiego reżysera, który potrafi tak mocno nasycić swe filmy rozwibrowaną chęcią przeniknięcia zagadki świata - nawet jeśli za każdym razem zagadka ta pozostaje koniec końców nienaruszona.

Spotkania Smitha i Pocahontas należą do najbardziej wieloznacznych i niebanalnych scen miłosnych, jakie kiedykolwiek zrealizowano. Malick najpierw pozwala nam zapomnieć o językowej barierze dzielącej bohaterów, by w chwilę potem ukazać jej siłę (Pocahontas uczy się angielskiego, ale nigdy nie jesteśmy pewni, co tak naprawdę rozumie). Brak porozumienia inscenizuje Malick, nie tyle ukazując kalekie próby dialogu, co zderzając ze sobą dwa wewnętrzne monologi: kobiety i mężczyzny. Narracja snuta zza kadru zawsze należała do ulubionych chwytów stylistycznych reżysera: w "Podróży do Nowej Ziemi" zawłaszcza ona prawie całą warstwę słowną filmu. Dialogi są nieliczne, rwane i zdawkowe, podczas gdy monologi wewnętrzne królują - nie tyle komentując akcję, co stanowiąc dla niej kontrapunkt. Tylko Bresson w "Dzienniku wiejskiego proboszcza" (1950) posłużył się podobnymi środkami z równą finezją; Malick wiele zresztą temu filmowi zawdzięcza.

Jest także "Podróż do Nowej Ziemi" filmem o prapoczątku Stanów Zjednoczonych - o marzeniu zbudowania świata bez chciwości i hierarchii, gdzie jedyną miarą zasług byłaby praca i uczciwość. To piękne marzenie, jednak warunkiem wstępnym jego urzeczywistnienia jest przemoc wobec tych, którzy "byli tu pierwsi". Grzech pierworodny osadników - zniszczenie kultury, którą zastali na miejscu - jest u Malicka pokazany in statu nascendi, a następnie rozpoznany jako pycha. Smith dostrzega ją bardzo wcześnie, zestawiając deprawację i rozprzężenie swych rodaków ze spokojem i pokorą tubylców.

Bogactwa tego filmu są niezmierzone; każde odczytanie dotkliwie zawężające. "Podróż do Nowej Ziemi" - raz obejrzana - prowokuje do kolejnych spotkań, broniąc jednocześnie swego sekretu. Naczekaliśmy się w Polsce na ten film, dostajemy go w formie nie takiej, jak powinniśmy - ale nie zmienia to faktu, że pozostaje on lekturą obowiązkową. A dla porządku wypada dodać, że w swym kolejnym filmowym pomyśle Malick zamierza zekranizować tekst, który zajmuje się kondycją ludzką w stanie, by tak rzec, najczystszym - Księgę Rodzaju.

"PODRÓŻ DO NOWEJ ZIEMI" ("THE NEW WORLD") - reż.: i scen.: TERRENCE MALICK; zdj.: Emmanuel Lubezki; muz.: Hans Zimmer, James Horner; wyst.: Colin Farrell, Q'Orianka Kilcher, Christian Bale i inni. Prod.: USA 2005. Dystrybucja DVD: Warner Home Video.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 53/2006