Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W opublikowanej w „Tygodniku” krótkiej notatce „Jestem stróżem brata mego” Patrycji Bukalskiej, na temat wystawy o Sprawiedliwych w Yad Vashem, przeczytałam, że „goście wystawy stają twarzą w twarz z odważnymi działaniami i moralnymi wyborami dokonywanymi przez Sprawiedliwych w morzu obojętności i wrogości” (cytat jest przytoczoną przez autorkę wypowiedzią na temat wystawy przewodniczącego Yad Vashem Avnera Shaleva). Niestety teraz, kiedy w Polsce mowa o Holokauście, mówi się przede wszystkim o ogólnej obojętności. To nie jest prawda. Ogromna większość społeczeństwa patrzyła na to z przerażeniem, zgrozą, odczuwając swoją niemoc i nienawiść do Niemców.
Chcąc się sprzeciwić takiemu uogólnieniu, przywołam własne doświadczenie. Ja sama nie spotkałam jednego człowieka, który patrzyłby na to, co się działo, obojętnie. W 1942 r. – po 3 latach okupacji i prześladowań, które Niemcy stosowali wobec Żydów – nikomu z mojego otoczenia do głowy nie przychodziło, iż chodzi im o wymordowanie całego narodu.
W tym samym roku, gdy Niemcy wypędzali Żydów z miasteczka koło Siedlec, gdzie mieszkaliśmy, mój Ojciec, wykształcony i mądry, wówczas starszy człowiek, na widok kolumny pędzonych szosą powiedział z przerażeniem w głosie: „Oni chyba naprawdę ich prowadzą na śmierć”. To było więc coś niewyobrażalnego nie tylko dla mnie, która miałam wówczas 19 lat, ale i dla niego. Dziś mam 91 lat i tak samo to odczuwam. Nie wierzę, by ktoś, kto wówczas widział, co się działo, mógł pozostawać obojętny.
Kiedyś przeczytałam w artykule Kornela Filipowicza wspaniałe zdanie, które w mojej ocenie najlepiej oddaje sytuację: „Najstraszniejsza była nasza całkowita bezradność wobec tej potworności, która się działa na naszych oczach”.