Nic po Różewiczu

Paul Celan od lat towarzyszy Różewiczowi w jego poetyckim wędrowaniu.

05.10.2011

Czyta się kilka minut

Poecie na Dziewięćdziesiątkę

Najbardziej lubię ten wystawny tom w twardej oprawie, która miała być pewnie pozłacana, a wyszła szlachetniej, bo wygląda niby z brązu utoczona. Lubię tę księgę za tytuł. "Niepokój" przetrwał pół wieku: "Wybór wierszy z lat 1944-1994". Pięćdziesiątnica uświetniona przez samego Autora, który planowaną "od lat" autobiografię zastąpił - jako "zbyt łatwą" - tym samodzielnym "wyborem poezji". Trzymam "Niepokój" pod ręką. Jako Hand-werk, świadectwo myślenia, które Heidegger nazwał "najprostszym i dlatego najtrudniejszym ręko-dziełem". I zarazem jako świadectwo poezji, której Celan nie chciał odróżniać od rękodzieła, albowiem: "Tylko prawdziwe ręce piszą prawdziwe wiersze. Nie widzę - dodawał bez ogródek - żadnej zasadniczej różnicy między uściskiem ręki a poezją".

Paul Celan jest od lat wiernym towarzyszem poetyckiego wędrowania Różewicza: "po ogrodach, śmietnikach, świątyniach, cmentarzach - po drogach i bezdrożach" jego rękodzielnej twórczości. Obaj są niczym wędrowiec i jego cień, wymieniając się w trasie - w transie? - nieprzypisanymi im na stałe rolami. Kto w "Poetyce" z 1951 r. podyktował Różewiczowi wers: "Rozpadają się słowa..."? Kto w wierszu o niespełna dekadę późniejszym - w wierszu, który mógłby zwać się po Celanowsku Entlastung - podszepnął Poecie gorzką przestrogę: "zapominają / że poezja współczesna / to walka o oddech", przestrogę, w której głuchym echem pobrzmiewa przewrotnie niezwyczajna chwila, okamgnienie, Augenblick, kairos, gdy rodzi się wiersz jako Atemwende?

Kto towarzyszy Różewiczowi w trudnej sztuce milknięcia i milczenia? Przecież: "wiersz / pisze się / aż do milczenia". Kto wraz z nim rozgaduje i wymilcza "tajemnicę okaleczonej poezji" i przypatruje się struchlały, "jak powoli przestaje oddychać... wiersz głuchoniemy"? Kto wreszcie cytuje "z pamięci" Celana we wstrząsającym epitafium z 1990 r.: "Der Tod ist ein Meister aus Deutschland"?

Kto? Kto jest tu Wędrowcem? A kto Cieniem?

Te pytania, które można by rozmnożyć, nie dopytują o zapożyczenie, wstrętne im badanie wpływów i zależności. Za nic to mają. Nie biegną nawet w stronę tak zwanego - ongiś - duchowego (znów: spiritus!) pokrewieństwa czy powinowactwa (które zawsze jest "z wyboru"). Nie. Próbują zasugerować chyłkiem, zaznaczyć ledwo dwa tropy.

Pierwszy: niemczyzna ma własne, samorodne, nieprzekładalne słowo na "poezję". Dichtung. Przez filologiczną lupę można się w nim dopatrywać pogłosu łacińskiego dictare, ale można też dobyć z niego "gęstość", "esencję" czy, jak kto woli, "kwintesencję" o strukturze "czarnego mleka" albo "wielkiej żółtej wszy", co stoi "nad nami / na brudnym niebie".

Kto - zapytam nie oczekując odpowiedzi - doświadczył w poezji II połowy ubiegłego stulecia takiej kondensacji "językowej", tak smolistego zagęszczenia cieczy poetyckiej - kto, jak nie Celan z Różewiczem, Różewicz z Celanem? Kto w XX w. nadał wierszom moc i przemoc stichotworienija - kto, jak nie Celan z Różewiczem? "otoczyła mnie cisza"... Kto potrafi dobywać - wytwarzać, wyrabiać, wywoływać - wiersz z ciszy, jak nie...?

Drugi trop, szczególnie kłopotliwy dla kogoś, kto próbuje pisać o wierszach, o stichach Różewicza i Celana. I wykładać ich, pożal się..., "sens". Kto nie poprzestaje na czytaniu i przepisywaniu. Wiadomo, z jaką irytacją, niekiedy i złością złowrogą odnosił się Celan do pismaków-wykładaczy. Wiadomo, jak cenił sobie interpretacje! "Czytać" - szeptał, "czytać!" - wrzeszczał. Wiadomo, jakim szacunkiem darzy Różewicz uczonych i przemądrych "tropicieli, sędziów i oprawców"! "Czytać"... Jakże tedy - pytam poniewczasie samego siebie - uniknąć tej biedy? Jakże - pisząc między wierszami Różewicza - uniknąć kompanii bredzących "czujnych »moralistów«", "pracowitych donosicieli, prowokatorów", którzy pisząc nie wiedzą, co czynią, bo "nie wiedzą, że prawdziwego poetę zawsze ratuje jego poezja"? Jąkać się? Zacinać? Dukać? Zdać się na skrawki myśli? Na zdania nierozwinięte i niedorozwinięte? Na wpółsłowa i ćwierćsłówka? Skupić się na przecinku ? Na interpunkcjach? Na przecinkach? Nie wiem. Brnę z miną straceńca.

Weźmy tylko jedno słowo. Słówko - zdradliwe, jak mawiał Heidegger. Zagadkowe i niepokojące, jak rzekłby może Różewicz. Nic.

Wokół tego słowa krąży wiele wierszy Poety. Lgną one do Nic niczym ćmy do świecy.

Nic jest trudne. Nic jest wyzywające. Nic jest wzywające. Nic wciąga. Jak choćby autora "Niemytych dusz": "Metafizyka skonała / powiedział Witkacy / i odszedł / w nic".

Nic jest? Doprawdy? Zakrawa to na elementarny oksymoron, ufundowany złośliwie u podstaw naszej gramatyki. Czyżby język - słowa, słowa, rzeczy, rzeczy, "słowa i rzeczy" - sięgał Nic? "Ciemnego świecidła"? Mętnej krynicy? Czyżby tam, "u źródła" siedziało słówko niedorzeczne? Jakaś niedosłowna rzecz? Skoro wszystkie słowa wywołują rzeczy, nawet jeśli tymi rzeczami są inne słowa. Skoro język jest w swej "istocie" narzeczem. To jakże z sensem mówić: Nic jest?

Wszak Nic - właśnie "nie jest". Ba! trwoży jeszcze silniej i gruntowniej, jako że ani jest, ani nie jest. Sięga jakby poza być: trans, meta, über...

Poza być? Poza esse, poza einai, poza sein? Niekoniecznie. Być może - załóżmy - Nic jest inaczej. Inaczej niż co? Ano właśnie: inaczej niż Co! Inaczej niż Coś: inaczej niż Byt: ens, to on, Seiendes. Inaczej - jak chce nasz dosłowny i dorzeczny język - niż Rzecz.

Nic jest inaczej niż Rzecz. Jako co jest tedy Nic? Otóż to jest właśnie pytanie od rzeczy. Nic jest niezestawialne z żadnym Co i Coś. Nic z tych rzeczy! Nic p-rzeczy wyłącznej obecności Bytu. I "tak jakoś" właśnie jest... Niczym bycie samo, które nie jest przecież bytem. A jest. I samo nie będąc, stanowi "sens i rację" wszystkiego, co będące.

To krótka lekcja "z" Heideggera, który ma pełne prawo powtórzyć za Heglem: "das reine

Sein und das reine Nichts ist dasselbe". Ta niedorzeczna - a przecież nie nonsensowna - deklaracja: "czyste bycie i czyste nic jest tym samym" wieńczy długowieczne i meandryczne dzieje europejskiej metafizyki. Od Platona do Nietzschego. Od "Sofisty" do "Sein und Zeit". I jeśli kto chce rzec: nihilizm!, ten nie rozumie... nic.

A lekcja Poety? Tym, którzy "Przyszli, żeby zobaczyć poetę", powiada: "nic nie robię". I tłumaczy, łamiąc zęby gramatyce: "dojrzewałem przez pięćdziesiąt lat / do tego trudnego zadania / kiedy »nic nie robię« / robię NIC".

Anonim w tomie "Zielona róża" głosi: "tak długo kształtowałem / siebie/ na kształt i podobieństwo / niczego / formowałem to oblicze / na kształt i podobieństwo / wszystkiego // wreszcie zacierają się rysy / słowa / nie dziwią się sobie". Wszak "metafizyka skonała"! Nic nie dziwi. Umarł król, niech żyje...! Nic dziwi. Wreszcie: "nic nadchodzi / nic w czarodziejskim płaszczu / Prospera / nic z ulic i ust / z ambon i wież / nic z głośników / mówi do niczego / o niczym // nic płodzi nic / nic wychowuje nic / nic czeka na nic / nic grozi / nic skazuje / nic ułaskawia".

Ergo: nic jest. Gdzie jest? Nigdzie. Wszędzie. Wszędzie pełno tej pustki. A nade wszystko i przed wszystkim: między wierszami jest nic. Dlatego też - "nienazwane nazywam milczeniem". Dlatego wciąż - niby nigdy nic - przypomina, że "tak zwana poezja" "sączy się z pęknięcia / ze skazy".

I jeśli kto chce rzec, że "nic z tego nie rozumie", ten nie rozumie... nic.

Korci mnie, żeby zadać Poecie jedno pytanie. Tak się składa, że jest to pytanie o... pytanie.

W przywołanym już wierszu z "Płaskorzeźby", w wierszu dedykowanym "Pamięci Paula Celana", Różewicz pyta: "jakie pytanie / poeta zadał filozofowi". By skomentować okoliczności - historyczne, histeryczne i, powiedzmy, pre- i posthistoryczne - tej poetyckiej interpelacji, trzeba by napisać książkę. Ta książka została już zresztą napisana. Po polsku.

Mówiąc najkrócej: idzie tu o słynne spotkanie Paula Celana z Martinem Heideggerem, do którego doszło 25 lipca 1967 r. w Todt-

naubergu: "in der Hütte / Celan spotkał / Martina Heideggera". Relacją z tego spotkania jest wiersz Celana, zatytułowany "Todtnauberg", który przywołany zostaje przez Różewicza. W wierszu podają dziwne słowa "von einer Hoffnung...", z nadziei (w nadziei?): "auf eines Denkenden / kommendes / Wort / im Herzen" - "na jakieś Pomyślane / nadchodzące / słowo / w sercu". Te słowa wywołały - i nadal wywołują - lawinę, kaskadę słów zgoła niepotrzebnych. Bywa - nader często - oskarżycielskich wobec Heideggera. Dużo by gadać. I na próżno. Zamiast tego celna riposta Gadamera: "Rozgłaszano, że ten wiersz dokumentuje niefortunny przebieg wizyty. [...] Wiersz nic o tym nie wie - i wie lepiej".

Zatem "jakie pytanie / poeta zadał filozofowi"? Pytam: czy poeta musi pytać? Po co? Czy nie lepiej - mu i nam - zmilczeć? Czy nie łacniej "nienazwane" nazywać "milczeniem"? Są milczenia - kto wie to lepiej i łacniej od Różewicza! - które niczego nie dopytują. Milczenia, które nic nie mówią. Które mówią Nic. Cóż po pytaniu...

(Wiem, że zadając Poecie pytanie o [nie]pytanie, zamykam sobie usta. Bo to tak, jakbym mówiąc zalecał nie-mówienie, a więc - w rozkroku performatywnej sprzeczności - łamał to zalecenie. Wiem i na miękkich nogach stoję twardo na tym niepewnym - niczym mszary Hochmoor w Todtnaubergu - gruncie).

Oddalam konkluzję. Zawieszam pytania. Miast tego dwa widoki.

Wśród późnych opowieści Zbigniewa Herberta jest relacja o jego spotkaniu z Celanem. Frankfurt nocą. Kilkugodzinna wędrówka dwóch poetów po wielkim uśpionym mieście. Bez celu. Bez słów. W milczeniu.

I spotkanie sędziwego Poety z pierwszą i ostatnią, a więc jedyną Damą polskiej filozofii. Rozmowa Tadeusza Różewicza i Barbary Skargi w Konstancinie pod Warszawą. Oboje mówią cicho, dobitnie, z namysłem. Nie podnoszą głosu. Cenią słowa. Uśmiechają się z powagą. Albo i zachichoczą figlarnie jak chłopiec-rocznik 1921, i dziewczynka-rocznik 1919. Przedwojenni. Powojenni. Pomilczą - wiedzą bowiem oboje, że "gadając straciliśmy godność / i powagę zwierząt / wprowadzamy nieład / między rzeczy i słowa".

Wiele bym dał, by podsłuchać, o czym mówią i o czym milczą. Ukryty gdzieś za żywopłotem w przebraniu żaby albo jeża. Powściągam jednak ciekawość i ciekawskość. Nie pytam. Nie odgaduję. Niech będzie, jak jest.

wiersze wydobyte z dna

milczą

rozsypują się

są jak kurz

tańczący na promieniu słońca

który wpadł do pustego

wnętrza

świątyni

Cezary Wodziński (ur. 1959) jest filozofem, tłumaczem, eseistą. Ostatnio opublikował pracę "Kairos. Konferencja w Todtnaubergu. Celan - Heidegger" (2010). Skróty w powyższym szkicu pochodzą od Redakcji "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011