Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ojciec zabrał mnie na koncert lub na premierę filmową. Mam niejasne wrażenie, że w kinie miał występować magik i pokazywać swoje sztuczki. Ale możliwe, że mieszam różne wydarzenia. Być może było to spotkanie z Ireną Dziedzic lub coś w inny sposób związanego z telewizją. W każdym razie mieliśmy do "Luny" pięć minut drogi, bo mieszkaliśmy na Buczka (wtedy Buczka, dziś nie wiem). No więc wyszliśmy z domu pół godziny przed rozpoczęciem imprezy, zaraz jak ojciec wrócił z pracy i zjadł obiad, i kiedy doszliśmy pod kino, kłębił się tam już tłum ludzi. Stanęliśmy w kolejce, która nieustannie się zrywała, ciągle ktoś się rozpychał, ktoś kogoś wpuszczał, nie wiadomo było, kto za kim, bo ludzie z końca biegali na początek, a ci z początku machali do znajomych i wołali, żeby się nie pchać, bo jeszcze nie wpuszczają... Staliśmy, ścisk był coraz większy, ojciec wziął mnie na ramiona, ale to nie było bezpieczne, bo łatwiej wtedy stracić równowagę, więc postawił mnie z powrotem na chodniku i starał się osłaniać, i tak mijały minuty, a my nie posuwaliśmy się specjalnie do przodu, raczej na boki, bo kolejka meandrowała.
W końcu była już prawie ta godzina i wtedy ci, którzy przyszli ostatni, z impetem ruszyli do ataku. Jęki, krzyki, szamotanina, bitwa pod Grunwaldem, a miałem to dobrze opanowane, bo mi ojciec kupił taką książeczkę, w której obraz Matejki był opisany detal po detalu. Kogoś tam przewrócono, kogoś okradziono, komuś podeptano płaszcz - i wtedy ojciec, chociaż wraz z całym tłumem przesunęliśmy się już bliżej drzwi, trzymając mnie mocno za rękę, powiedział: "Chodź, wracamy".
Staliśmy potem przez chwilę i przyglądaliśmy się, jak bitwa dogasa. Ci, którym udało się wejść, weszli, ci, którym się nie udało, nie umieli się rozejść. Nie płakałem, chyba w ogóle nie powiedziałem wtedy ani słowa. Czułem - nie tylko dziś czuję, ale również wtedy to czułem - że moment jest wyjątkowy, że to jedna z tych lekcji, które muszę zapamiętać na całe życie. Cofnęliśmy się, chociaż bardzo chciałem zobaczyć tego magika, tę Irenę Dziedzic lub ten film, wszystko jedno jaki; dla dziecka nie ma przecież znaczenia, co ogląda, ważne, że to dla niego to wyjście, że to ono jest tutaj ważne i tak dalej. A jednak byłem dumny, nawet w jakimś sensie szczęśliwy, bo rozumiałem, co ojciec chciał w ten sposób powiedzieć: że my nie musimy, że jeżeli to ma tak wyglądać, to my nie, my dziękujemy, ustąpimy. Jeżeli ktoś lubi deptać i tratować dla Ireny Dziedzic, proszę bardzo. My nie.
I to było dobre: stać tak przed kinem i nie musieć, nie czuć żadnej goryczy ani złości, ani pogardy, ani niczego złego. Tylko dumę.