Możemy przestać się bać

20.04.2003

Czyta się kilka minut

Internetowo-wielkopostne wędrowanie oparliśmy na konfrontowaniu się z rzeczywistością siedmiu grzechów głównych: pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, obżarstwa, gniewu i lenistwa. Każdy grzech owocuje jakąś śmiercią, obumieraniem dobra. „Albowiem grzech (...) uwiódł mnie i przez nie zadał mi śmierć” (Rz 7,11) - skarży się św. Paweł. Refleksja nad grzechami głównymi pokazuje śmierć czającą się w naszych uczuciach, postawach i wyborach. Od początku dziejów człowiek próbował z tą śmiercią walczyć. Być może to, co nazywamy kulturą i religią, jest w swej istocie zapisem walki człowieka z tym, co zdaje się spychać go ku nicości. Chrześcijańską odpowiedzią na trwogę doświadczenia śmierci nie jest jednak stoickie pogodzenie się z narzuconą przez opatrzność koniecznością przemijania ani też rozpaczliwy bunt przeciwko absurdowi umierania. Tą odpowiedzią jest Jezus Chrystus, Jego śmierć i zmartwychwstanie. Wielki Tydzień, którego zwieńczeniem jest Niedziela Zmartwychwstania, polega na celebrowaniu owej odpowiedzi na nękający nas problem śmierci.

Bóg nie przekonuje nas, że cierpienie i śmierć są tylko złudzeniem. Radość wielkanocnego poranka nie znosi grozy krzyża. Zmartwychwstanie jest ostatecznym zwycięstwem nad śmiercią, ale nie jej usprawiedliwieniem. Pozostaje prawdą nauka Księgi Mądrości: „Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka - uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła” (2,23-24). Dlatego też chrześcijanin wcale nie musi uprawiać taniej teodycei i tłumaczyć wszelkie zło tego świata mówiąc, iż ze zła Bóg zawsze wyprowadzi jakieś dobro, albo że cierpienie jest słuszną karą za grzech. Czyż nie za takie właśnie mędrkowanie nad złem i cierpieniem skarcił Bóg przyjaciół Hioba?! Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei, która nie tyle przekreśla ohydę śmierci, ale ją przekracza.

W Wielki Piątek Kościół ukazuje szpetne oblicze śmierci w zmasakrowanym obliczu Ukrzyżowanego, ale zarazem wskazuje na jaśniejące oblicze zmartwychwstałego Pana. Dlatego nie jest to dzień żałoby, ale czas kontemplacji błogosławionej męki i chwalebnego krzyża. W wielkopiątkowej jutrzni jedna z antyfon mówi: „Wielbimy krzyż Twój, Panie Jezu, wysławiamy Twoje święte zmartwychwstanie, bo przez drzewo krzyża przyszła radość dla całego świata”. Czym jest krzyż, który adorujemy? Od strony człowieka krzyż oskarża i pokazuje okropność grzechu, z którego człowiek sam nie jest w stanie się oczyścić. Od strony Jezusa krzyż jest drogą, która poprzez posłuszeństwo woli Ojca, wiedzie do życia. Natomiast od strony współcierpiącego Boga krzyż jest objawieniem nowej formy miłości: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Całując wystawiony do adoracji krzyż warto zapytać, co jest moim krzyżem. Cierpienie fizyczne, choroba? Może cierpienie psychiczne spowodowane cechami charakteru, życiowymi zranieniami? A może cierpienie moralne, jak nałogi lub pozostałości po grzechach? Zapytajmy też o postawę wobec naszego krzyża. Tłum stojący pod krzyżem Chrystusa po prostu gapił się... Żołnierze rzymscy uważali Jezusa za człowieka, który przegrał, bo - jak myśleli - był słaby albo głupi. Członkowie Sanhedrynu widzieli w Ukrzyżowanym skandalistę, który płaci słuszną karę za bluźnierstwo i zgorszenie. A dobry łotr modlił się: „Jezu,wspomnij na mnie...” (Łk 23,42). Pomyślmy o krzyżu Chrystusa i naszym własnym krzyżu oraz o tym, do której z powyższych grup należymy.

W Wielką Sobotę rozważajmy ostateczną konsekwencję śmierci Jezusa na krzyżu, a mianowicie Jego zstąpienie do piekieł. To dzień niebywałej ciszy. Na krzyżu Jezus - pomimo unieruchomionych rąk i nóg - jest jeszcze aktywny. Wypowiada ważne słowa. Od słów szokującej skargi: „Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mk 15,34), do słów ostatecznej ufności: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46). W zstąpieniu zaś do piekieł Jezus staje obok bezsilnych, pogrążonych w potępieńczej samotności ludzi. Nie przepowiada już aktywnie nowiny o zbawieniu, nie triumfuje, niszcząc opornych grzeszników, lecz niepokoi ich swoją bezsilnością. Taką wizję proponuje Hans Urs von Balthasar. Oto człowiek, który odwrócił się od Chrystusa przepowiadającego i nie chciał zatrzymać się przy Ukrzyżowanym, odnajduje w samym centrum swojego piekielnego osamotnienia bezsilną miłość Boga. Być może paradoksalnie to właśnie ta bezsilna miłość jest w stanie rozbić krąg rozpaczy grzesznika, nie gwałcąc w niczym jego wolności. Pomyślmy w wielkosobotni dzień o ludziach, którzy odchodzili i odchodzą z tego świata z wielkimi zbrodniami na sumieniu, i wyszeptajmy słowa modlitwy: „I wspomóż szczególnie tych, którzy najbardziej potrzebują twojego miłosierdzia”. A jeśli Bóg będzie mógł wysłuchać naszej modlitwy, to znaczy, że piekło okaże się puste.

Czyż nie do nadziei pustego piekła i pełnego nieba prowadzi nas gromkie „Alleluja” rozbrzmiewające w noc paschalną? Ta noc jest wypełnieniem innych nocy, o których mówią żydowskie midrasze: nocy stworzenia, nocy przejścia przez Morze Czerwone oraz nocy, w której Abraham szedł na górę Moria, by ofiarować Izaaka. Jest ona także antycypacją ostatniej nocy, a mianowicie paruzji, czyli ostatecznego przyjścia Jezusa Chrystusa. W liturgii wielkanocnej zobaczmy nasze wewnętrzne noce i pozwólmy rozjaśnić je światłem paschalnej świecy, która symbolizuje Zmartwychwstałego. „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16,33) - mówi do nas Jezus. A skoro tak, możemy przestać się bać...

Po triumfie wielkanocnego poranka następuje jednak trudny proces rozpoznawania zmartwychwstałego Jezusa. Oto Maria Magdalena bierze swego Mistrza za ogrodnika. Uczniowie idący do Emaus dziwią się, że nieznajomy, który do nich dołączył w drodze, nie wie, co się stało w Jerozolimie. Niewierny Tomasz nie daje wiary świadectwu braci i sióstr. I nam niekiedy z trudem przychodzi rozpoznanie obecności Zmartwychwstałego w naszym życiu. Prośmy zatem o taką łaskę, jakiej doświadczył jeden z internautów biorących udział w naszych rekolekcjach. Pod rozważaniem na temat zmartwychwstania dopisał on: „Kiedy wędrowałem przez centrum Wrocławia, zobaczyłem namalowany przez kogoś na murze ogromnymi czerwonymi literami napis: »Jezus żyje!«. Stanąłem jak wryty. Chyba po raz pierwszy dotarła do mnie wiadomość, że Jezus naprawdę jest żywy i że mogę Go spotkać w każdej chwili”.

O. DARIUSZ KOWALCZYK (ur. 1963) jest wykładowcą teologii dogmatycznej na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum” w Warszawie i rektorem Kolegium Jezuitów w Warszawie. Ostatnio opublikował „Między dogmatem a herezją” (Więź, 2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2003