Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Słowa wzniosłe, ukwiecone, sięgające z łatwością najwyższych rejonów człowieczego ducha, bardzo łatwo stają się schronieniem dla małości i niekompetencji. Ucieczką przed odpowiedzialnością, która niesie konkret.
Rzeczownik czy czasownik pospolity znaczy to, co znaczy - rozliczenie jest wtedy ścisłe. Wzniosłość otwiera przestrzeń niedookreśloną i właśnie przez to pocieszającą, ba, ułatwiającą umknięcie przed rozrachunkiem.
Pociesza, owszem, ale jeszcze bardziej łudzi, a nawet prowadzi na manowce wtedy, gdy wyniki trzeba koniecznie wziąć w ręce i wyciągnąć z nich wnioski nawet najbardziej twarde.
Mówienie prozą bardzo niewygodne bywa w polityce, a wzniosłość i brzmienia o wysokim C - wręcz przeciwnie. Gdy dochodzi do cynicznego złamania zasady prawnej (głosowanie Sejmu nad składem komisji śledczej, w której niektórzy będą zarówno przesłuchiwanymi, jak przesłuchującymi), słyszymy o odzyskiwaniu rzetelności i o szacunku dla własnych zasad. Łamanie złożonej dopiero co przysięgi świadka ("będę mówić całą prawdę, i tylko prawdę, niczego nie ukryję ani nie dodam") nazwane zostaje dowcipnie odmową wyspowiadania się i nawet komentator zachwycony igraszką pani poseł zapomina o nazwaniu faktu jedynym mianem, jakie mu przysługuje. To chleb powszedni medialnych programów o polityce. A cóż dopiero, gdy słowa wielkie mogą przykryć jak płaszczem najzacieklejsze walki o władzę - dobro bardziej upragnione niż cokolwiek innego. Wtedy to już tylko kwestia kompozycji: kiedy pora na patos, a kiedy na ciosy. Upojenie słuchaczy rejestrami wzniosłości zwykle trwa na tyle długo, że nawet konkret przechodzi niezauważony. A mowa z górnej półki zawsze dostarczy słownika z imionami wartości, choćby praktyka im zaprzeczała.
I dopiero gdy katastrofa zagląda w oczy, staje w progu, jak teraz na Haiti, sypie się wszystko, co było udawaniem. Zostaje sama proza, sam konkret. Trzeba naprawdę wiedzieć, jak ratować, trzeba albo być skutecznym, albo dać się pochłonąć nieszczęściu razem z tymi, którym chciało się pomóc. A inni niech milczą. Ale czy mamy się uczyć tak elementarnych prawd dopiero na apokalipsach?