Moja droga

Tomasz Stańko: Stojąc na brzegu oceanu w Lizbonie, poczułem, że doskonale rozumiem tych portugalskich żeglarzy, którzy wierzyli, iż tam daleko, po drugiej stronie, musi być coś jeszcze. Ja też czuję, że jest jeszcze coś przede mną. Rozmawiał Tomasz Handzlik

01.12.2009

Czyta się kilka minut

Tomasz Stańko / fot. Wojtek Radomski, Forum /
Tomasz Stańko / fot. Wojtek Radomski, Forum /

Tomasz Handzlik: Jest Pan pesymistą? 

Tomasz Stańko: Może trudno w to uwierzyć, ale przy moim melancholijnym nastroju i spojrzeniu na życie jestem absolutnym optymistą. Świat szybko dziś ewoluuje, bogactwo zdarzeń i rzeczy powoduje czasem niemiłe efekty, ale jest w nim zachowana kolej rzeczy. Dąży do piękna, które jest w każdym człowieku.

To skąd w Pana muzyce ta melancholia, mroczny klimat? 

Ona nie ma nic wspólnego z pesymizmem czy optymizmem. Są ludzie, którzy cenią sobie radość chwili, ale są też tacy, którzy mają większe predyspozycje do melancholii czy refleksji. Ja należę do tej drugiej grupy, choć jestem zwolennikiem pełni kolorów. A świat jest pełny tylko wtedy, gdy ma momenty radości i smutku.

W latach 70. i 80. był Pan jednym z najwybitniejszych eksperymentatorów polskiej i europejskiej sceny jazzowej. Najpierw free jazz, potem nagrania w Taj Mahal, wreszcie kapitalny Freelectronic. Co się stało z poszukującym Tomaszem Stańką? 

To bardzo indywidualna sprawa. Wayne Shorter np. zaczynał od bardziej konwencjonalnych gatunków i stylu (z formacją Weather Report na czele), a dziś gra niezwykle wyrafinowane kompozycje i struktury. Mój kierunek jest odwrotny: od chaosu do porządku i komunikatywności. To naturalna kolej rzeczy w moim organizmie. Moja droga.

I czuje się Pan spełniony? 

Nigdy nie czułem się spełniony, bo zawsze gnało mnie do przodu, do czegoś nowego albo nawet jeszcze dalej. A dziś zaczynam powoli odczuwać spełnienie. Być może z tego wynika moja chęć komunikatywności. Bo cała ta popkultura - na którą tyle się ostatnio pluje - jest moim zdaniem piękna, bo liczy się z normalnymi ludźmi. Sztuka w pewnym momencie odbiegła od publiczności, tak jakby zapomniała o swojej podstawowej roli. Tymczasem popkultura na nowo nas zbliża. I ja też chcę się liczyć z publicznością, ale wcale nie z powodu możliwości zdobycia większej kasy. Uważam, że artysta powinien być pokorny, nie rezygnując oczywiście z samego siebie.

Przeczytaj też artykuł Tomasza Handzlika o najnowszej trasie koncertowej Tomasza Stańko >>> 

Mieszka Pan teraz w Nowym Jorku? 

Pomieszkuję. Lubię duże miasta, a Nowy Jork to współczesny Babilon, który ma w sobie coś ze starożytnego Rzymu i Aten. W naszej historii zawsze istniało takie miasto, które miało opinię społecznego i kulturowego centrum świata. Dziś jest nim Nowy Jork. Ma świetne teatry, muzea, Broadway, znakomitą operę. I to, co w mojej branży najważniejsze - od lat jest największą sceną jazzową na świecie. W klubach co wieczór grają najlepsze zespoły i najsłynniejsze gwiazdy. To miasto po prostu tętni życiem, a ja będąc konsumentem sztuki, czuję się w nim jak w domu.

To Nowy Jork zainspirował Pana do nagrania nowej płyty? 

Naprzeciwko mojego mieszkania, dokładnie po drugiej stronie parku przy 86. Ulicy znajduje się Neue Galerie, jedna z moich ulubionych i pierwszych galerii sztuki, jakie odwiedziłem w Nowym Jorku. Wiedeńska secesja, grupa monachijska, Der Blaue Reiter, Gustav Klimt, Wasilij Kandinski, ale też Paul Klee. I tam znalazłem niesamowity portret Marthy Hirsch autorstwa Oskara Kokoschki. Ten z krzywymi, ciemnymi oczami. Z niego zaczerpnąłem nazwę kompozycji, a potem tytuł płyty.

Która jest pewnym przełomem, bo po 12 latach trio pianisty Marcina Wasilewskiego zmienił Pan na zespół skandynawski. 

Stojąc kiedyś na brzegu oceanu w Lizbonie, pomyślałem, że doskonale rozumiem tych portugalskich żeglarzy, którzy wierzyli, że tam daleko, po drugiej stronie musi być coś jeszcze. I tak dzięki swej wierze odkryli Amerykę. Ja też czuję, że jest jeszcze coś przede mną. Nie widzę końca, ale ten specyficzny rodzaj tęsknoty za nieznanym, tajemniczym. Stworzyłem nowy zespół z młodych artystów skandynawskich, bo ich muzyczna dusza jest mi chyba najbliższa. Są bardzo elastyczni, a ja lubię grać z muzykami, którzy - choć wyedukowani klasycznie - chcą i potrafią zagrać wszystko.

Patrząc wstecz, na 50 lat artystycznych dokonań, czuje się Pan twórcą polskiego jazzu? 

Zawsze byłem przeciwny takim określeniom, bo to z naszej strony megalomania. Oczywiście był Komeda, Trzaskowski, Kurylewicz i wielu innych kreatywnych muzyków. Takie były czasy, że do jazzu rwali się ludzie o niezwykłych talentach, którzy mieli w sobie ten indywidualny rys. Ale czy tworzyli polski jazz? Nie jestem przekonany.

W jazzie wolę wyróżniać style i nazwiska, wielkie indywidualności jak John Coltrane, Miles Davis albo europejskie: Stephane Grappelli, Django Reinhardt, a potem Jan Garbarek. Bo nie ma czegoś takiego jak jazz francuski, skandynawski czy polski. Natomiast każdy z nas, kto ma swój własny język, jest pewną muzyczną indywidualnością.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2009