Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Pozytywny odbiór mojej pracy odbudował mnie na nowo” – mówi w wywiadzie dla Gazeta.pl Helena Norowicz, osiemdziesięcioletnia aktorka, która stała się twarzą i ciałem nowych kolekcji polskich marek Nenukko i Bohoboco.
„Jestem dumna z mojej skóry” – twierdzi w rozmowie z „Guardianem” chora na bielactwo Chantelle Winnie, nowa twarz hiszpańskiej marki Desigual i muza londyńskiego projektanta Ashisha.
„Kieruję moją karierą. Jestem dumna z mojego rozmiaru” – mówi w wywiadzie dla „Telegraph” Candice Huffine, modelka „plus-size”, która w tym roku zapozowała do kalendarza Pirelli, a kilka dni temu pojawiła się w reklamach kolekcji kostiumów kąpielowych hiszpańskiej marki Mango.
Trudno polemizować z tymi wyznaniami – wyznaniami przyjmowanymi przez media entuzjastycznie, jako dowód na nowe otwarcie branży modowej. To przecież wspaniale, że te piękne kobiety czują się spełnione i docenione. Ale czy możemy ufać w czystość intencji przemysłu modowego? Ten przemysł w XXI wieku narzucił światu nierealistyczny kanon kobiecego piękna – w prasie, na billboardach i na wybiegach pokazywane są kobiety bardzo młode, bardzo wysokie i bardzo szczupłe, najczęściej białe; ideał to nastolatka o wzroście 178 cm i wadze 50 kg, z ledwo zaznaczonymi biustem i pośladkami. Ten przemysł jest odpowiedzialny za dyskomfort, a nawet cierpienia milionów kobiet: tych, które patrząc w lustro mają wrażenie, że są za grube i za niskie; tych, które katują się dietami i ćwiczeniami; i wreszcie tych, u których rozwinęła się anoreksja i bulimia. Ten przemysł wie, że jest nagi – i postanowił poszukać listka figowego. A przy okazji jeszcze zarobić.
„Niestandardowe” modelki wzbudzają zainteresowanie mediów, trafiają na główne strony portali informacyjnych, do codziennej prasy i programów telewizyjnych. Promują marki lepiej niż zwyczajne piękności. Bo przecież wcale nie chodzi o modelki – chodzi o klientki i ich portfele. Chodzi o to, żeby zyskać ich przychylność albo przebić się do ich świadomości. Gdyby branży rzeczywiście zależało na zmianie kanonu, wpuściłaby na wybiegi i plany zdjęciowe także kobiety przeciętne. Ale branża woli skrajności: jeśli nie młodość, to starość, jeśli nie nieskazitelność, to choroba, jeśli nie niedowaga, to nadwaga.
Nie mówię, że nie chcę oglądać Heleny Norowicz, Chantelle Winnie i Candice Huffine. Bardzo chcę. Ale ucieszę się dopiero, gdy w reklamach i na wybiegach zobaczę niezbyt wysokie czterdziestolatki o zdrowym wskaźniku masy ciała, ze zwyczajnymi defektami. Wtedy uwierzę, że branża mody się zmienia. I że nie wykorzystuje jedynie starości i choroby modelek dla własnych celów.