Mniej pić, więcej myśleć

"Tanie loty, tani alkohol: ekscesy zudziałem młodych Brytyjczyków budzą emocje nie tylko wPolsce, ale wwielu miastach Europy Wschodniej inawet "starej Unii - wAtenach czy Barcelonie. Brytyjskie władze zareagowały wsposób wEuropie bez precedensu: oficjalnym stanowiskiem, piętnującym zachowanie własnych obywateli iwzywającym do opamiętania.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

Z początku wszyscy byli zadowoleni: po wschodniej stronie dawnej "żelaznej kurtyny", gdzie turystów z Zachodu nigdy nie było zbyt wielu, ich masowa obecność mogła jedynie cieszyć. Bo to i pieniądze, i prestiż, i widomy dowód, jak bardzo dawny system zostawiliśmy za sobą. Kraków, Rygę czy Tallin odwiedzają ludzie, którzy kilkanaście lat temu często nie mieli pojęcia, że w Europie istnieją takie miasta. Jak tu się nie cieszyć? A zwłaszcza z obecności Brytyjczyków, bo wcześniej zawsze było ich mniej niż turystów z Niemiec, Francji czy Włoch.

Ale szybko okazało się, że powody są nie tylko do radości. Dla mieszkańców paru najbardziej atrakcyjnych miast wizyty młodych Brytyjczyków stały się dziś zmorą. Bo wielu przyjeżdża nie po to, by zwiedzać i odpoczywać, ale żeby bawić się na całego. Bawić, czyli pić na umór, do nieprzytomności, przez całą noc włócząc się od lokalu do lokalu, wrzeszczeć na całe gardło, a nawet rozbierać się w miejscach publicznych ("mocniejsze" formy ekscesów pomińmy już może milczeniem).

To oczywiste, że nie wszyscy brytyjscy turyści tak się zachowują. "Dzikusy", jak w rozmowie z BBC określił ich łotewski deputowany Oskars Kastens, stanowią mniejszość. Wystarczająco jednak dużą, by bulwersować mieszkańców miast, które odwiedzają, a władze Wielkiej Brytanii zmusić do działania. Nie można bowiem udawać, że problem nie istnieje, skoro np. w bałtyckich stolicach na drzwiach wielu barów i restauracji zawisły wywieszki: "Nie urządzamy wieczorów kawalerskich" - bo właśnie wieczory kawalerskie i panieńskie to główny cel tych wizyt. Nie przypadkiem też władze greckich kurortów protestują już nie tylko przeciw zachowaniu młodych Brytyjczyków, ale wręcz samej ich obecności.

Dlatego Foreign Office, brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych, w tym roku już po raz drugi ogłosiło raport na temat zachowania obywateli brytyjskich za granicą: "British Behaviour Abroad". Mniej pić, więcej myśleć - tak Foreign Office doradza 65 milionom rodaków, którzy co roku wyruszają w świat.

Pijaństwo w gotyku

Młodzi Brytyjczycy nie są stali w uczuciach. Cele podróży zmieniają jak rękawiczki. "To jest fala, która przesuwa się przez całą Europę Środkowowschodnią. Najpierw był Budapeszt i Praga, teraz przyszła kolej na miasta bałtyckie" - podsumowuje łotewski deputowany. Ale to i tak skromna lista, bo brakuje na niej wielu innych miast Europy: Dublina, Reykjaviku, Barcelony, Krakowa. BBC prorokuje, że gdy przeminie moda na Rygę i Tallin, przyjdzie kolej na Wrocław, Kowno i Lublanę.

Co je łączy? Pozornie nic: ani wielkość, ani położenie, ani odległość od Wysp Brytyjskich. Nietrudno się jednak domyślić, dlaczego do nich właśnie spragnieni zabawy kierują swe kroki: koszty. "Tanie loty, tanie mieszkanie, tani alkohol" - wylicza BBC. "Ale, rzecz dziwna - dodaje - jest jeszcze coś: dobrze zachowane zabytkowe centrum. Brytyjczycy, jak się zdaje, najlepiej się czują wśród średniowiecznych kamieniczek".

Pierwsza jednak była Grecja. A w Grecji Faliraki: popularna miejscowość wypoczynkowa na wyspie Rodos. Nie wiadomo właściwie, dlaczego młodzi Brytyjczycy na rozrywkowe wyjazdy upodobali sobie właśnie Faliraki. Dość, że kąpielisko zyskało fatalną reputację, stając się w Wielkiej Brytanii uosobieniem niewybrednych, a niekiedy zgoła niebezpiecznych zabaw. Rodzice nastolatków bali się puścić tam dzieci, a mieszkańcy Faliraki mieli serdecznie dość codziennych i conocnych burd i pijaństwa.

Latem 2003 r. miara się przebrała. Nieobyczajne zachowanie, popisy półnagich panienek, śmierć trzech młodych Anglików (w bójce i z przedawkowania narkotyków) - wszystko to sprawiło, że miejscowe władze postanowiły położyć kres ekscesom. Skutecznie: wystarczył zakaz picia alkoholu na ulicy i grania głośnej muzyki po północy, aresztowania i kary dla uczestników burd, odebranie licencji właścicielom kilku lokali, wreszcie zwiększenie patroli policyjnych, aby Faliraki dla tej kategorii gości straciło atrakcyjność. Brytyjscy chuligani wynieśli się więc do Kawos na Korfu i Malii na Krecie. Czy tam zachowują się lepiej? Ani trochę. I nadal nikt ich sobie nie życzy. W lipcu tego roku władze i mieszkańcy Malii postanowili zaprotestować przeciw wyczynom pijanych Brytyjczyków, blokując główną drogę na Krecie.

Z kolei wypady weekendowe do dużych miast trwają zbyt krótko, by ich uczestnicy mogli rozszaleć się tak jak w Grecji, ale na tyle długo, że stają się naprawdę dokuczliwe dla mieszkańców. Wąskie uliczki Starego Miasta w Pradze, Tallinie i Rydze przestają być oazą ciszy i spokoju. Pojawia się coraz więcej barów i lokali ze striptizem, coraz więcej głośnej muzyki, coraz więcej prostytutek. Tego zresztą najbardziej boją się miejscowi. A mieszkańców Rygi do głębi oburza, że pijani w sztok Anglicy bez żenady siusiają na stopniach Pomnika Wolności, stanowiącego symbol niepodległej Łotwy. Dla nich to tylko wesołe zakończenie imprezy.

Ambasada nie pomoże

"Pani i pani współtowarzysze musicie pojąć, że nie można stale zachowywać się tak jak wy. Musicie się również nauczyć, że trzeba szanować poczucie moralności innych ludzi i kraju, w którym gościcie" - tak Jeorjos Ekonomu, naczelny prokurator Rodos, mówił w sądzie do 18-letniej Angielki, aresztowanej w Faliraki za obnażenie się w nocnym lokalu.

Taka też jest kwintesencja najważniejszej rady, jakiej brytyjskim turystom udziela Foreign Office: przed udaniem się za granicę powinni zapoznać się zarówno z przepisami, jak też obyczajami w krajach, które chcą odwiedzić. I oczywiście powinni je respektować. Czy tak się jednak dzieje?

Raport "British Behaviour Abroad" nie jest wyłącznie podsumowaniem wykroczeń, jakich w szerokim świecie dopuszczają się Brytyjczycy. Mówi także o niebezpieczeństwach, na jakie są narażeni - gwałtach, chorobach, nieszczęśliwych wypadkach - a także o przyziemnych kłopotach w rodzaju zgubienia paszportu. Zawiera rady, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach i jak nie dopuścić do tego, by w ogóle do nich doszło. Ale i z jego treści, i z komentarzy przedstawicieli MSZ oraz wypowiedzi deputowanych do parlamentu jasno wynika, że skandaliczne zachowanie części turystów to źródło poważnych zmartwień. Z dwóch powodów: bo psuje Wielkiej Brytanii opinię w świecie, a brytyjskie placówki dyplomatyczne i konsularne naraża na wiele kłopotów.

"Około 37 proc. brytyjskich turystów sądzi, że jeśli za granicą popadną w kłopoty, ambasada brytyjska zawsze im pomoże. Wielu uważa, że nie muszą znać przepisów kraju, po którym podróżują. Wydaje im się, że mają coś w rodzaju immunitetu turystycznego. Nie mają" - ostrzegał Steve Jevitt-Fleet, szef departamentu konsularnego Foreign Office.

A pomoc, na którą liczą niesforni turyści, z reguły wiąże się z niemałymi kosztami. Powszechność wybryków spowodowała jednak, że władze brytyjskie nie widzą powodu, by w każdym wypadku miały je ponosić. Ambasada nie zapłaci kaucji za aresztowanego, nie pokryje kosztów pomocy prawnej ani leczenia szpitalnego. Brytyjczyk, który popadnie w kłopoty z własnej winy - wskutek nieodpowiedzialności, lekkomyślności, pijaństwa - wszystkie koszty, także pomocy konsularnej, musi pokryć z własnej kieszeni. A nie jest to mało, bo jej koszt wynosi... 84,50 funta za godzinę pracy pracownika placówki.

Z raportu Foreign Office wynika, że nieproporcjonalnie często obywatele brytyjscy potrzebują pomocy w Czechach. Ten kraj, z ponad 800 tys. turystów brytyjskich rocznie, jest wprawdzie poza pierwszą dziesiątką państw odwiedzanych przez Brytyjczyków, ale pod względem liczby interwencji konsularnych zajmuje wysokie, dziewiąte miejsce. Nietrudno zgadnąć, jaka jest tego przyczyna.

Ambasady brytyjskie na własną rękę starają się jakoś zapanować nad sytuacją. Na łamach "The Baltic Times", anglojęzycznej gazety litewsko-łotewsko-estońskiej, ambasador w Rydze Ian Bond opisywał, jakie kroki podejmuje jego placówka. Sztandarowy pomysł to ostrzeżenia przed skutkami pijaństwa i bójek, umieszczane, po angielsku oczywiście, na podstawkach do piwa. Niektórzy jednak uważają, że chuligani mogą to raczej potraktować jak wyzwanie.

Piję poza krajem

Skala ekscesów sprawia, że wielu brytyjskich komentatorów zadaje sobie pytanie, dlaczego właśnie ich rodacy tak powszechnie folgują sobie alkoholowo za granicą? Że tak jest, nie tylko zresztą w przypadku młodych, to nie ulega wątpliwości. Z badań prowadzonych przed rokiem na dużej, trzytysięcznej próbie wynika, że aż 41 proc. obywateli brytyjskich przyznaje się, iż będąc w innym kraju, piją o wiele więcej niż we własnym. Dlaczego więc?

"Skłonność Brytyjczyków do picia na umór - pisze dziennik "Daily Telegraph" - niektórzy wiążą z dawnymi przepisami dotyczącymi spożywania alkoholu. W pubach piło się jak najwięcej, by zdążyć przed godziną 23.00" (do niedawna była to urzędowa godzina zamknięcia wszystkich pubów). "Telegraph" snuje też bardziej fundamentalne rozważania na temat postaw, opierając się na badaniach, z których wynika, że żaden naród w Europie nie pracuje tak dużo i tak intensywnie jak brytyjski. Efekt jest taki, że Brytyjczycy mają niewiele czasu wolnego. To z kolei wytwarza postawę, która streszcza się w dewizie: "Work hard, play hard" - ciężko pracować, mocno się bawić. Wyjazdy wakacyjne za granicę to okazja, by dać jej wyraz w praktyce.

Oczywiście wypady na wieczory kawalerskie i panieńskie (z których, jak się szacuje, jedna czwarta odbywa się za granicą) nie byłyby możliwe, gdyby właśnie nie tanie połączenia: np. Brytyjczycy zaczęli zalewać Rygę od czasu, gdy we wrześniu 2005 r. uruchomiono tanie loty z Liverpoolu.

Obecne ekscesy nieuchronnie nasuwają skojarzenia z wyczynami angielskich (nie brytyjskich! bo Szkoci się od tego odcinają!) kibiców piłkarskich, którzy 20 lat temu byli postrachem Europy. Wywoływane przez Anglików zamieszki wokół stadionów miały tragiczny bilans, byli zabici i ranni. A jednak zdołano się z tym uporać, konsekwentnie wyłapując sprawców i nakładając surowe kary.

Skandaliczne zachowanie rodaków mocno doskwiera tym Brytyjczykom, którzy na stałe mieszkają za granicą: nie raz muszą najeść się za nich wstydu. Pisze Anglik z Tallina: "Tutejsi Brytyjczycy nie cierpią uczestników wieczorów kawalerskich, którzy nie pojmują, że mieszkańcy i kultura Estonii zasługują na traktowanie z szacunkiem. Ich zachowanie fatalnie odbija się na nas wszystkich. Musiałem nauczyć się po estońsku mówić »Ja tutaj mieszkam«, bo dziewczyny uciekają, słysząc angielski. Rzecz w tym, że uczestnicy wieczorów kawalerskich to żywe źródło gotówki, dlatego miejscowi ich tolerują. Zresztą są przyzwyczajeni, bo od dawna do Tallina na picie i seks zjeżdżają Finowie".

***

Czy władze brytyjskie, poza apelami do rozsądku i poczucia przyzwoitości, mogą cokolwiek zdziałać? Wątpliwe. Masowa "turystyka" to interes nie tylko dla krajów odwiedzanych. W eseju "Brytyjczycy za granicą - niezbyt przyjemny widok", zamieszczonym na stronie internetowej British Council, można przeczytać taką konstatację: "Z moralnego punktu widzenia być może należałoby Brytyjczyków powstrzymać i uświadomić im parę prawd. Dlaczego dotąd nikt tego nie zrobił? Oczywiście, chodzi o pieniądze. Czy świat może pozwolić sobie, by Brytyjczycy przestali jeździć, skoro tak wiele firm, miejsc pracy i gospodarki tak wielu krajów zależą od tego, ile wydadzą oni na zagranicznych wakacjach? A od tego zależą również firmy i linie lotnicze Zjednoczonego Królestwa, które same ustawiają się na liście oczekujących, by przejąć lukratywne trasy do popularnych miejsc wakacyjnych".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007