Mieć własny styl

Film, który kręcę od roku, będzie miał tytuł Nasza ulica. Opowiada o rodzinie robotniczej, która od pięciu pokoleń żyje na ulicy Ogrodowej w Łodzi. Pod jej oknami, w Fabryce Poznańskiego, z którą ta rodzina, miasto i właściwie cały kraj byli związani od stu lat, Francuzi budują największe centrum komercyjno-rozrywkowe Europy Wschodniej.
 /
/

TYGODNIK POWSZECHNY: - 30 lat po tragicznej śmierci Stanisława Latałły wydałeś poświęconą mu książkę "Portret niedokończony", później przez pół roku prezentowałeś jego filmy. Udało Ci się ożywić pamięć o ojcu?

MARCIN LATAŁŁO: - Jedną z pierwszych ilustracji do książki jest reprodukcja obrazu ojca “Ikar". Był to oczywiście rodzaj zabawy z nazwiskiem Latałło... W tych działaniach - książce, pokazach - istotne było odszukanie sensu, wygrzebanie go z chaosu, w którym żyjemy. A sens w najprostszym znaczeniu to człowiek. W naszych “cyfrowych czasach" walka o niego jest szczególnie ważna. Komu oprócz mnie i mojej rodziny jest potrzebne ożywianie postaci ojca? A przecież on sam czynił podobnie - filmem “Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodem" przypominał o Czyczu i Bursie, ludziach niezależnych, wyrzuconych poza system.

W życiu ojca próbuję dostrzec, co było prawdą, a co kreacją. To pytanie jest obecne w jego filmach i dziełach plastycznych: gdzie na tym obrazie jest człowiek? Szukajcie go!

  • Wolność w systemie

- Środowisko, w którym się obracał, tworzyli dzisiejsi klasycy: Agnieszka Holland, Krzysztof Kieślowski, Jacek Petrycki, Krzysztof Zanussi...

- Ojciec z “Kiślem" niespecjalnie się lubili. Mieli zupełnie różne podejście do kina. Gdy wytwórnia zorganizowała jedyny w Polsce pokaz “Pozwólcie nam...", na koniec podniosły się dwie osoby i powiedziały, że film jest do bani - Krzysztof Kieślowski i Marcel Łoziński.

- Co sprawiło, że ta grupa była artystycznie tak silna?

- Na drugim roku szkoły filmowej w Paryżu uparłem się, by do mojej etiudy dołączyć naukowe materiały przedstawiające zapłodnienie jajeczka. Wydało mi się to niezwykle oryginalne. Oglądam “Iluminację" i widzę, że podobnych pomysłów jest tam mnóstwo. Improwizacja dialogów, paradokumentalny styl zdjęć. Sam Zanussi mówi, że ten film mu się udał, bo robiąc go miał wyjątkową wolność. Poczucie artystycznej wolności wspomina też Agnieszka Holland. Kręcili cztery miesiące, na planie mieli czas na ciągłe improwizacje, eksperymenty. To paradoks, ale w komunistycznym systemie polscy reżyserzy, po jakiekolwiek kierunki artystyczne sięgali, mieli większą wolność, a wróg był bardziej widzialny. Teraz, w kapitalizmie, tę przestrzeń o wiele trudniej wywalczyć.

- Filmów Latałły było więcej: etiudy studenckie, praca operatorska przy animowanych filmach matki, Katarzyny...

- Wszystko, co przetrwało, nawet kroniki filmowe zrobione z Zygmuntem Samosiukiem, zostało pokazane w rocznicę śmierci ojca w grudniu 2004 r. Większość filmów szkolnych nie ocalała, zostały jedynie fragmenty, które Tadeusz Konwicki włączył do “Jak daleko stąd, jak blisko".

We wrześniu w Łodzi, w klubie “102", pokażemy malarską odsłonę twórczości ojca - w obrazach filmowych, pracy operatorskiej, choćby w filmie o Himalajach. Organizując pokazy chciałem położyć akcent na aspekt najważniejszy: ojciec chciał być reżyserem. I dlatego żałuję, że tak mało ukazało się recenzji z “Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodem". Ten film ma swoje miejsce w encyklopedii kina polskiego. Chociaż ojciec zapewne potwornie by się obraził, gdyby się dowiedział, że walczę dla niego o miejsce w encyklopedii...

- Na czym polega wartość tego filmu?

- To odnaleziony klejnot. Powstał w niesamowitych okolicznościach. Przez Zanussiego ojciec dotarł do niemieckiej telewizji, która była nastawiona na promowanie młodych twórców. W Polsce było wtedy niewyobrażalne, by debiutant dostał pieniądze, w dodatku od niemieckiej telewizji! To tak, jakby dziś ktoś krótko po szkole dostał pieniądze z Hollywood. Co więcej, ojciec zrobił film niecenzuralny; Czycz i Bursa to postacie, które nie mogły podobać się władzom. Potem film zniknął i przez 30 lat nikt w Polsce nie mógł go obejrzeć.

- Jean Vigo nakręcił jeden film, "Atalantę" i zmarł także w wieku 29 lat, a mimo to wywarł ogromny wpływ na kinematografię francuską. Czy Latałło może być podobną inspiracją?

- Nie do mnie należy ocena, ale powiedziałbym, że niektóre założenia ojca sprzed 30 lat zapowiadały obecne możliwości realizacyjne. Choćby improwizacja czy specyficzne podejście do obrazu, który przekształcał za pomocą skomplikowanych procesów technicznych. To, co ojciec mozolnie robił wyciągając starą taśmę Orwo i prześwietlając ją, można teraz wykonać za pomocą komputera. Tyle że komputer częściej służy do wygenerowania mieczy świetlnych albo dziesięciotysięcznej armii. Piękno nie jest już wartością moralną, tylko komercyjną. Obraz przekształca się, by coś sprzedać, a nie po to, żeby coś powiedzieć. A przecież można na przykład zrobić niebo jak u El Greco. W tym sensie ojciec ze swoją wrażliwością był prekursorem.

- Postać Franciszka z "Iluminacji" odzwierciedlała nastroje tamtego pokolenia. Co mówią młodzi o drodze Twego ojca dziś?

- Dwudziestoparoletnia publiczność oglądająca “Pozwólcie nam..." ciepło reaguje na prowokacje dwóch szalonych poetów. Polska stalinowska, lata 50. - co to może mieć wspólnego z młodym człowiekiem żyjącym w zjednoczonej Europie, w epoce sms-a, internetu? Ale bunt tych postaci, ich przekaz: “nie daj się", “rób swoje", jest nadal nośny. Celem obecnego systemu jest zrobienie z nas zdyscyplinowanych automatów, które będą jedynie zarabiać i wydawać. Zero-jeden. Trzeba znaleźć swoje miejsce w tłumie. Tej wartości uniwersalnej, ponadczasowej, ojciec szukał intensywnie.

  • "Jesteś mi coś winien"

- Twój ojciec nie interesował się filmem dokumentalnym, uważał go za formę mało osobistą. Ty robisz dokumenty. Masz inne zdanie?

- Na szczęście. Zacząłem od dokumentu o ojcu. Film, który kręcę od roku, będzie miał tytuł “Nasza ulica". Opowiada o rodzinie robotniczej, która od pięciu pokoleń żyje na ulicy Ogrodowej w Łodzi. Pod jej oknami, w Fabryce Poznańskiego, z którą ta rodzina, miasto i właściwie cały kraj byli związani od stu lat, Francuzi budują największe centrum komercyjno-rozrywkowe Europy Wschodniej. Film śledzi życie rodziny i historię tego centrum. Coś niedobrego stało się z tradycyjnymi wartościami, rodzinnymi korzeniami. Też jestem człowiekiem wykorzenionym. Wychowałem się w Niemczech i we Francji, potem wróciłem do Polski. Opowiadając historie innych mówię o sobie.

Drugi film to historia dwóch rodzin - polskiej i niemieckiej. Obie udają się na seans niemieckiego psychoterapeuty Berta Hellingera. Trwa to pół godziny i wygląda jak przedstawienie teatralne. Najważniejsza jest rola przodków; według Hellingera w naszej przeszłości tkwią rzeczy utajone i nawet gdy o niej nie pamiętamy lub nie chcemy pamiętać, one sprawiają, że przeszłość nadal na nas wpływa.

- W swoich filmach nieświadomie użyłeś przedmiotów żywcem wziętych z twórczości czy życia ojca: torba marynarska taka jak w jego filmie, kurtka lotnicza identyczna z tą, którą nosił. Nie utożsamiasz się czasem z postacią ojca?

- Myślę, że ten etap mam za sobą. Długo toczyła się nasza rozmowa “mężczyzny z mężczyzną", jak to ojciec określił w jednym z listów do mnie. U Hellingera dziękuje się przodkom za to, co nam przekazali i idzie dalej. Teraz, gdy mam prawie 10 lat więcej niż ojciec w chwili śmierci, mogę powiedzieć, że idę własną drogą. Właśnie dzięki temu, że oddałem mu hołd.

- "Ślad", a teraz przypominanie dzieła ojca, byłyby rodzajem dziadów?

- W kinie Kieślowskiego, artysty i człowieka niezwykle dla mnie ważnego, wciąż pojawiają się znaki. Jak plama atramentu, kiedy nagle pęka kałamarz w “Dekalogu I". W moim przypadku te znaki były sygnałami od ojca, który z zaświatów mówił: “Zaraz, chłopcze, nie wykonałeś jeszcze swojej roboty wobec mnie, jesteś mi coś winien". Póki tego nie zrobiłem, musiałem chodzić po śladach ojca. A może się łudzę? Może nie jestem jeszcze wolny? Niedawno zacząłem pracować nad projektem, który może mnie zawieść do Nepalu...

***

- Zginął w drodze na szczyt - taka myśl rodzi się przy lekturze "Portretu niedokończonego".

- Umówmy się: tak naprawdę ojciec tam, gdzie dotarł, nie miał nic do roboty. Jak na swoje umiejętności, znalazł się za wysoko. To, że się tam dostał, wynikało z wyjątkowej ambicji i sprawności fizycznej. Alpiniści z wyprawy na Lhotse byli pod wrażeniem: filmowiec, słynny aktor - po “Iluminacji" był przecież kultową postacią - i jeszcze dobrze się wspina. On ich zaczarował, żeby go puścili, pozwolili wyjść jeszcze wyżej. Minęło już tyle lat, nie ma co szukać winnych. Stało się, taki był los, palec Boży.

- W tym roku miałby 60 lat. Kim mógłby być?

- Proszę spojrzeć, gdzie są jego rówieśnicy, na twórczość Kieślowskiego, na to, co robi Agnieszka Holland. Wierzę, że byłby ważną postacią kina światowego - był oryginalny. To jest najważniejsze: mieć własny styl. Włączasz telewizor o drugiej w nocy, widzisz jedną przypadkową scenę i nawet jeśli nie znasz filmu, odgadujesz nazwisko autora: Kubrick, Fellini, Hitchcock... To jest jak sygnatura malarska. Myślę, że ojciec należałby do takich artystów. I na pewno byłby reżyserem.

MARCIN LATAŁŁO (ur. 1967) jest reżyserem, autorem m.in. filmu “Ślad" (1996, nagrody na festiwalach w Krakowie i Łagowie). Studiował w La Femis, Wyższej Szkole Filmowej w Paryżu, pracował na planie u Andrzeja Wajdy, Agnieszki Holland, Krzysztofa Kieślowskiego. Od 2000 r. mieszka w Polsce.

STANISŁAW LATAŁŁO (ur. 1945 w Białce Tatrzańskiej) był malarzem, operatorem, reżyserem, aktorem. Studiował malarstwo na ASP w Warszawie i operatorstwo w łódzkiej Filmówce, był drugim operatorem przy “Jak daleko stąd, jak blisko" Tadeusza Konwickiego (1971) i “Iluminacji" Krzysztofa Zanussiego (1972), gdzie zagrał też główną rolę Franciszka, młodego naukowca. Po wejściu do Zespołu Filmowego “X" Andrzeja Wajdy nakręcił dwa filmy telewizyjne: “Listy naszych czytelników" według słuchowiska Zbigniewa Herberta (1973) oraz “Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodem" (1974). Zginął w grudniu 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse w Himalajach, w której brał udział jako operator.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2005