List

Spokój oddziału zmącił przyjazd pacjenta z delirium. Widzi diabły i bardzo się ich boi, krzyczy i wyrywa się, idzie dla własnego dobra w pasy, dostaje zastrzyk uspokajający i mamy z nim spokój.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

Ja też jestem człowiekiem.
DZIEJE APOSTOLSKIE 10, 26



O gdybyś wiedział, jakiej czci zażywają święci w niebie, jaką chwałą jaśnieją wzgardzeni przez świat i uważani niemal za niegodnych samego życia.
TOMASZ À KEMPIS „O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA”



Na korytarzu wielkie poruszenie: 44-letnia E. biega tam i z powrotem, tupiąc niemiłosiernie nogami, przy czym śmieje się przeraźliwie jak sroka spłoszona. Biegnie do niej siostra R., krzycząc: „Jeśli się nie uspokoisz, to pójdziesz w pasy!”. E. na to rozpaczliwie: „Ja nie chcę w pasy, bardzo proszę, bardzo...”. „Ja nie chcę” – powtarza już spokojna, jakby pogodzona z losem. „Idziemy, nie stwarzaj problemów”. „Ja nie chcę, bardzo proszę, ja nie chcę”...


Pani R. niesie pasy parciane. Robią wrażenie nawet na mnie, choć jestem już siedemnasty raz w szpitalu psychiatrycznym. Pasy szorują o podłogę, są mocne, nie sposób ich zerwać. E. potulnie idzie do łóżka, kładzie się na nim zrezygnowana, poddaje się, układa ręce wzdłuż, pani R. z wprawą przypina pasy do rąk na wysokości nadgarstka, po czym tę samą czynność powtarza z nogami.


E. cichutko płacze. Nadal jest naga. Do sali zagląda 36-letni A., jest zafascynowany jej nagością, nigdy nie widział nagiej kobiety, stoi w drzwiach przez dłuższą chwilę. E. nie reaguje, jest jej wszystko jedno. Pani R. zmusza A. do odejścia – ten odchodzi niechętnie, z wypiekami na twarzy. E. w końcu zasypia, dostała zastrzyk relanium.



Cały w płomieniach


Wstępna rozmowa z panią doktor S. na temat stanu mojego zdrowia. „I co panu kazał ten szatan?” – pyta pani doktor.


Szatan kazał mi popełnić samobójstwo. Miałem już wszystko przygotowane, list pożegnalny, leki klozapol i tisercin w dużych ilościach, rozliczyłem się z tym światem. Czekałem już tylko na znak, jaki da mi szatan. Nie szukałem pomocy u najbliższych, bo i tak by mnie nie zrozumieli, co najwyżej usłyszałbym, że mam się wziąć w garść lub żebym nie przesadzał, więc po co szukać pomocy.


Szatan przyszedł do mnie nocą. Stanął w drzwiach, był cały w płomieniach, twarz miał spokojną, czułem od niego ogromny chłód, chłód, który mnie przeszył jak nóż. Stał tak przez chwilę, a potem podszedł do mnie i nachylił się nade mną. Byłem przerażony, coś bełkotałem, że nie chcę i żeby odszedł. Powiedział do mnie półszeptem wprost do ucha: „Już niebawem, bądź gotów”. Nic nie odpowiedziałem. Rano pobiegłem do lekarza, do pani doktor Z.-D. z poradni zdrowia psychicznego. Ona od razu skierowała mnie na oddział. Nie zwlekałem, wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy, wpakowałem je do torby i przyszedłem.


„No dobrze” – powiedziała pani doktor i dodała z troską: „Będzie pan przyjmował tisercin 75 mg na noc oraz rispolept 4 mg na dobę, prócz tego leki na cukrzycę, chorobę niedokrwienną serca i nadciśnienie”. Położono mnie na tzw. nadzór. Była to sala dwuosobowa, znajdująca się blisko stanowiska sióstr. Moim sąsiadem był 28-letni P. Nazywałem go milczącym P., bo nic nie mówił. Pielęgniarki uważały, że był zbuntowany. Tak jak ja przyjmował rispolept, ale nie chciał go łykać, więc dostawał go w zastrzyku. Strasznie cierpiał, bo miał już zrosty na pośladkach, ale mimo nalegań lekarzy nadal nie chciał brać tabletek. Na ogół leżał w łóżku, czasami się zrywał z niego i przemierzał pospiesznie salę lub korytarz. Raz tylko usłyszałem jedno słowo, które wypowiedział do pielęgniarek, bardzo wzburzony: „odejdź!”. Taki był właśnie milczący P.



24 miliony schizofreników


Jak każdy chory w miarę myślący, interesuję się swoją chorobą. Wiele czytam na jej temat, by nie dać się jej zaskoczyć. Bardzo lubię prof. Antoniego Kępińskiego i jego „Schizofrenię” (na tę chorobę właśnie cierpię). To już 40 lat od jego śmierci, szmat czasu, a słowa jego są nadal aktualne. Szczególnie o lęku, który najbardziej mi doskwiera.


Lęk spowodował moją ucieczkę z Zieleńca, z miejsca mojego zamieszkania. Lęk przed ludźmi, którzy mnie nienawidzili, szpiegowali, wyśmiewali się. W końcu uciekłem; co gorsze, musiałem opuścić żonę, którą kochałem 22 lata. Ona myślała, że uciekłem od niej, a ja uciekłem od ludzi, bo jak mówi prof. Kępiński: „Nasilenie lęku u chorego przekracza niejednokrotnie granicę ludzkiej wyobraźni”. I tak było. Lęk przytłoczył mnie, sparaliżował, spowodował, że przestałem rozsądnie myśleć, stałem się półczłowiekiem, takim zalęknionym zwierzątkiem. Musiałem uciec, nie byłem w stanie walczyć z lękiem. Lęk, według Kępińskiego, jest osiowym objawem urojeń prześladowczych. Jakaż to prawda, że „czyjeś spojrzenie, gest, słowo bez znaczenia mogą wyzwolić silne uczucie lęku”. Ileż to razy tego doświadczyłem... I jeszcze jedno zdanie ze „Schizofrenii”: „Omamy mogą się zrodzić pod wpływem silnego lęku”.


Czym jest schizofrenia?


Według definicji zaczerpniętej z podręcznika do psychiatrii dla studentów medycyny pod redakcją prof. Adama Bilikiewicza i prof. Włodzimierza Strzyżewskiego, schizofrenia to „grupa psychoz, których wspólną i podstawową cechą jest rozpad lub rozszczepienie [gr. schizo = rozszczepiam, phres = rozum, serce] struktury osobowości. Obecnie schizofrenia jest również terminem zbiorczym, który obejmuje grupę psychoz hebefrenicznych, katatonicznych i paranoidalnych”.


Jeśli chodzi o mnie, to zachorowałem w 1985 r. Miałem wtedy 22 lata i byłem w wojsku. Tam był mój pierwszy kontakt z psychiatrą, doktorem pułkownikiem R., który chciał, bym po wyjściu z wojska (wcześniejszym oczywiście) zgłosił się do psychiatry cywilnego. Nie zgłosiłem się i mocno tego pożałowałem, bowiem 7 lat później, w 1992 r. choroba wybuchła w sposób straszny. Wtedy po raz pierwszy zgłosiłem się do szpitala, konkretnie do Akademii Medycznej w Gdańsku i od tego czasu systematycznie się leczę.


Wracając do schizofrenii: chorują 24 miliony ludzi na świecie. Jej objawy najbardziej charakterystyczne to omamy, urojenia, apatia, zaburzenia emocjonalne, dziwaczne zachowanie, zaniedbanie wyglądu i wycofanie społeczne. Nie ma jednakowej schizofrenii, to osobiście zauważyłem, mam to samo rozpoznanie, co inni, a jednak różnimy się między sobą.


Największy wpływ na opis schizofrenii pod względem naukowym miał Emil Kraepelin (1856–1926). On to wyróżnił stan zwany dementia praecox, co oznacza otępienie wczesne, następnie przemianowany na schizofrenię, którą badał intensywnie Eugen Bleuler (1857–1939). Obaj naukowcy byli prekursorami badań nad schizofrenią.



Chrystus w tym smutnym miejscu


Oczekiwanej wizyty księdza na oddziale psychiatrii „B” nie doczekałem się. Podobno kiedyś któryś z pacjentów jakiegoś księdza uderzył i dlatego inni księża nie przychodzą na nasz oddział. Tak twierdzi pani R., posługująca w kościele. Nie jest to jednak reguła w szpitalach psychiatrycznych, tu może zabrakło odwagi. W miejscu takim jak szpital psychiatryczny często widać osoby modlące się do Boga – to jest bardzo ważne dla nich, dla nas, nie jesteśmy już tacy samotni. Niektórzy przynoszą ze sobą Biblię, są i tacy, którzy kładą na stoliczkach święte obrazki. Nie słyszałem, by ktoś z chorych z tego kpił. Nawet 36-letni A., pogardzany przez kobiety z powodu, jak mówiły, jego zboczenia (publicznie rozbierał się do naga), któregoś dnia poprosił mnie, bym odmówił z nim koronkę do Miłosierdzia Bożego.


M. (32 lata), która deklarowała się jako świadek Jehowy, przychodziła do mnie na salę, by razem czytać wybrane fragmenty Pisma Świętego. Pochwaliła się swoim Pismem Świętym, oczywiście myślałem, że to jakieś „Pisma Greckie”, a to tymczasem była Biblia Tysiąclecia, bo jak powiedziała mi: „Bóg jest wszędzie, w każdym Piśmie Świętym”. Przydały mi się wówczas moje lata spędzone w gdańskim Instytucie Teologicznym (filia KUL-u).


Pamiętam te prośby, kierowane pod adresem pana doktora na zebraniu społeczności oddziałowej, by móc uczestniczyć w sobotę o godzinie 16.00 we Mszy św. odprawianej w kaplicy przyszpitalnej. Niestety, nie każdy mógł w niej uczestniczyć – to zależało od tego, jak długo dana osoba była na oddziale i jaki był jej stan zdrowia. Sam Chrystus w tym smutnym miejscu mówił do nas, byśmy się nie lękali, bo On jest z nami, i myśmy w Jego słowa wierzyli.



Jak się pan czuje?


Noc niespokojna, krótka, zła. Zasnąłem około północy, a obudziłem się około czwartej. Nie dało się spać: w nocy przywieziono na oddział starszą panią, która darła się niemiłosiernie – tak bała się śmierci. Jakoś doleżałem do godziny szóstej, wstałem, wziąłem kubek i zrobiłem sobie herbatę, potem ogoliłem się, umyłem zęby i pościeliłem łóżko. O ósmej było śniadanie. Śniadanie było dobre, ale jak zwykle było go mało, mężczyźni chodzą głodni, kobietom te porcje wystarczają; tu chodzi również o obiad i kolację. Po śniadaniu wizyta lekarska. Na pytanie lekarza: „Jak się pan czuje?” odpowiadam niezmiennie: „Dobrze”.


Po wizycie wychodzę na korytarz pospacerować, korytarz mierzy 60 metrów, spaceruję godzinę. Przerywa mój spacer Troll, czyli pan J. Na moich oczach nasikał na korytarz, powstała duża kałuża i jakoś to mnie zniechęciło do dalszego spaceru. Siadam na łóżku, lecz nie na długo, bo na oddziale wielkie poruszenie: 45-letni P., mówiący od rzeczy, ukradł z lodówki kilogram kiełbasy i błyskawicznie ją zjadł na oczach przerażonego właściciela. P. poszedł za to w pasy na pół godziny.


O godzinie 10 poszedłem na grupę terapeutyczną, jak zwykle było na niej parę osób, mówimy o pierwszym ataku choroby. Nauczyłem się o niej mówić, to ważne: wiedzieć, jak było z innymi pacjentami. Pani terapeutka M. jest bardzo miłą osobą, często zachodzę do niej na zwykłą rozmowę, taka rozmowa oczyszcza, no i czas szybciej płynie, bo przecież w szpitalu ten czas płynie dwa razy wolniej, jest po prostu nudno. Po terapii na korytarzu spotykam S., ładną brunetkę, prosi, bym z nią porozmawiał. Płacze, bo sama już nie wie, czy ma wrócić do chłopaka, z którym była pięć lat, ale boi się go, bo jest alkoholikiem i niejedno z nim przeżyła, czy może zostać z D., którego niedawno poznała. Życie samo napisało scenariusz dla S.: zaszła w ciążę z D. Odkąd się o tym dowiedziała, cały czas się śmieje.


Po rozmowie postanowiłem się wykąpać. Wanny budzą obrzydzenie, kąpie się w nich te osoby, które robią pod siebie, wybieram więc prysznic. Po kąpieli czuję się czysto, to dotyczy mnie całego z duszą i ciałem. Mój błogostan mąci P. słowami: „Po lewej stronie kasa, po prawej bita szyba, a na wprost jest moja osobista mamusia i ja”. I dodaje jeszcze: „mam 67 lat, bo jestem rocznik 1967”.


Nie mogę tego słuchać, dzień w dzień to samo o każdej porze dnia, ale zdaje się, że nie tylko ja mam tego dość, bo nawet lekarze denerwują się brakiem postępu w leczeniu P.


Spokój oddziału zmącił przyjazd pacjenta z delirium, widzi diabły i bardzo się ich boi, krzyczy i wyrywa się, idzie dla własnego dobra w pasy, dostaje zastrzyk uspokajający i mamy z nim spokój.



Prędzej czy później


Na oddziale jest nas 28, z tego ponad połowa to mężczyźni, mieszkamy w ośmiu salach. Nie jest zbyt tłoczno, nie ocieramy się o siebie. Idę na telewizję, ale tu kłopot – to jest nieme kino. Co chcę pogłośnić telewizor, słyszę głos poirytowanych pielęgniarek: „Proszę ściszyć ten telewizor!”. No i ściszam, bo co mam zrobić. Tyle oglądania.


Na palarni ciągły ruch, tylu tych palaczy, dla nich palenie to prawdziwa męka. Papierosy idą jak woda, a pieniędzy na nie brak, bo ileż można kupić papierosów, jeśli ma się renty dajmy na to 500 zł (ja akurat mam 900 zł i jest to pierwsza grupa z opiekuńczym, czyli według ZUS-u jestem „niezdolny do samodzielnej egzystencji”). Pomału kończy się mój pobyt w szpitalu, to ja zaproponowałem pani doktor S. na obchodzie, bym wyszedł ze szpitala już po miesiącu pobytu. Niektórzy pacjenci, gdy się o tym dowiedzieli, zazdrościli mi. J., z którą się przyjaźniłem na oddziale, gratuluje mi: ona zostanie jeszcze cztery tygodnie i jest tym załamana. Nie mogę się doczekać piątku, czas spowolnił i dłuży się niemiłosiernie. W końcu jest ten upragniony piątek, już tylko czekam na wypis ze szpitala. W końcu jest.


Wychodzę z oddziału, nie oglądam się za siebie, by nie wrócić, ale pewnie wrócę prędzej czy później. 



Powyższy tekst jest listem nadesłanym do redakcji „Tygodnika Powszechnego” w grudniu 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013