Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bo gdyby Wiosna, SLD i Razem nie poszły do październikowych wyborów wspólnie, to następnej jesieni nie dożyłby nikt z tego trio. Tak jak w latach 90., gdy partyjki konserwatywne i liberalne regularnie odbijały się od wyborczego progu. Śmiertelnie obrażone, że ich Polacy nie rozumieją. Dopiero Tusk i Kaczyński zrozumieli, że nadszedł czas „dużych namiotów”, czyli ugrupowań łączących ze sobą nieraz skłócone środowiska.
Sobotnia konwencja programowa Razem, Wiosny i SLD pokazała, że pierwszy raz od dawna mamy po tej stronie tak rozległy „namiot”. Zwolennicy szachowania PiS-u z lewej flanki mogą liczyć na Zandberga z jego podwyżką płacy minimalnej i programem budownictwa mieszkaniowego dla zwykłych ludzi. Anty- pisowców dowartościowuje Czarzasty, który grozi Ziobrze Trybunałem Stanu. A zwolennicy pakietu obyczajowego liczą, że nie zapomną o nich zwolennicy Wiosny. Mocno wybrzmiał temat kobiet. Co też ważne, bo przecież wcześniej w imieniu nowej lewicy przemawiało... trzech facetów.
Lewica w drodze do zjednoczenia zgubiła kilka wartościowych nazwisk. Wiosna odcięła się od świetnego merytorycznie Michała Syski, który krytykował wodzowski styl zarządzania partią przez Biedronia. Nie potrafiono też znaleźć miejsca dla wyrazistych: Jana Śpiewaka czy Piotra Ikonowicza.
Jednak większość wyborców lewicy jest pewnie tak wytęskniona jakiegokolwiek sukcesu i tak przerażona wizją wzięcia całej puli władzy przez duopol PiS-PO, że przymknie oko na te elementy nowej układanki, które im nie pasują. Tak właśnie rozpina się w polityce ów duży namiot. ©