Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sześć lat temu pierwszy raz poszedł na lumpy. W zasadzie to bardziej towarzyszył koleżance. Oczywiście mógł poczekać na zewnątrz. Ona przebierałaby wśród bluzek i sukienek, on oparłby się o samochód, pograł na telefonie, sprawdził Facebooka. Stwierdził, że wejdzie do środka.
To był duży sklep z odzieżą używaną w jego rodzinnym Kędzierzynie-Koźlu, sieciówka. Czerwone wyklejki na oknach głoszą: „znane marki”, „dobra jakość”. Znalazł bluzę West Bromwich Albion – angielskiego średniaka. W oficjalnym sklepie klubowym kosztowałaby 180 zł. Tę z lumpeksu położył na wadze, zapłacił 2 zł z groszami.
Od tego czasu przez dom Macieja Nowaka przewinęło się kilka tysięcy koszulek piłkarskich, w większości z lumpeksów. Obecny stan swojej kolekcji ocenia na ponad tysiąc sztuk. Resztę przeznaczył na licytacje charytatywne i rozdał, np. w domach dziecka. W internecie działa jako Stadionowe Lumpy, licytacje organizuje głównie na Twitterze. Mówi, że to dla niego forma rehabilitacji za to, kim był w młodości. I dodaje, że taka zwykła koszulka z lumpeksu może zrobić dużo dobrego.
Na młyn
– Wszyscy myślą, że tysiąc koszulek musi zajmować cały dom. To nieprawda. Mam kilka kartonów na strychu i dużo więcej w garażu. To chyba nie tak źle? – mówi Maciej Nowak.
Dziś ma 29 lat. Zaczynał jak wszyscy: od biegania za piłką po podwórku. Od całych dni spędzonych na dworze i kłótni z mamą, że wcale nie trzeba wracać na obiad. Mógł mieć 12 lat, gdy pierwszy raz przekonał tatę, żeby poszli na mecz. Ekstraklasa, dwie drużyny ze Śląska. Więź z piłką zyskała nowy aspekt.
– Sam też grałem w amatorskich klubach, klasy A i B. Najczęściej na bramce, chyba że klub miał już bramkarza. Wtedy ze względu na wzrost przesuwano mnie na atak. Mam 172 cm. A kibicowanie? Na mecze jeździłem z tatą, później samemu. W wieku 15 lat pierwszy raz przeszedłem na „młyn”.
Młyn, czyli najgorętsza trybuna na stadionie, każdy klub taką ma. Ta dla najbardziej zaangażowanych fanów i, nazywając rzeczy po imieniu, dla kiboli. Na jednej ze stron kibicowskich znajduję instruktaż zachowania się na młynie. Fragmenty: „Tutaj się dopinguje! W raju jest pięknie, ale w piekle jesteśmy my. Stwórzmy piekło drużynie zza miedzy. Niech już wychodząc na rozgrzewkę usłyszą potężną falę gwizdów i buczenia. Ma być ogień!”.
– To etap życia, o którym chcę zapomnieć. Wstydzę się tego. Miałem 15, może 16 lat. Rodzice, mama pedagożka, tata prowadzący firmę, mieli na mnie coraz mniejszy wpływ. Wrzawa na stadionie, atmosfera, to robiło na mnie wrażenie. Starsi, silniejsi goście też. Wpadłem w zupełnie inne towarzystwo. Zacząłem jeździć na wyjazdy – wspomina Maciek. – To wszystko zaczęło się nie tak, jak powinno. Moje poglądy na świat ukształtowały się na młynie.
Nigdy nie miał kłopotów z prawem, choć czasem żałuje, że ktoś go wtedy za rękę nie złapał. Mówi, że zdarzały mu się bijatyki podczas wyjazdów czy na dworcu.
Ulubiona koszulka
– Długo do mnie nie docierało, co ja właściwie robię – Maciek mówi spokojnie, powoli. – Np. to, że hasła, które wznoszę, są rasistowskie. Że Żydzi albo Afroamerykanie niekoniecznie są źli, że homoseksualizm to nie jest najgorsza…
Głos się Maćkowi zacina, przeprasza, że nie może znaleźć słowa. Uważa, że zrobił w życiu zwrot o 180 stopni. Nie pamięta, kiedy ostatni raz był na młynie, na pewno minęło już pięć lat. W tym samym czasie zaczął zbierać koszulki, a cztery lata temu poznał Ewę, przyszłą żonę. Stadionowe Lumpy to rehabilitacja za to, co było wcześniej. Zaczęło się od tamtej bluzy, kolejnych wizyt w ciucholandach i prywatnej kolekcji koszulek.
– Są różni kolekcjonerzy. Oczywiście za odpowiednią sumę pieniędzy możesz kupić wszystko w klubowym sklepie. Idąc do second-handu nie masz pojęcia, co cię czeka. Raczej nie wieszaki pełne markowych koszulek Adidasa czy Nike’a. I nie wiesz, czy trafisz nazwisko piłkarza, którego bardzo lubisz, choć nie jest zbyt popularny. Mi się akurat trafiło. Wielu ludzi nie zrozumie tego, że mogą ci się ugiąć nogi na widok koszulki piłkarskiej.
Tak w kolekcji pojawiła się koszulka Rui Costy, reprezentanta Portugalii. W zbiorach jest też parę innych perełek, choćby trykot reprezentacji Włoch z 2006 r. z nazwiskiem Alessandro Del Piero. Niektóre koszulki mają po 40 lat. Maciek mówi, że to nic w porównaniu ze znaleziskami innych lumpiarzy.
– Lubię te reprezentacyjne z Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej czy Afryki. Mam piękne i rzadkie koszulki ze Sri Lanki czy Syrii, ale dla mnie ich obiektywna wartość nie ma tak dużego znaczenia. Oczywiście nie biorę podróbek beznadziejnej jakości, gdzie zamiast Barcelona jest napisane Banderola. Ale nawet nieoryginalna koszulka może komuś sprawić dużo radości.
Na co dzień pracuje w zakładach azotowych w Kędzierzynie. Wycieczki do second-handów stały się dla Maćka i Ewy drugim życiem. Od roku mieszkają w Zdzieszowicach, gdzie „lump” jest tylko jeden. Jeżdżą więc do sąsiednich: Kędzierzyna, Krapkowic i Strzelc Opolskich. Często wybierają się dalej. Byli już w ciucholandach każdego z 16 województw. Tak układają trasę wspólnych podróży.
– W tym roku jedziemy do Mołdawii i Rumunii, żeby polumpować w innych krajach. Oczywiście to nie jest główny cel, ale z tyłu głowy już mamy myśl, że fajnie byłoby wejść do second-handu w Klużu-Napoce czy Bukareszcie.
Lumpozeum
Pomysł na Stadionowe Lumpy przyszedł później. Profil na Twitterze Maciek założył w sierpniu 2018 r.
– To, co znalazłem na wieszaku, wrzucałem do sieci. Na początku ludzie proponowali mi o złotówkę więcej. Od razu pisałem, że nigdy nie sprzedam tych koszulek. Szybko przyszło do głowy pytanie: ile dobrego można tym zrobić?
Na licytację dość szybko poszła pierwsza koszulka. Od tego czasu Maćkowi i jego społeczności udało się zebrać kilkanaście tysięcy złotych na różne cele charytatywne i przekazać setki koszulek domom dziecka.
– Kluczem jest scalona społeczność – podkreśla Maciek. – Ja jestem bardziej redaktorem Lumpów niż twórcą. Choć oczywiście dla mnie i Ewy to prawie drugi etat. Sortowanie, prasowanie, notowanie wszystkiego. Komu przekazać koszulki, komu się przydadzą, obsługa licytacji, promocja. W internecie dostawaliśmy dużo komentarzy od obrońców oryginalności koszulek. Zarzucali nam, że promujemy fejki, więc zorganizowaliśmy akcję #oddajfejka. Prosiliśmy ludzi, żeby odesłali nam zalegające w szafach koszulki dobre, ale niekoniecznie oryginalne, a my przekażemy dzieciakom. Dostaliśmy ponad 600 koszulek z sześciu krajów. 40 procent i tak było oryginalnych. Jedna paczka już poszła do Tanzanii, druga do Gambii, jeszcze będziemy wysyłać. Dzieciaki, niezależnie od kraju, nie patrzą na metki. One się cieszą, że mają na plecach napisane „Messi” albo „Lewandowski”. Dlatego cały czas rozwijamy Stadionowe Lumpy. Wśród ambasadorów mamy np. Mateusza Klicha, reprezentanta Polski, pracujemy nad stworzeniem fundacji.
Maciek i Ewa chcą założyć Muzeum Koszulki Piłkarskiej. Maciek w żartach nazywa je Lumpozeum. Docelowo będzie tam siedziba fundacji, ekspozycja koszulek i mały warsztat krawiecki, bo sporo koszulek przychodzi lekko uszkodzonych.
– Mówię to bez żadnych pretensji. O to chodzi w lumpingu, żeby ubraniom dawać drugie, trzecie, czasem czwarte życie.
Koszulki to najbardziej pożądany gadżet związany z piłką nożną. Kluby i producenci (głównie Nike i Adidas) zarabiają na nich ogromne pieniądze (według raportu z 2011 r. europejskie kluby sprzedawały prawie 14 mln koszulek rocznie). Oczywiście to drobiazg w olbrzymich budżetach firm takich jak Real Madryt czy Manchester United, ale nie w budżecie chłopców i dziewczyn na osiedlowych boiskach. Oryginalna koszulka reprezentacji Polski z dziewiątką i nazwiskiem Lewandowski kosztuje 560 zł.
– Dla mnie w dzieciństwie takie ceny były nieosiągalne. Ale chodzi nie tylko o pieniądze. Warto też zarażać ludzi tym, że używane nie musi być gorsze. Bardzo podoba mi się życie less waste. My robimy to na sportowo, piłkarsko, ale przesłanie jest uniwersalne. Współpracujemy z domami dziecka. Często spontanicznie piszę, że możemy przywieźć koszulki, bo akurat mamy po drodze. W pandemii czasem musieliśmy zostawiać torby pod bramą. Ale jeszcze nigdy nie usłyszeliśmy: „Nie, to się nam nie przyda”.
Tamten człowiek
– Pamiętasz pierwszą, którą zlicytowaliście? – pytam.
– Oczywiście – odpowiada Maciek. – To była koszulka reprezentacji Syrii. Poszła za 600 zł, wszystko przekazaliśmy fundacji Światło dla Syrii.
– Wybacz, ale ostatnie, z czym kojarzą mi się kibice w Polsce, to wspieranie organizacji prouchodźczych.
– Wiem. Nie wiem tylko, kto i jak mógłby to zmienić. To dla mnie bardzo ciężkie, bo nie umiem być optymistą. Myślę, że tego się nie da odwrócić. Że ten mental na stadionach, rasistowskie hasła i przemoc, będą nam towarzyszyć przez następne kilkadziesiąt lat.
Maciek mówi, że przecież sam kiedyś taki był. Jeszcze dwa lata temu przymykał oko na rasistowskie odzywki dawnych kumpli ze stadionu. Nie wie, co powiedzieliby mu dzisiaj. Niektórzy też myślą inaczej niż wtedy. Inni nie podaliby mu ręki.
– Dla mnie to była trudna i stopniowa zmiana. Pomogło mi to, że przez większość życia miałem boję, której wtedy nie dostrzegałem.
Rolę boi spełnił w życiu Maćka jego kuzyn i ojciec chrzestny, Radosław Rzehak, który od ponad 10 lat pracuje w UNICEF. Prowadził programy pomocowe w Syrii, Libanie, Armenii, Kazachstanie i na Ukrainie. Obecnie stacjonuje w Malezji.
– To był partner do rozmowy, nawet kiedy miałem radykalne poglądy. Uświadamiał mi, że świat nie wygląda tak, jak go widzę z perspektywy trybuny stadionu.
Chrzestny podsuwał Maćkowi książki, polecał czytać np. Wojciecha Tochmana. Albo „Chłopca z Aleppo, który namalował wojnę” Sumi Sukkar.
– To nie mogło być aż tak proste. Nie wystarczy dać rasiście Tochmana, żeby przestał być rasistą – komentuję.
– Tę pracę musiałem wykonać sam. Zacząłem czytać, oglądać filmy, dowiadywać się. To był długi proces, a nie magiczne zaklęcie. Radek w pewnym momencie przestał się nawet do mnie odzywać. Dwa, może trzy lata milczenia – to był mocny bodziec. Teraz widzę, że cieszy się z mojej przemiany.
– A ty? Cieszysz się?
– Słuchaj, ja kiedyś na ulicy oplułem człowieka, bo miał spodnie typu rurki w kolorze innym niż czarny lub niebieski. Razem z kumplami wymierzaliśmy mu za to „karę”. Temu człowiekowi współczuję i przepraszam, że trafił na mnie i moich kolegów. Ewa nigdy nie wyszłaby za tamtego typa z młyna. Cieszę się, że to wszystko potoczyło się inaczej. Dużo się nauczyłem. Np. tego, że jeśli tysiąc osób głośno coś krzyczy, to wcale nie musi być prawda. ©