Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pani Lucyna Kasjanowicz, autorka tekstu ,,Pierwsze kroki", pisze o scenariuszu pierwszej lekcji, proponowanym przez poradniki psychologiczne, i zaraz podaje swój kontrscenariusz, rzeczywiście zupełnie inny: ,,Wchodzę do klasy. Uśmiecham się. Jestem tu, bo sprawia mi to przyjemność. Lubię uczyć. Sama wciąż się uczę. Praca w szkole sprawia mi ogromną satysfakcję" - czytam te słowa i też się uśmiecham. Pani Lucyna jest w tym zupełnie podobna do mojej przyjaciółki. Nawet uśmiech - sądząc z fotografii - ma podobny.
Moja przyjaciółka nazywa się Emilia Waśniowska. Kiedy myślę o niej, widzę jej krągłą, wdzięczną postać z otwartymi ramionami. Tak właśnie zwraca się Emilia do każdego - zdaje się, że nie bardzo umie nad tym zapanować: jej serdeczność, empatia, otwartość, połączone z temperamentem artystki (Waśniowska jest autorką wielu pięknych wierszy dla dzieci) sprawiają, że ciepło bucha z niej jak z ogniska. Waśniowska chodzi sobie po świecie i zaraża miłością.
Od paru dobrych lat Emilia jest dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 34 - molocha, położonego pośrodku wielkiego poznańskiego blokowiska. W ciężkich warunkach, w trudnym środowisku, ta poetka i polonistka potrafiła z wielkiego, nieprzytulnego budynku uczynić oazę radości i pogody, miejsce słoneczne, kolorowe i pełne fantazji. Uczyła dzieci (naprawdę świetnie, profesjonalnie i całkiem serio!) przez zabawę i śmiech, wychowywała kolejne roczniki, angażując się osobiście i żarliwie we wszystkie ich problemy. Jakimś niezwykłym sposobem godziła harmonijne życie szkoły z życiem rodzinnym (ma troje dzieci) i z własną twórczością. Płaciła za ten wysiłek zdrowiem - jakoś tak mimochodem przeszła kilka operacji, po czym znów wracała do szkoły i budowała w niej barwną, tętniącą życiem, śmiechem i muzyką rzeczywistość - lepszą i piękniejszą rzeczywistość, taką, do której dzieci garną się ze wszystkich stron wielkiego miasta. Organizowała wystawy i festyny, zapraszała do swojej szkoły naukowców, artystów, zbieraczy, księgarzy, rzemieślników - ludzi interesujących, mogących swoją życiową pasją zarazić uczniów podstawówki. O to właśnie zawsze jej chodziło: żeby nie byli letni, żeby nauczyli się pasji życia.
Zaprzyjaźniona ze światem i z tysiącem ludzi, umiała jednak sprzeciwiać się złu, stawać jak lwica w obronie swoich uczniów, walczyć o ich dobro, bezpieczeństwo i zdrowie. Zdobywała środki dla najuboższych, pomagała rozbitym rodzinom, leczyła, pocieszała, ratowała, sprowadzała na dobrą drogę i przemawiała do serc. Bez wytchnienia.
Latem dostałam od niej piękny list z Muszyny - wraz z mężem odwiedziła tam rodzinę. Pisała, że coś ją nagle zbudziło o czwartej nad ranem i że siedzi teraz w oknie, pisze do mnie, patrzy na mglisty świt, słucha, jak śpiewają ptaki, jak szumi wiatr w zielonych liściach i jak spokojnie oddycha przez sen jej mąż Jurek. Pisała, że zachwyca się światem, że myśli o Bogu i że wspomina w tej właśnie chwili swoich zmarłych uczniów i uczennice. I że napisała o nich wiersz.
Teraz wiem, że tym, co wtedy ją zbudziło, było intuicyjne przeczucie zagrożenia. Tuż po wakacjach dowiedziała się, że ma złośliwego guza mózgu, nieoperacyjnego. Diagnozę przyjęła ze zdumiewającym spokojem i godnością. Najbardziej jej pomogła lektura fragmentów książki ,,Chodzić po wodzie", zamieszczonych w ,,Tygodniku Powszechnym". W tej rozmowie z prof. Anną Świderkówną uderzyło Emilię kilka zdań: ,,Wydaje mi się, że każdy z nas - nieważne, czy umiera młodo, w wieku średnim, czy późno, umiera we właściwym czasie. Bóg wie, że to jest dla niego najlepszy moment na śmierć, że nawet jeżeli ten człowiek nie jest jeszcze święty, to już nigdy nie będzie bliższy świętości. Widzisz, to jest jedyna decyzja, którą Bóg podejmuje za nas, a więc na pewno podejmuje ją słusznie i w najwłaściwszym momencie".
Lekarze jednak mają w tej sprawie swoje zdanie. I doskonale. Trafiła do dobrego szpitala, gdzie poddano ją terapii izotopowej i radioterapii. Nie muszę dodawać, że i w szpitalu nasza Emilia żyje sprawami innych ludzi - pociesza, rozwesela, ratuje i pomaga. To jej sposób bycia. Lekarze już zaprotestowali - chora musi wypoczywać, musi się oszczędzać. Ale ta chora tego nie umie. Jej pokoik szpitalny, pełen książek i kwiatów, wciąż przyciąga ludzi - innych pacjentów, przyjaciół, uczniów i byłych uczniów, a temperatura uczuciowa, jaka w nim panuje, jest bardzo wysoka. Nocami, kiedy jest cicho, Emilia pisze wiersze - swoje najlepsze i najpiękniejsze (jej prasowym debiutem, przypomnijmy, był wydrukowany w beatyfikacyjnym numerze “Tygodnika Powszechnego" wiersz o ks. Maksymilianie Kolbe). W dzień znów się śmieje, wzrusza i godzinami gada przez telefon, bo dzwoni do niej po prostu cały świat.
A teraz czeka ją chemioterapia, której koszt, na początek, określono na 100000 złotych.
We własnym kraju ciężko pracujący, niezamożni ludzie, płacący uczciwie podatki i składki na ZUS, nie mogą liczyć na refundowanie kosztownych leków, ratujących życie. Proste pytanie brzmi: dlaczego? Jakim prawem?!
A mówimy o kraju, w którym łapówka miewa wysokość siedemnastu milionów dolarów.
Na szczęście, dla Emilii Waśniowskiej znajdą się pieniądze na leczenie. Jej uczniowie, przyjaciele, jej koledzy, setki ludzi, którzy jej coś zawdzięczają, zorganizowali wielki koncert w Zamku, i zorganizują ich jeszcze kilka. Już uzbierano jedną czwartą potrzebnej sumy. ,,To, co się dzieje w Poznaniu w związku z moją chorobą, jest niewyobrażalnym darem i znakiem, że nikt z nas w biedzie, w potrzebie, nie byłby sam. Nie zrobiłam przecież nic więcej dla bliźnich, niż setki nauczycieli" - pisze Emilia w liście, skierowanym do organizatorów i uczestników tego koncertu, z którą to opinią zgadzam się tylko połowicznie. Nie mogę przystać na zdanie ostatnie. Waśniowska zrobiła dla bliźnich naprawdę znacznie więcej niż setki nauczycieli. A od setek nauczycieli różni się tym, że szczodrze i chętnie wkłada w pracę całe serce, całe życie, całą swoją dobrą wolę, całą inteligencję i talent. Zna też pewną prostą tajemnicę: wie, że jeśli oczekuje się od uczniów wysiłku, trzeba im okazać dobroć, miłość i oddanie. Tylko wtedy odpowiedzą - nie samym wysiłkiem, ale także dobrocią, miłością i oddaniem. Tylko wtedy.
Na ów koncert Emilia Waśniowska napisała wiersz, który potem ze sceny odczytała jej znakomita koleżanka-poetka, Wanda Chotomska. Oto on:
Siewca
Uczniom i Przyjaciołom
W dniu serdecznego koncertu.
Inni zbierali
ja siałam
w sianiu się zakochałam
w rzucaniu słów na wiatr
mniejsza
o pole, o rolę
o plony, o zagony
nagrody i zagrody
byle siać
byle siać
a dziś patrzcie
dożynki
moi chłopcy tacy rośli
i dorosłe już dziewczynki
z dziećmi na rękach
przyszli do zamku
urodzaj uczuć trwa bez ustanku
urodzaj dobra
na przystanku myśli
prosto z dzieciństwa
z ławki pod oknem wstali
i dla mnie przyszli
myślałam
noszę ich w sobie
a oni mnie wzięli pod ręce
żeby być blisko
w bólu, chorobie
i to jest
siewcy szczęście.
Powiedziała mi: "Nigdy nie byłam szczęśliwsza niż teraz, tutaj". To mi dało do myślenia. Kto z nas mógłby się podpisać pod tym wierszem i pod takim wyznaniem?