Lekarz z Babilonu

“Czemu macie proste włosy?", “Dlaczego nosicie okulary przeciwsłoneczne?", “Jak dostać polską wizę?", “Czy w Iraku będzie lepiej?" - pytają mieszkańcy An-Nukhayl, gdy przyjeżdża sanitarka z odległej o osiem kilometrów polskiej bazy. Większość w spokoju czeka pod palmami, gdzie sanitarka parkowała poprzednio. Czekają na polską pomoc medyczną - jedyną, do której mają dostęp.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

O An-Nukhayl trudno precyzyjnie powiedzieć, czy to wieś, czy coś więcej: skromne, ceglane domki z płaskimi dachami prześwitują wśród rozległych gajów palmowych. Do miejscowości dotrzeć można tylko bitym traktem w tumanach kurzu, a jedyny sklep oferuje nadzwyczaj ubogi asortyment, ledwo widoczny w pomieszczeniu pozbawionym żarówki. A więc jakby wieś. Z drugiej strony, trzy osady składające się na An-Nukhayl liczą razem cztery tysiące mieszkańców. Czyli może jednak miasto - tylko bez ulic, wody zdatnej do picia, ze zdewastowanym ośrodkiem zdrowia i z “reanimowaną" (z polską pomocą) szkołą.

Stajemy na placyku przed sklepem. Dookoła grupa kilkunastu domów, palmy i tłumek mieszkańców. Wieczorne słońce wpada słabnącym światłem od strony Szatt al-Hilla, kanału Eufratu. Mieszkańcy byli uprzedzeni o naszym przyjeździe. Starsi mężczyźni siedzą przed sklepikiem, kobiety z małymi dziećmi na ręku stanęły przy sanitarce. Starsze dzieci otaczają żołnierzy i zasypują niezrozumiałymi pytaniami. Mężczyźni są ubrani w długie, sięgające łydek białe diszdasze, niektórzy noszą na głowach kraciaste chusty, zwane u nas “arafatkami". Ich właściwa nazwa to kufiya - od niedalekiego irackiego miasta Al-Kufa. Kobiety mają dla odmiany narzucone na ramiona czarne abaje. Najbardziej “zachodnio" i zarazem pstrokato wyglądają dzieci, którym wszystko wolno. No, może prawie wszystko, bo gdy zbyt natarczywie piszczą i krzyczą wokół żołnierzy, starszy mężczyzna traci cierpliwość, wstaje z ławeczki i rozdziela między maluchy razy i przekleństwa.

Zanim jeszcze lekarz Artur Kopczyński (w stopniu porucznika) z sanitariuszem i kierowcą przystosują sanitarkę do funkcji objazdowej przychodni, pojawia się człowiek z tacą i kilkunastoma szklaneczkami: dla nas to jedna z rzadkich okazji wypicia lokalnej, mocno słodzonej herbaty. W końcu boczne drzwi oliwkowego fiata ducato z czerwonym krzyżem i półksiężycem otwierają się i w kierunku oświetlonego wnętrza rusza fala pacjentów. - Najpierw dzieci - wołamy i po chwili pierwszy wystraszony maluch siedzi między lekarzem a tłumaczem, czyli zamieszkałym od 23 lat w Warszawie Irakijczykiem Dżelalem Farhanem.

Tego dnia uda się zbadać i udzielić pomocy ponad 40 osobom, głównie dzieciom. Wielu dorosłych i inne dzieci będą czekać na następną wizytę polskiego lekarza z bazy Babilon za trzy, może cztery dni. Ograniczeniem nie jest czas, tylko wyczerpujące się szybko leki. Wiemy, że wielu potrzebujących nie było w stanie dotrzeć do sanitarki, a z kolei wiele kobiet nie odważyło dać się zbadać w pół-otwartym samochodzie. Gdy zdobędziemy więcej zaufania, spróbujemy dotrzeć do mieszkańców w ich domach. Zaskakuje jednak, że wiele Irakijek nie waha się oddać dzieci w ręce lekarza w obcym mundurze - w miejscowości, gdzie nie widziano dotąd wielu cudzoziemców.

Badanie kobiet jest bardziej problematyczne. Ich zachowanie jest inne w różnych miejscowościach. Czasem nie przychodzą w ogóle i nawet dzieci wysyłają z mężami. Mężczyźni niby mimochodem proszą o lekarstwa dla żony, niekiedy poważnie chorej, która sama się nie pojawia. Gdzie indziej kobiety, być może po naradzie, przychodzą od razu dużą grupą. W jednej ze wsi do lekarza zgłasza się całkiem zdrowa kobieta w czwartym miesiącu ciąży: chce pobieżnego choćby zbadania, czy ciąża rozwija się prawidłowo. Mimo braku urządzeń lekarz może zbadać ciśnienie lub wykryć ewentualny obrzęk, dotykając brzucha kobiety (przez koszulę).

Większość pacjentów w An-Nukhayl, Sindżar czy Annana skarży się na anginę, grypę, nieżyt dróg oddechowych, choroby dróg moczowych. Niby nic niezwykłego. Jednak lata zaniedbań, przerwanie programu szczepień, nie liczenie się przez reżim Husajna z potrzebami ludności - zwłaszcza tutejszej, szyickiej - w czasie 12 lat embarga ONZ spowodowało, że nawet banalne dolegliwości zaczęły zbierać śmiertelne żniwo. Embargo wymierzone w rząd w Bagdadzie uderzało rykoszetem w społeczeństwo, gdy np. nie pozwalano na eksport do Iraku komponentów do produkcji leków, jeśli zachodziła obawa, że można je wykorzystać także do wytwarzania broni chemicznej.

Efekt - to obniżenie odporności organizmu u Irakijczyków. Starsi ludzie powszechnie cierpią na reumatyzm i zmiany zwyrodnieniowe stawów i kręgosłupa. Wielu niedowidzi lub utraciło wzrok wskutek zaćmy bądź działania pasożytów. Dzieciom z porażeniem mózgowym, nie leczonym przez lata, nie pomogłaby już nawet natychmiastowa rehabilitacja.

W wielu miejscowościach lekarza państwowej służby zdrowia nie widziano latami, dostęp do lecznictwa stał się więc przywilejem bogatych. Ten stan trwa do dziś, w chaosie po obaleniu Saddama. W Bagdadzie jest nawet przychodnia z tomografem komputerowym; jest wiele gabinetów stomatologicznych - cóż z tego, skoro wyrwanie zęba (niemal jedyna dostępna usługa) kosztuje 5-10 dolarów. Tymczasem dniówka sprzątacza w obozie Babilon, o którą Irakijczycy masowo zabiegają, to 2 dolary.

Kolejna przyczyna chorób, zwłaszcza tych przenoszonych przez pasożyty i wodę, to powszechny brak higieny. Tak szerzą się ameba, lambria i shistomatoza. Wielu mieszkańców wsi otaczających Babilon kąpie się i pije wodę ze zbiorników z wodą stojącą lub o słabym przepływie, w których roi się od pierwotniaków pasożytujących na ludziach. Także liczne w okolicy cegielnie, które jako paliwa używają odpadów powstałych przy rafinacji ropy naftowej, zrzucają odpady do rzeki. Nie baczą, że kilka kilometrów w dół Szatt al-Hilla, pozbawione innych źródeł wody miejscowości czerpią ją np. na herbatę. Także tę, którą zostaliśmy w dobrej wierze poczęstowani.

Błyskawiczny przebieg wojny w marcu-kwietniu i niewielkie zagrożenie minami w naszej okolicy sprawiły natomiast, że niewiele jest spowodowanych w ten sposób okaleczeń. Ale i tu lekarz udzielał pomocy - np. chłopcu oszpeconemu eksplozją. Ziarna prochu dostały się już na zawsze pod skórę jego twarzy. Kilka osób czekających w kolejce do sanitarki pokazuje źle gojące się rany po utraconych kończynach.

Choć trudno o precyzyjne dane, to z pobieżnego wywiadu w tych trzech wsiach pod Babilonem wynika, że średnia długość życia mężczyzn nie przekracza 40 lat, a kobiet 45 lat. Wiele niemowląt rodzi się martwych, a te urodzone często mają żółtaczkę. Większość porodów odbywa się w domach, a ponieważ nie ma lekarza, komplikacje są nieobliczalne w skutkach.

Zapada już noc, gdy wracamy przez miasto Al-Hilla w kierunku bazy Babilon. Poboczami ulicy wychodzącej w kierunku Karbali zdążają pielgrzymi, pragnący wziąć udział w obchodach mawlidu (rocznicy urodzin) ostatniego imama szyitów - Mahdiego “Pana Czasu". Jak wierzą miliony muzułmanów w Iranie, Iraku, Bahrajnie i południowym Libanie, Mahdi nie zginął ani nie zmarł, lecz znikł w podziemiach meczetu w Samarra na północ od Bagdadu, przebywa w ukryciu i powróci na końcu czasów, aby obalić tyranów i przywrócić sprawiedliwość. W świetle reflektorów sanitarki mijamy chorego, pchanego przez towarzyszy na wózku inwalidzkim. Licząc już bardziej na pomoc Opatrzności niż na lekarza, w dłoniach trzyma czerwoną flagę - z wykaligrafowanym wezwaniem do Mahdiego.

Gdy po tygodniu od tamtej wizyty w An-Nukhayl rozmawiamy w namiocie-ambulatorium 10. Batalionu Zmechanizowanego ze Świętoszowa, wchodzącego teraz w skład dywizji w Iraku, są obecni wszyscy, którzy stale jeżdżą z pomocą do okolicznych miejscowości. Przy stoliku z wyrysowaną pisakiem szachownicą pijemy kawę z porucznikiem Kopczyńskim, sanitariuszem starszym plutonowym Ireneuszem Gumiennym i kierowcą starszym plutonowym Henrykiem Bazanem. Na łóżkach polowych leżą chorzy i rekonwalescenci - Polacy (na szczęście w ich przypadku nie ma mowy o dramatach, które są udziałem Irakijczyków).

Żołnierze z 10. Batalionu dobrze znieśli aklimatyzację i pierwsze, morderczo upalne dni w Babilonie. Być może ostrzegani przed słońcem, niepewną wodą i ukąszeniami węży, pająków i skorpionów dmuchali na zimne - i skończyło się na biegunkach i niegroźnych wysypkach na skórze, nieuchronnych na Bliskim Wschodzie.

Ale z czasem zaczęli skarżyć się na przeziębienia i przemęczenie. Te pierwsze powodują dotkliwe różnice temperatur dnia i nocy. Pałac Saddama, gdzie kwateruje 10. Batalion został pozbawiony szyb (i nie tylko tego) przez szabrowników. W nieszczelnych pokojach nie założono konsekwentnie klimatyzacji. Zaś przemęczeni żołnierze trafiają do ambulatorium z posterunków, gdzie pełnią służbę wartowniczą: 4 godziny na posterunku, 8 godzin odpoczynku.

Wracając, zabieramy zachlapanego rivanolem tłumacza batalionu. Właśnie usunięto mu dolegliwość zawodową: odetkano zapchane piaskiem i pyłem uszy.

STANISŁAW GULIŃSKI jest arabistą, tłumaczem przy 10. Batalionie Zmechanizowanym w Iraku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003