Kto bogatemu zabroni?

W pięćsetną rocznicę śmierci Leonarda da Vinci warto to sobie powiedzieć: był bardziej naukowcem i inżynierem niż malarzem. I nie zmieni tego fakt, że nawet jego domniemane autorstwo winduje cenę obrazu do pół miliarda dolarów.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Sprzedany za 450 312 500 dolarów „Salvator Mundi”, przypisywany Leonardowi da Vinci, ok. 1500 r. / WIKIPEDIA
Sprzedany za 450 312 500 dolarów „Salvator Mundi”, przypisywany Leonardowi da Vinci, ok. 1500 r. / WIKIPEDIA

15 listopada 2017 r. na aukcji w Nowym Jorku padł rekord: datowany na ok. 1500 r. obraz „Salvator Mundi”, namalowany na desce o wymiarach 65,7 na 45,7 cm, sprzedany został za 450 312 500 dolarów. Wcześniej eksperci z domu aukcyjnego Christie’s włożyli dużo wysiłku, by go wypromować. Określili go jako jedno z kilkunastu zachowanych dzieł Leonarda da Vinci (1452–1519). Taka atrybucja budzi jednak wątpliwości wielu historyków sztuki (co analizuje w serwisie ArtWatch.org.uk Michael Daley), choć – co ciekawe – wyrażają je oni głównie na blogach i w komentarzach dla prasy, niekoniecznie zaś w formie naukowych publikacji.

Rekordowa cena tego obrazu nie odzwierciedla jego rzeczywistej wartości. W marcu 2018 r. Ryan Parry i Josh Boswell ujawnili w serwisie Dailymail.com, że obraz kupił saudyjski książę Bader bin Abdullah, lecz uczynić to miał w imieniu księcia koronnego i następcy tronu Arabii Saudyjskiej, Mohammeda Bin Salmana. Tymczasem inny książę, Mohammed Bin Zayed, następca tronu emira Abu Dhabi (Abu Zabi), też wysłał własnego przedstawiciela na tę aukcję do Nowego Jorku. Obydwaj licytujący nie znali tożsamości swego przeciwnika i każdy obawiał się, że ten drugi pochodzi z Kataru – więc obaj podbijali cenę, byle tylko nie pozwolić wygrać konkurentowi. W efekcie obraz osiągnął zupełnie absurdalną kwotę, a nabywca, książę Mohammed Bin Salman, został oczywiście za ten zakup skrytykowany. Ostatecznie dzieło trafiło mimo wszystko do Abu Dhabi – wymieniono go ponoć za jacht, wart również około pół miliarda dolarów.

Kluczowe jest jednak pytanie: czy to w ogóle jest dzieło samego Leonarda da Vinci, czy raczej któregoś z jego uczniów? A może to praca zbiorowa, rozpoczęta przez mistrza i dokończona przez kogoś innego? I wreszcie, na ile na obecny wygląd tego obrazu wpłynęły kolejne jego renowacje?

Problematyczna historia

Na rynku sztuki jednym z kluczowych aspektów jest proweniencja dzieł – czyli ich historia. Im lepiej jest udokumentowana obecność przedmiotu w kolejnych kolekcjach na przestrzeni wieków, tym bardziej prawdopodobna jest jego autentyczność. Oczywiście często trudno jest ustalić proweniencję dzieła dawnego mistrza wcześniej niż do XIX wieku, ale w przypadku słynnych obrazów powinno się jednak dotrzeć do starszych zapisów. Patrząc na opis aukcji w Christie’s możemy odnieść wrażenie, że w przypadku „Salvatora Mundi” proweniencja ustalona jest od samego początku; opis zaczyna się od stwierdzenia, że obraz mógł zostać zamówiony po roku 1500 przez króla Francji Ludwika XII i jego małżonkę, Annę Bretońską. Niestety, naprawdę są to tylko spekulacje, na które nie ma żadnych dowodów.

Co więc wiemy na pewno? Jedynie to, że w roku 1900 Sir Charles Robinson zakupił go do kolekcji Sir Francisa Cooka, wicehrabiego Monserrate. Dzieło uważano wówczas za pracę Bernardina Luiniego. Kolekcję Cooka obraz opuścił w 1958 r., gdy został sprzedany za 45 funtów (w tym czasie w Wielkiej Brytanii była to równowartość miesięcznych zarobków niewykwalifikowanego robotnika). Wedle informacji z aukcji w Christie’s obraz trafił do prywatnej kolekcji w USA, której właścicielem był człowiek o nazwisku Kuntz.

W 2005 r. dzieło zakupił na aukcji w Louisianie nowojorski marszand Robert Simon. Nie wiadomo, kto właściwie był wtedy sprzedawcą. Robert Simon i jego kolega Alexander Parrish zainteresowali się renesansowym dziełem, które podobno sprzedało się za niecałe 10 tys. dolarów. Simon powiedział, że nie przypuszczał wówczas, iż obraz może okazać się pracą samego Leonarda da Vinci.

Po sprzedaży w 2005 r. „Salvator Mundi” trafił do renowacji – zajęła się nim konserwator Dianne Dwyer Modestini z New York University. W czasie kolejnych etapów renowacji, w latach 2008 oraz 2011, obraz był badany przez ekspertów z The National Gallery w Londynie. Efektem wieloletniej pracy, w ramach której konserwator nie tylko czyściła obraz, ale także go miejscami uzupełniała, było uznanie go za dzieło Leonarda da Vinci.

Od 9 listopada 2011 r. do 5 lutego 2012 r. „Salvator Mundi” eksponowany był na londyńskiej wystawie „Leonardo da Vinci: Painter of the Court of Milan”. Potem nastąpił ciąg sprzedaży, w którym dzieło osiągnęło zupełnie niespodziewane ceny. Najpierw, w 2013 r., zakupił je szwajcarski marszand Yves Bouvier, za ok. 80 mln dolarów. W ciągu roku Bouvier odsprzedał obraz z niezłym zyskiem: kupcem był rosyjski miliarder Dmitry Rybolowlew, który zapłacił 127 mln dolarów. Ten zaś odsprzedał „Salvatora” za pośrednictwem domu aukcyjnego Christie’s w Nowym Jorku w listopadzie 2017 r. Nowy nabywca, jak już wiemy, kupując ten obraz w sumie wydał ponad 450 mln dolarów.

Co ciekawe, zwrócono uwagę na to, że porównanie stanu obrazu z czasów wystawy w 2012 r. ze stanem obecnym wskazuje, iż od tamtego czasu miała miejsce jeszcze jedna renowacja. Wyraźnie zmienił się na przykład układ fałdów szat na ramieniu Chrystusa – w końcu okazało się, że przed wystawieniem dzieła w Christie’s w 2017 r. Dianne Modestini dokonała poprawek swojej wcześniejszej konserwacji. Podobno tylko „usunęła cienie”, które z niewiadomych przyczyn pojawiły się w czasie czyszczenia w latach 2005-11.

Proweniencyjne spekulacje

Skąd w ogóle informacja, że Leonardo da Vinci namalował taki obraz? Jest to oparte w zasadzie tylko na założeniu, że liczne wersje wiązane z jego uczniami musiały powstać na podstawie zaginionego Leonardowskiego prototypu. Frontalna kompozycja występuje w kilku kopiach, których autorstwo w większości przypadków jest niepewne, lecz datowane są one na pierwszą połowę czy też nawet na początki XVI wieku. Do takich obrazów należą m.in. dzieła dziś przechowywane w Museo Diocesano w Neapolu, w Detroit Institute of Arts czy też w Pałacu w Wilanowie [w grudniu br. mają zostać ogłoszone wyniki badań nad atrybucją tego obrazu – red.].

Trzeba przy tym pamiętać, że obrazy uczniów Leonarda często w przeszłości określano jako dzieła samego mistrza; stąd też w dawnych inwentarzach przewijają się wzmianki o „Chrystusie” autorstwa Leonarda da Vinci, ale nie możemy im całkowicie ufać. I tak katalog dzieł sprzedanych w 1651 r. z kolekcji króla Anglii Karola I notuje „A peece of Christ done by Leonardo” (Chrystus namalowany przez Leonarda), a inwentarz kolekcji królewskiej w Whitehall z 1666 r. zawiera zapis: „Leonard De Vince O.r Savio.r w.th a gloabe in one hand & ­holding up y.e other” (Zbawiciel autorstwa Leonarda da Vinci, z globem w jednej dłoni i z drugą dłonią uniesioną). W 1650 r. Wen­ceslaus Hollar wykonał graficzną reprodukcję obrazu „Salvatora”, opisując go jako dzieło Leonarda da Vinci. Nie są to jednak, wbrew pozorom, twarde dowody: grafika Hollara może być reprodukcją którejkolwiek z kopii, które w XVII w. mogły uchodzić za obrazy Leonarda da Vinci, choć dzisiaj już wiemy, że są dziełami jego uczniów lub naśladowców.

Jeśli zaś chodzi o obraz z kolekcji króla Karola I, to najprawdopodobniej chodziło o „Salvatora Mundi”, który dziś znajduje się w Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie. Dzieło to dziś przypisywane jest Giampietrinowi (uczniowi Leonarda da Vinci), ale jeszcze w XIX w., gdy znajdowało się w rękach moskiewskiej rodziny Mosołow, było atrybuowane samemu Leonardowi. Co najważniejsze, na odwrocie obrazu z Moskwy znajduje się znaczek, którym oznaczane były obrazy w kolekcji Karola I (CR, czyli Carolus Rex z koroną). „Salvator” z Abu Dhabi takiego znaczka nie ma – w ogóle nie ma żadnych znaków proweniencyjnych, ponieważ w XIX w. w ramach jakiejś konserwacji usunięto tylną część podobrazia i wzmocniono deski tak zwanym parkietażem. Mogło tam zatem kiedyś coś być, ale tego już się nie dowiemy.

Od lewej: „Salvator Mundi” z Neapolu; „Salvator Mundi” z Wilanowa / WIKIPEDIA / AGNIESZKA INDYK / MUZEUM PAŁACU KRÓLA JANA III W WILANOWIE

Naciągany opis

Eksperci z Christie’s nie mieli pojęcia, iż w Moskwie znajduje się obraz, którego mogą dotyczyć wzmianki zachowane w brytyjskich XVII-wiecznych dokumentach. Przyjęli oni bowiem dwa założenia: po pierwsze, że Karol I faktycznie posiadał oryginalne dzieło da Vinciego, a po drugie, że obraz na ich aukcji to właśnie owo dzieło. Umieścili zatem zapisy o obecności obrazu w brytyjskiej kolekcji królewskiej zgodnie z notatkami z lat 1651 i 1666 jako pewne elementy proweniencji obrazu, a następnie zbudowali hipotetyczną wsteczną historię dzieła.

Skoro wiadomo, że król Francji kupował dzieła Leonarda da Vinci, a żona Karola I pochodziła z Francji, to uznano, że taka właśnie mogła być droga tego obrazu: zamówiony „prawdopodobnie” przez Ludwika XII po roku 1500, mógł przejść drogą pokrętnego dziedziczenia w ręce Henrietty Marii, która w 1625 r. została żoną Karola I i przybyła do Anglii. Pokrętnego, ponieważ Henrietta Maria nie była w prostej linii potomkiem Ludwika XII, lecz córką Henryka IV Burbona (którego babka po kądzieli, Małgorzata d’Angoulême, była siostrą króla Franciszka I, a ten z kolei był kuzynem i zięciem Ludwika XII, oraz przejął po nim tron francuski).

Jakby tego było mało, tę właśnie – już i tak poszlakową – proweniencję nadwyrężyła jeszcze publikacja przygotowana przez Jeremy’ego Wooda do 80. tomu rocznika „The Walpole Society”. Okazuje się, że Chrystus z globem w dłoni, autorstwa Leonarda da Vinci, znajdował się w latach 1638-41 w kolekcji Jamesa trzeciego markiza Hamiltona w jego posiadłości w Chelsea. Jeśli to ten sam obraz, który trafił później w ręce Karola I, to wygląda na to, że jednak król nie przejął go prosto z Francji od swojej narzeczonej...

Zatem całą historię sprzed 1900 r., zaproponowaną w opisie aukcji dla obrazu „Salvatora Mundi”, możemy uznać za czystą spekulację. Wiarygodności ekspertów z renomowanego Christie’s nie pomaga także pozostała część opisu tej aukcji: pisząc o „unikatowości kompozycji Leonarda” wykazali się oni bowiem brakiem znajomości ikonografii tego określonego typu, jakim był Salvator Mundi. W dodatku, ignorując XV-wieczne północnoeuropejskie tradycje artystyczne, porównali „Salvatora” do błogosławiącego Chrystusa z ołtarza z warsztatu Giotta, błędnie określając ten ostatni jako pochodzący z XV wieku (zamiast początków wieku XIV). Ekspertom Christie’s najwyraźniej zabrakło – choć to wydaje się niemożliwe – profesjonalizmu.

Od lewej: Giampietrino (1495–1549) „Salvator Mundi” z Moskwy; „Salvator Mundi”, grafika Wenceslausa Hollara z 1650 r. / WIKIPEDIA

Co to właściwie jest Salvator Mundi?

Typ ikonograficzny Salvator Mundi (łac. Zbawiciel Świata) jest to w większości przypadków przedstawienie Chrystusa w ujęciu frontalnym, w półfigurze lub całopostaciowo.

Prawa dłoń Zbawiciela wykonuje gest błogosławieństwa, podczas gdy w lewej trzyma On glob; w rzadkich przypadkach, gdy glob widnieje pod stopą Jezusa, w lewej Jego dłoni spoczywa księga. Nie ma korony na głowie, ubrany jest w prostą szatę, czasem także w płaszcz; całopostaciowe ujęcia ukazują również bose stopy. Jeśli przedstawienie ma banderolę, to najczęściej zawiera ona cytat z Ewangelii wg św. Jana: „Ego sum via veritas et vita” („Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, J 14, 6) lub „Ego sum lux mundi” („Ja jestem światłością świata”, J 8, 12). Zbawiciel nawiązuje z widzem kontakt wzrokowy, a prostota i spokój kompozycji eliminują dystans.

Salvator Mundi wyewoluował zapewne w Niderlandach w XV w. z połączenia przedstawień w typie Maiestas Domini (Chrystus władca) z Veraikonem, czy raczej z Mandylionem, czyli twarzą Chrystusa odbitą na chuście, uważaną za „prawdziwy wizerunek” (Vera effigies), traktowany jako przedstawienie Chrystusa o charakterze portretowym (zresztą na tym gruncie wyrosły intymne ujęcia popiersiowe, popularne w XV w., określane właśnie mianem „portretów Chrystusa”, których funkcją było ukazanie Boga w ludzkiej naturze). Z kolei z przedstawień Chrystusa władcy (Maiestas Domini) wywodzić można charakterystyczny dla Salvatora gest błogosławieństwa oraz atrybut w postaci globu (jabłka królewskiego lub kryształowej sfery).

Większość zachowanych przykładów to wizerunki półpostaciowe, czasem w oknie lub przy parapecie – tego typu przedstawienia były bardzo popularne w malarstwie północnoeuropejskim, tablicowym i książkowym od drugiej połowy XV w. Niezależnie od tego, komu przypiszemy autorstwo „Salvatora Mundi” z Abu Dhabi, obraz ten wpisuje się w szeroki nurt przedstawień popularnych ok. 1500 r. – w żadnym przypadku nie jest to zatem kompozycja unikatowa.

Rogier van der Weyden, środkowa część Tryptyku Braque (fragment), ok. 1450, Luwr / WIKIPEDIA

Mnożące się wątpliwości

„Salvator Mundi” z Abu Dhabi niewątpliwie przypomina dzieła Leonarda da Vinci, szczególnie w swym niesłychanie miękkim modelunku, choć część historyków sztuki sugerowała, że analiza stylistyczna wielokrotnie przemalowywanego i konserwowanego obrazu może nie być miarodajna.

Niepokój badaczy budzi na przykład kryształowa kula w dłoni Zbawiciela. Została namalowana nieporadnie: nienaturalnie odbija się w niej światło, niepoprawnie też ukazano widoczny przez nią fragment dłoni i szat Chrystusa, a przecież wiemy, że Leonardo da Vinci studiował zagadnienia optyki i nie popełniłby tego typu błędów. W dodatku zachowane są takie kopie obrazu Leonarda, w których owa kula namalowana została znacznie lepiej – tak jest zresztą nawet w przypadku wspomnianej wyżej XVII-wiecznej grafiki Wenceslausa Hollara. Czyżby zatem uczniowie i naśladowcy „poprawiali” arcydzieło mistrza? A może jednak tego „Salvatora” nie namalował w całości sam Leonardo da Vinci?

Ja sama na wykładach mówiłam studentom, że – jakkolwiek kontrowersyjnie to brzmi – moim zdaniem Leonardo da Vinci nie był malarzem. Był naukowcem, badaczem, a malarstwo traktował jako jedną ze swych aktywności (zajmował się bardzo różnymi dziedzinami sztuk i nauk, a najwięcej chyba zarabiał na projektach, które nazwalibyśmy inżynieryjnymi).

Czasem nie kończył swoich obrazów – tak jakby namalowanie obrazu nie było jego celem, ale tylko środkiem do rozwiązania jakiegoś problemu (np. zagadnienia związanego z ujęciem perspektywicznym). Dlatego właśnie śmiem twierdzić, że był raczej naukowcem niż malarzem: potrafił porzucić niedokończone dzieło, kiedy uznał, że jego ciekawość badawcza została w interesującym go aspekcie zaspokojona. Co ciekawe, w obrazach Leonarda da Vinci często nie widać jego wiedzy z zakresu anatomii, a jednocześnie zachowane notatki dowodzą, iż dokonywał sekcji zwłok i bardzo dobrze znał sekrety ludzkiego ciała. Z drugiej strony musimy pamiętać, że ówczesne warsztaty malarskie opierały się z założenia na pracy zespołowej – mistrz przyjmował zamówienie i nadzorował jego realizację, ale w dużej części malować mogli jego uczniowie i współpracownicy.

Dla mnie kontrowersje wokół omawianego tu obrazu nie tyle wiążą się z pytaniem o jego autorstwo, ile dotyczą mechanizmów funkcjonowania dzisiejszego rynku sztuki. Nie jestem przekonana, że ten obraz jest autorskim dziełem samego Leonarda da Vinci, ale nie wykluczałabym możliwości, że powstał w jego pracowni. Nie to wydaje mi się jednak najważniejsze – znacznie bardziej niepokoi mnie fakt, że wielomilionowe transakcje na współczesnym rynku sztuki oparte są na osądach ekspertów, którzy nie potrafią poprawnie zanalizować ikonografii wystawionego na aukcji dzieła i w dodatku tworzą do niego spekulacyjną – a nawet opartą na niedociągnięciach badawczych – proweniencję! I jakby tego było mało, w powietrzu unosi się jeszcze pytanie: na ile „leonardowska” stylistyka tego obrazu może być efektem wielokrotnych konserwacji... Czy w tej sytuacji w ogóle można wysuwać jakiekolwiek wiarygodne hipotezy na temat autorstwa „Salvatora” z Abu Dhabi?

Teoria spiskowa

Wokół problematycznego „Salvatora” narosły – już po jego sprzedaży – zupełnie nowe kontrowersje. Od kilku miesięcy bowiem w prasie mnożą się spekulacje dotyczące ewentualnej roli, jaką w tej rekordowej transakcji miał odegrać prezydent USA, Donald Trump.

Nie wnikając w skomplikowane i wielopoziomowe relacje biznesowe, istniejące między wszystkimi stronami tej transakcji, można w największym skrócie powiedzieć tak: część historyków i dziennikarzy nie wierzy w to, że cena obrazu na aukcji w Nowym Jorku została podbita „przypadkiem”.

Beneficjentem tego „przypadku” jest oczywiście sprzedający dzieło, czyli rosyjski oligarcha Dmitry Rybolowlew, który, jak się okazało, kilkanaście lat temu uratował Donalda Trumpa przed bankructwem, kupując od niego willę. Zapłacił za nią 95 mln dolarów, co było ceną ponad dwukrotnie przewyższającą wartość nieruchomości – następnie wyburzył zabudowę i podzielił działkę na kilka części, celem odsprzedania, ale nie udało mu się chyba nawet odzyskać zainwestowanej sumy, nie mówiąc już o osiągnięciu jakiegokolwiek zysku.

Niewątpliwie niespodziewana nadwyżka, uzyskana na sprzedaży renesansowego obrazu, z nawiązką wyrównała Rybolowlewowi wszelkie wcześniejsze finansowe niepowodzenia. Zwolennicy teorii, że sprzedaż „Salvatora Mundi” była starannie zaplanowaną transakcją, w której większy lub mniejszy udział miały władze Rosji, Stanów Zjednoczonych oraz książęta arabscy, podkreślają także, że rynek sztuki jest uważany za jedno z głównych narzędzi prania brudnych pieniędzy.

Zauważają również, że jakoś nikt dziś nie potrafi powiedzieć, co się właściwie z tym obrazem stało i gdzie w tej chwili się on znajduje. Wieść niesie, że nie trafił do Abu Dhabi, lecz leży w sejfie któregoś z banków w Genewie. ©


CZYTAJ TAKŻE: PRZYPADEK GIOCONDY >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absol­wentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, doktor historii sztuki, medie­wistka. Ma na koncie współpracę z różnymi instytucjami: w zakresie dydaktyki (wykłady m.in. dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Otwartego AGH, licznych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019