Kościół ponad prawem

Parafia notorycznie łamie obostrzenia sanitarne. Interweniuje jeden z wiernych. Tak w Czudcu zaczyna się półroczny spór z udziałem policji, kurii i mediów.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

Liczenie wiernych przy wejściu na mszę w parafii pw. Świętej Trójcy w Czudcu. 14 marca 2021 r. / KRZYSZTOF STORY
Liczenie wiernych przy wejściu na mszę w parafii pw. Świętej Trójcy w Czudcu. 14 marca 2021 r. / KRZYSZTOF STORY

Czternasty marca 2021 r., Czudec, parafia pod wezwaniem Świętej Trójcy. O 15.30 zacznie się msza. Kobieta w beżowym płaszczu podchodzi do głównych drzwi kościoła. Klęka i robi znak krzyża. Przyszła na piechotę, więc pewnie stąd. W Czudcu, 20 km na południe od Rzeszowa, mieszka trzy tysiące osób.

Powierzchnia barokowej świątyni w Czudcu to 638 m kw. Od 7 listopada obowiązuje limit wiernych w kościołach – jedna osoba na 15 m kw. Tutaj oznacza to ograniczenie do 42 osób. Kobieta siada na ławce przed kościołem. Do środka nie wejdzie, choć do mszy jeszcze 40 minut. Na drzwiach wisi tablica: „Brak wolnych miejsc”.

Fakt, że parafia w Czudcu respektuje dziś obostrzenia sanitarne, jest zasługą uporu jednego człowieka. Walka o kartonową tablicę trwa już pół roku.

Obok pandemii

Nie chce występować pod nazwiskiem, nazwijmy go K. Jest prawnikiem, obecnie kończy studia doktoranckie w Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Rzeszowie. Specjalizuje się w prawie karnym. Jest wierzący, od zawsze związany z Kościołem. W Czudcu od urodzenia, czyli od 40 lat. Spotykamy się w jego domu. K. mówi: – Tutaj byłem chrzczony, bierzmowany, 15 lat byłem ministrantem. Pomagałem parafii, poprzedniemu proboszczowi redagowałem pisma.

W sierpniu 2020 r. proboszczem w Czudcu został ks. Stanisław Grzyb. Jesienią liczba zakażeń koronawirusem zaczęła lawinowo rosnąć, a rząd przywrócił limity wiernych. – Księża w Czudcu zupełnie to zignorowali – wspomina K. – Nie jestem rygorystą, przekroczenia o trzy, cztery głowy nawet bym nie zauważył. Tylko że zamiast 42, w kościele potrafiło być nawet 150 osób.

K. postanowił reagować. Trzy razy spotkał się z ks. Grzybem. – Prosiłem go, żeby przestrzegał prawa. Za każdym razem słyszałem, że proboszcz wie, co robi. Pytał, czy zdaję sobie sprawę, że walczę z Bogiem i Kościołem.

K. mówi, że walczył tylko o przestrzegania prawa, a Kościół był po jego stronie. Pokazuje list abp. Gądeckiego z czerwca 2020 r.: „Apeluję więc do wszystkich, aby w poczuciu odpowiedzialności za życie i zdrowie swoje oraz innych przestrzegać wszystkich zaleceń służb sanitarnych. Proszę kapłanów, aby podczas Mszy Świętej przypominali wiernym o zasadach bezpieczeństwa sanitarnego i sami ich rygorystycznie przestrzegali” – pisał przewodniczący Konferencji Episkopatu.

Proboszcz ostrzega K., że jego rodzina może mieć potem trudności z pogrzebem. Trzecie spotkanie kończy wypraszając K. z gabinetu.

To nie był pierwszy spór K. z nowym proboszczem. We wrześniu fundacja Kai Godek Rodzina i Życie zbierała w czudeckim kościele podpisy pod projektem ustawy „Stop LGBT”. O akcji poinformowano w trakcie niedzielnej mszy, listy znajdowały się przy bocznych ołtarzach. Później trafiły na stolik z prasą katolicką. Ich zdjęcia szybko obiegły internet.

– Na tych listach były: imię, nazwisko, adres, PESEL i podpis. Wszystko, co potrzebne do wzięcia pożyczki – mówi K. – Do czwartku leżały na stoliku pod chórem. Spokojnie mogłem wziąć jedną do domu. O samej słuszności akcji się nie wypowiadam, ale ten widok mnie przeraził. Tam są przecież także metadane, które mówią o wyznaniu, poglądach czy orientacji.

K. uprzedzał proboszcza o konsekwencjach, napisał też do Diecezjalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Proboszcz nie zareagował, a szkody okazały się realne. Jeden z mieszkańców podpisał listę, a następnego dnia zobaczył na bramie swojej posesji napis „Jebany homofob”. Inni słyszeli obelgi. Diecezjalny IODO stwierdził naruszenie przepisów, proboszcz otrzymał upomnienie.

Bez mandatu

K. wyciąga z teczki kilka kopert. Wszystkie podwójnie awizowane i opieczętowane jako „Zwrot”. – Ewangelia mówi: „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy”. Prosiłem proboszcza, by przestrzegał obostrzeń. Nie chciał ze mną rozmawiać, więc pisałem listy. Grzeczne, zaczynałem od „Wielebny Księże Proboszczu”. Później maile. I jeszcze wiadomość na Facebooku.

Koperty wracały, maile pozostawały bez odpowiedzi. – W Kościele ciągle słyszałem modlitwy za chorych w parafii, o oddalenie koronawirusa, słyszałem, że musimy przestrzegać zasad, a widziałem zaprzeczenie tych słów. Nie znoszę takiego cynizmu, a jako prawnik nie umiem go tolerować.

Po trzech spotkaniach, trzech listach i kilku mailach K. zadzwonił na 112. Policjanci z Czudca stwierdzili naruszenie przepisów i pouczyli proboszcza. Bezskutecznie, bo wkrótce K. znów musiał dzwonić. Od listopada w czudeckim kościele policja interweniowała dziesięciokrotnie. W ośmiu przypadkach limit wiernych był przekroczony. Księża otrzymali sześć pouczeń, a dwa postępowania nadal się toczą.

Piotr Niemiec z Komendy Powiatowej w Strzyżowie nie potrafi wyjaśnić tej pobłażliwości. Sugeruje, że interwencje przeprowadzali różni policjanci, którzy mogli nie znać całej sprawy, choć większość patroli była z małego przecież czudeckiego posterunku.

Z ambony

Konsekwencje spotykają za to samego K. 11 grudnia otrzymuje list od proboszcza: „W związku z zachowaniem Pana wobec kapłanów, które nie przystoi dobremu katolikowi, rozważam poinformować o tym moich przełożonych kościelnych”. Na tablicy ogłoszeń pojawia się tekst: „Gdzie dzieje się dobro, tam zawsze diabeł miesza”. K. coraz częściej, choć nie wprost, jest wspominany z ambony. 29 grudnia proboszcz odprawia nawet mszę w intencji „uzdrowienia dla K.” (bez nazwiska). Księża modlą się o „opamiętanie i nawrócenie dla tych, którzy utrudniają nam kontakt z Panem Bogiem”.

– Byłem na tamtej mszy, słuchałem tych modlitw – wspomina K. – Dzisiaj trochę się z tego śmieję. Proboszcz może sądził, że mnie zastraszy. Wtedy myślałem tylko: za kogo oni się modlą? Bo kontakt z Bogiem utrudniam nie ja, tylko ustawa. Czyli modlą się za prezydenta, rząd i policję?

Po dwóch miesiącach interwencji policji zachodzą pewne zmiany. Członkowie Rady Parafialnej liczą wiernych, limity są na ogół przestrzegane. W lutym przed kościołem wisi kartka: „Nie ma wolnych miejsc. Z uwagi na zgłoszenia na policję musimy przestrzegać limitu osób w świątyni, aby uniknąć wysokich kar”. K. znowu się uśmiecha: – Aby uniknąć wysokich kar. Czyli powodem nie jest ani państwowe prawo, ani zalecenia episkopatu, ani nawet piąte przykazanie. Powodem jest to, że mogą nas złapać.

Na plakacie

5 lutego, pierwszy piątek miesiąca. K. siedzi w kościelnej ławce, modli się i czyta książkę. – Podszedł do mnie mężczyzna. Około 70 lat i 120 kilo wagi. Właśnie wracał od komunii, jeszcze przeżuwał opłatek. Półgłosem powiedział: „Jak jeszcze raz będziesz liczył ludzi i policję wzywał, to ci na rynku łeb upierdolę”. Kilka osób chyba to słyszało.

K. poszedł do proboszcza dowiedzieć się, kim był napastnik. – W zakrystii usłyszałem, że sam jestem sobie winien. I że jestem faryzeuszem.

10 lutego, w następną środę w Czudcu na rynku odbywał się targ. Rano K. odebrał telefon od znajomego. – W słuchawce usłyszałem: jedź szybko, bo cała wioska jest twoimi plakatami oblepiona.

Plakaty to kartki A4 w biurowych foliówkach poprzybijane tapicerskim zszywaczem do płotów i drzew. Zdjęcie K. z czarnym paskiem na oczach i tekst: „Nie daliśmy się zastraszyć i dziennikarskie śledztwo ujawniło manipulacje samozwańczego prawnika”. Dalej padają niejasne oskarżenia pod adresem K. Nie zrywał kartek, sprawę zgłosił na policję. Jeden z plakatów znalazł przybity na lipie przed posterunkiem. Postępowanie nadal trwa.

Pytam K., czy się nie boi. – Nie. Nie jest tak, że cała wieś jest przeciwko mnie. To jest garstka osób przywiązanych do proboszcza. Nie siedzę w domu jak w twierdzy. Żyję normalnie, chodzę do kościoła i nie myślę tego zmieniać.

Ponad prawem

23 lutego K. otrzymuje list od ks. Piotra Steczkowskiego, kanclerza kurii w Rzeszowie. Kanclerz pisze, że kuria otrzymała skargi na zachowanie K. wobec kapłanów. Wzywa go do osobistego ­stawiennictwa i złożenia wyjaśnień. K. odpisuje. W długim piśmie tłumaczy całą sytuację, ­opisuje spotykające go groźby i pomówienia. Powołuje się też na wiążącą go tajemnicę postępowania (w sprawie wydarzeń w Czudcu toczą się wtedy cztery). Za jej ujawnienie grozi do dwóch lat pozbawienia wolności.

Kanclerz Steczkowski w odpowiedzi przysyła pismo, które szybko obiega internet i trafia do mediów. Kanclerz pisze, że K. „zasłania się tajemnicą prokuratorską”, a „Kościół w Polsce ma prawo zarządzać swoimi sprawami w sposób autonomiczny, niezależny od działań podejmowanych przez władze państwowe”. Jeszcze raz wzywa K. i informuje, że odmowa „zostanie potraktowana jako przejaw nieposłuszeństwa wobec prawowitej władzy kościelnej”. Grozi też konsekwencjami kanonicznymi.

Nieznajomość prawa? Ks. Piotr Steczkowski jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, absolwentem m.in. Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. O komentarz do pisma proszę Artura Nowaka, adwokata reprezentującego ofiary wykorzystywania seksualnego w Kościele, oraz dr. Piotra Szeląga – teologa i prawnika, absolwenta Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie.

– Poza tajemnicą spowiedzi, uwzględnioną w polskim prawie, Kościół nie ma żadnego immunitetu w sprawach karnych i cywilnych – mówi Artur Nowak. – Autonomia Kościoła kończy się na normach państwowych. To Kościół jest częścią państwa, a nie odwrotnie. Nie można na podstawie prawa kościelnego podżegać kogoś do rozpowszechniania informacji z postępowania przygotowawczego. To, co robi diecezja rzeszowska, jest kompletnym pomieszaniem pojęć. A zostawianie takich śladów na piśmie jest po prostu głupotą.


CZYTAJ TAKŻE: Kościół wobec epidemii >>>


– Ton tego pisma jest dla mnie zabawny. Pokazuje, że kanclerz nie rozumie sytuacji, w której się znalazł – dodaje Piotr Szeląg. – Autonomia wynikająca z konkordatu wyklucza konflikt między tymi porządkami. W dodatku mamy wiernego, który zachował się ewangelicznie. I prawo moralne, i państwowe uzasadniały jego interwencję. A kanclerz pisze do niego w tonie urzędu skarbowego. Formalnie biskup ma prawo wezwać wiernego do wyjaśnień, jeśli uzna, że tego wymaga dobro Kościoła. Tylko że najwyższym prawem kanonicznym jest troska o zbawienie dusz. Kanclerz jest przede wszystkim duszpasterzem, dopiero potem urzędnikiem.

– Pewnym kanonem kultury pism prawnych jest też podanie sankcji, podstawy prawnej, powodów – zwraca uwagę Nowak. – Jeśli dostaje pan wezwanie do sądu, to wiadomo, w jakiej sprawie i pod jakim rygorem. Tutaj nie ma tych informacji. A odwołanie się do „prawowitej władzy kościelnej” ośmiesza Kościół – ocenia Nowak.

– Trybem wezwania świadków Kościół posługuje się prawie wyłącznie przy stwierdzaniu nieważności małżeństwa. I wtedy od razu podaje się, czego dotyczy sprawa – mówi Szeląg. – Urzędowe pismo, straszenie karami jest w mojej ocenie nadużyciem władzy.

I dodaje: – Jako wierni chcemy widzieć Kościół jako wspólnotę. Obrazki, kiedy biskup wchodzi do katedry i wszyscy padają na kolana, znamy z historii. Widzimy, że rzeczywistość się zmieniła, ale nie zdajemy sobie sprawy, że prawo kanoniczne nadal mówi tym samym językiem. Wierni nadal znajdują się na najniższym szczeblu feudalnej struktury.

Dzwonię do kanclerza Steczkowskiego. Pytam, czym właściwie K. zawinił wobec Kościoła:

– Tego dowie się od nas bezpośrednio. Sprawa jeszcze nie jest zakończona. Gdyby dziennikarze byli naprawdę dociekliwi, toby dokładnie sprawdzili, kim jest ten człowiek, i myślę, że wtedy mieliby trochę inne wyobrażenie.

Kanclerz prawdopodobnie odwołuje się do oskarżeń, które umieszczono na oszczerczych plakatach. Do tego, że K. kiedyś stanął przed sądem. Sprawdziłem, owszem, stanął. Sprawa toczyła się 10 lat temu, nie dotyczyła Czudca, a wyrok uległ zatarciu. K. nie był karany. Kanclerz nie umie wyjaśnić, jaki związek ma to z obecnym wezwaniem. Pytam, czy kuria planuje wyciągnąć konsekwencje od łamiącego obostrzenia proboszcza.

– Poczekamy, co zrobią czynniki oficjalne. Nie wychylamy się, bo sądy to różnie traktują. Na razie czekamy cierpliwie. Dostali przykazanie, żeby pilnować. Ale z drugiej strony rozumiemy, że ksiądz nie może siłą nikogo wyprowadzać z kościoła, bo nie ma do tego uprawnień.

– Tak samo jak właściciele siłowni czy kin.

– Jesteśmy w sytuacji, w jakiej jesteśmy. Kościoła nie można zamknąć.

Kanclerz Steczkowski mówi, że kuria rozważa upomnienie kanoniczne wobec K. I że wezwanie wcale nie dotyczyło jego telefonów na policję, a zupełnie innej sprawy. Jakiej i dlaczego nie napisał o tym w liście? O tym mówić nie chce.

– Ciężko mi uwierzyć, że pan K. jest akurat teraz wzywany w zupełnie innej sprawie. W tym samym czasie słyszy groźby karalne, jest nękany plakatami, wzywany do kurii…

– No i w ogóle jest męczennikiem.

– Tego nie wiem, mówię o faktach. Co ten człowiek zrobił, by na to zasłużyć?

– Wyjaśniłbym to, ale chciałbym najpierw wyjaśnić to jemu.

– Tylko że ksiądz kanclerz wezwał go, nie żeby mu coś wyjaśnić, tylko żeby go przesłuchać.

– Jeśli mam informację jednej strony, chcę mieć też od drugiej.

– Spore szkody spotykają człowieka, a nikt nie chce powiedzieć, dlaczego.

– Nic panu na to nie poradzę. Być może czas pomoże to wyjaśnić.

Dla Piotra Szeląga sytuacja w Czudcu jest zderzeniem światów: – Z jednej strony człowiek, który traktuje Kościół jako miejsce dialogu. A z drugiej kapłan, który czuje się reprezentantem wielkiej instytucji. Polscy hierarchowie często tak o sobie myślą. I zafundowali sobie to, że instytucjonalność Kościoła dla coraz większej liczby ludzi jest oburzająca albo po prostu śmieszna.

Pod listem

K. parzy kolejną kawę. – Ludzie pytają, czy nie straciłem wiary. Czemu miałbym stracić? Dla mnie to dwa różne porządki – administracyjny i duchowy. Jeśli chirurg zepsuje panu operację, nie obraża się pan na medycynę. Przeżycie religijne jest dla mnie niezależne od osoby kapłana. Tyle że nie spowiadam się już w Czudcu.

– Dobrze się pan tu czuje?

– Tak. Wiem, że ktoś bardziej wrażliwy mógłby się załamać i na kolanach iść do kurii z przeprosinami. Ja przepraszać nie będę, ale i przeprosin nie chcę. Chciałbym tylko, żeby przestrzegania prawa nie nazywać atakiem na Kościół. Być może to proces na pokolenia. Ten przypadek wiele mówi o kryzysie w Kościele. Bo mnie cały czas męczy taka myśl: gdyby pod tym listem z sankcjami i prawowitą władzą nie był podpisany Piotr Steczkowski, tylko Jezus Chrystus. Jak pan myśli, jak by to wtedy wyglądało? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021