Koreańskie dzieci w PRL

Wojna się toczy. Każdy jej dzień to tysiące pomordowanych dzieci. Niechaj wszędzie dotrze apel koreańskich matek: »Ocalcie nasze dzieci« - tekst taki pojawił się 30 maja 1951 r. (w przeddzień Międzynarodowego Dnia Dziecka) w prasie bloku komunistycznego. Dotyczył ofiar konfliktu między powstałymi w 1948 r. komunistyczną Koreą Północną i kapitalistyczną Koreą Południową. W odpowiedzi do krajów obozu radzieckiego zaczęły przyjeżdżać grupy koreańskich sierot. W Polsce pierwszą z nich umieszczono w Gotoczyźnie (k. Ciechanowa), a następnie w podwarszawskim Świdrze.

Ale także potem do PRL trafiały dzieci z Korei: w 1953 r. do położonej na Dolnym Śląsku wsi Płakowice przyjechało 1270 sierot i kilku koreańskich nauczycieli. Ulokowano ich w budynkach po byłym niemieckim szpitalu psychiatrycznym, do obsługi zatrudniono 600 Polaków - od nauczycieli i lekarzy po kucharzy i sprzątaczki. Nie wiadomo, skąd przyjechały (znały podstawy rosyjskiego więc niewykluczone, że wcześniej przebywały na terenie ZSRR), ani dlaczego trafiły do Polski, skoro wojna już się zakończyła (ogłoszeniem linii demarkacyjnej wzdłuż 38 równoleżnika). Jolanta Krysowata, reporterka Radia Wrocław zdołała zebrać relacje świadków i publikuje je w KARCIE (42).

Adam Piskalski, nauczyciel: Każdy, kto podejmował tam pracę, był zobowiązany podpisać oświadczenie, że utrzyma w tajemnicy, iż pracował z obcą młodzieżą.

Alicja Gurgul, przełożona pielęgniarek: Całe życie byłam pielęgniarką, ale nigdy przedtem i potem nie widziałam ludzi tak wyniszczonych, jak tamte dzieci.

Prof. Zbigniew Rutkowski, pediatra: Zarobaczenie było na poziomie 300 proc. - na jedno dziecko przypadały co najmniej trzy rodzaje pasożytów. Byliśmy zmuszeni stosować przedziwne sposoby leczenia. Np. doustne podawania benzyny - dziecko potrafiło połknąć dawkę 10-20 cm sześciennych. Leży to na granicy tolerancji organizmu. Dzieci nie wiedziały, że śpi się na łóżku - początkowo wchodziły pod łóżko - co to jest masło albo mleko. Dokarmiały się w ten sposób, że chodziły do lasu i zjadały korzonki, robaki... Nigdy nie skarżyły się, że je coś boli.

Marta Walińska, metodyk: Nie biegały ot tak. Zawsze szły wojskowym marszem. Szła grupa na boisko grać w piłkę, grała grupa. I wracała grupa do domu. Nie było chodzenia luzem. Nawet do ubikacji!

Benon Oleksiak, nauczyciel: Wyjątkowo dużo się uczyli. I pracowali. O 22.00 gasiliśmy światła. Wszyscy w łóżkach, umyci, śpią, a niektórzy za parę minut już wstają. I uczą się! Opowiadał raz koreański nauczyciel, że kiedy wyjeżdżali z Korei, Kim Ir Sen powiedział do nich: “Jedziecie daleko do Europy i tam macie się uczyć tyle, ile tylko potraficie, bo macie wrócić do Korei i budować naszą kochaną ojczyznę". Jeżeli ktoś mówił “Kim Ir Sen", nie mógł w tym czasie siedzieć. Ci, co to słyszeli, wstawali na baczność.

Henryk Witkiewicz, wychowawca: Niektóre dziewczyny były już 15-, 16-letnie i żadna nie miała prawa odezwać się do chłopca. Powiedzieli im, że jak będą rozmawiały z chłopcami, to wrócą do Korei.

Adam Piskalski: Koreańczycy mocno ingerowali, aby nie powstały jakieś trwałe więzi. Wiadomo było, że żadne dziecko ani żaden dorosły Koreańczyk nie zostanie w Polsce. Nie było mowy o adopcji ani o małżeństwach mieszanych między nami a ich kadrą. Z jednej strony braterstwo i przyjaźń między narodami, z drugiej miała być kompletna izolacja emocjonalna.

Edward Figat, wychowawca: Jeszcze w 1955 r. przyjeżdżał do ośrodka specjalny pociąg z żywnością. Później, kiedy Gomułka przejął władzę, nastąpiła zmiana. Dzieci koreańskie nie były już w budżecie ministerstwa. Nastąpiła tzw. integracja. Część dzieci wyjechała do Barda Śląskiego, Wrocławia, pod Katowice. A na ich miejsce pojawiły się dzieci polskie. Miały się integrować, uczyć języka... Ale więcej z tego wyszło złego niż dobrego. Koreańczycy od Polaków uczyli się kląć, popalać. Ale też świat spoza ośrodka miał prawo do pretensji. W kraju bieda, a tu czekolada, porządne ubrania, wycieczki. Polskie dzieci tego nie miały.

Urszula Jewusiak (księgowa): Plan był taki, że dzieci będą kończyć szkoły, a potem wyjeżdżać do Korei. Wybór szkoły był narzucony. Nie liczyły się chęci ani uzdolnienia. Szkoły były zawsze techniczne: hutnictwo, górnictwo, budowa okrętów, kolejnictwo. Nic nie wskazywało, że plany zmienią się. Mieliśmy budżet na następny rok szkolny, pełny plan zajęć. I nagle, przed wakacjami 1959 r. - wszystkie dzieci mają wyjechać.

Wiesława Godkowicz, felczerka: Pierwsza grupa nawet się cieszyła, że wracają do ojczyzny. Ale jak przyszły pierwsze listy, jak dzieci dowiedziały się, co je czeka, wybuchła rozpacz. One były oszczędne, chodziły w starych dresach, a resztę zostawiały, szykowały sobie na wyjazd. A tam na granicy zrobili im czystkę; wszystko pozabierali. I oni o tym pisali śmiało - po polsku. Pisali, że na nic by nie narzekali, żeby suchy kawałek chleba mieć i kawę, ale żeby tylko móc wrócić.

Zofia Piskalska, wychowawca: Listy od dzieci przychodziły do 1962 r. Korespondencja urwała się nagle. Pewnie nasze listy też były zatrzymywane. To musiała być decyzja odgórna, polityczna. Co powiedziano tym dzieciom, jak wytłumaczono brak listów? Czy mogły pomyśleć, że je zdradziliśmy?

KB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004