Miecz Omara

Muzea Zachodu są pełne skarbów przywiezionych z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej. Teraz, kiedy niegdysiejsi kolonizatorzy biją się w piersi, muszą odpowiedzieć na pytanie: czemu nie chcecie ich zwrócić?

06.04.2020

Czyta się kilka minut

„Brązy z Beninu” wywieziona z Królestwa Beninu (XV–XIX wiek) do Anglii w 1897 r., British Museum w Londynie. / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES
„Brązy z Beninu” wywieziona z Królestwa Beninu (XV–XIX wiek) do Anglii w 1897 r., British Museum w Londynie. / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES

„Oddajcie, coście zabrali” – domagają się od Europy Afrykanie, których najcenniejsze skarby, dzieła sztuki i świadectwa historii zostały wywiezione w epoce kolonialnej do Paryża, Londynu, Brukseli i Berlina. Europa, która się na koloniach dorobiła, bije się w piersi i przysięga, że wszystko odda. Ale tak naprawdę niczego zwracać nie chce. A przynajmniej nie zamierza się spieszyć.

Zamknięta historia

„To wielki dla nas dzień… pamiętny” – wykrztusił prezydent Senegalu Macky Sall, powoli wydobywając zakrzywioną szablę ze zdobnej, skórzanej pochwy. „A to dopiero początek...” – ściszonym głosem dodał jego gość, francuski premier Édouard Philippe. Wysoki prawie na dwa metry i chudy, przypominał marabuta, gdy nachylał się do ucha senegalskiego prezydenta. Wyglądało to, jakby biały wielkolud składał czarnoskóremu przywódcy pokłon.

Senegalczyk wpatrywał się nabożnie w przyniesioną mu na czerwonej poduszce szablę, sławny miecz Omara, świętego i uczonego męża, a zarazem wielkiego wodza, który w XIX stuleciu stanął na drodze przybyłym z Francji najeźdźcom, podbijającym kolejne kraje w Sahelu i nad atlantyckim wybrzeżem na zachodzie Afryki.

Pobożny el hadżi Omar Saidou Tall wywodził się z pasterskiego, znanego z waleczności ludu Fulanich i przewodził na zachodzie Afryki sufickiemu bractwu Tidżanija. W 1857 r. na jego czele stawił opór Francuzom (w Indiach wybuchło w tym czasie powstanie sipajów, w Chinach – druga wojna opiumowa, w angielskim Sheffield założono pierwszy na świecie klub piłkarski, a w Krakowie – gazownię i miasto rozświetliły nocą uliczne latarnie na gaz). Nie dał się pokonać Francuzom i dopiero w 1860 r. podpisał z nimi honorowy pokój (Giuseppe Garibaldi jednoczył wtedy Włochy, w Ameryce Abraham Lincoln został wybrany na prezydenta, a w Warszawie powstało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych). Cztery lata później zaginął bez wieści w górach Bandiagary, w położonym w pobliżu Mopti Kraju Dogonów, należącym do dzisiejszego Mali. Zastąpił go syn, Ahmadou, a Francuzi, łamiąc pokój, podbili Bandiagarę.

To wtedy wywieźli do Paryża miecz Omara, drogocenności, kufry i dywany z jego domu, a także całą jego bibliotekę. „Książki, mam nadzieję, też zwrócą” – mruknął potomek Omara, el hadżi Mamadou Mactar Thiam, przyglądając się, jak premier Francuzów uroczyście zwraca szablę pradziadka.

Francuz nie mógł przyjechać do Dakaru z pustymi rękami. W sytuacji bez wyjścia postawił go jego przełożony, prezydent Emmanuel Macron, który odwiedziwszy dwa lata wcześniej inną dawną francuską kolonię Burkina Faso, niegdysiejszą Górną Woltę, obiecał, że zrobi wszystko, by do końca swojej pierwszej pięcioletniej kadencji Afryce zostało zwrócone to, co w epoce kolonialnej jej skradziono, wszystkie korony, trony, berła i miecze afrykańskich władców, dzieła sztuki i historyczne pamiątki. „Historia Afryki nie może być zamknięta w muzeach w Europie – oznajmił Macron. – Należę do pokolenia Francuzów, dla którego zbrodnie europejskiego kolonializmu są niepodważalne”.

Już wtedy złożył solenne przyrzeczenie prezydentowi Beninu, że zwróci jego państwu przetrzymywane we Francji królewskie trony z Abomeju, dawnej stolicy królestwa Dahomeju. Nie wypadało więc, żeby premier Philippe wybrał się do Afryki z niczym. Tym bardziej że miecz Omara i tak znajdował się już w Dakarze, wypożyczony do Muzeum Czarnej Cywilizacji, otwartego z fanfarami rok po afrykańskiej podróży Macrona i złożonej przez niego deklaracji.

Raport Macrona

Macron, człowiek młody, ledwie 40-letni, o liberalnych poglądach i lewicowej, jak na dzisiejsze czasy, wrażliwości, zdawał się szczerze wierzyć w potrzebę naprawienia szkód i zadośćuczynienia krzywdom z epoki kolonialnych podbojów. Jako prezydent liczył też, że tym symbolicznym, ale niezbyt przecież kosztownym gestem wkupi się w serca Afrykanów i ich przywódców, zaskarbi sobie ich przyjaźń i życzliwość dla politycznych i gospodarczych interesów Francji. Nie miałby wielkich szans, gdyby o afrykańskie względy miał rywalizować jedynie grubością portfela czy wojskową potęgą. Tym bardziej że w przeciwieństwie do Amerykanów, Chińczyków, Rosjan, ale także Hindusów, Turków czy arabskich szejków znad Zatoki Perskiej obciążałaby go dodatkowo kolonialna hipoteka.

Po powrocie z Afryki do Paryża prezydent kazał przygotować sobie spis afrykańskich skarbów we francuskich muzeach, a także raport, w jaki sposób zwrócić je prawowitym właścicielom i zasłużyć na ich wdzięczność. Raport na zlecenie napisali francuska historyczka sztuki, Bénédicte Savoy i pochodzący z Senegalu ekonomista, muzyk i pisarz Felwine Sarr.

W 2019 r. gotowy raport spoczął na biurku Macrona. Kwerenda wykazała, iż wszystkie niemal najcenniejsze dzieła sztuki, które należałoby uznać za skarby afrykańskiej kultury i historii, zostały z Czarnego Lądu wywiezione, a prawie 100 tys. z nich znajduje się we Francji, z czego trzy czwarte w muzeum sztuki kultur pozaeuropejskich, mieszczącym się w Paryżu, nad Sekwaną, przy nabrzeżu Branly, pod numerem 37, niedaleko wieży Eiffla. W muzeum, oczku w głowie byłego mera Paryża (1977-95) i prezydenta (1995–2007), zmarłego przed rokiem Jacques’a Chiraca, gaullisty i wielbiciela „sztuki prymitywnej”, zebrano ponad ćwierć miliona eksponatów z Afryki, Azji, Oceanii i obu Ameryk.

„Jeśli o któreś z nich upomni się prawowity właściciel, wszystko trzeba będzie bezwarunkowo zwrócić, ponieważ większość eksponatów pochodzi z wojennego lub kolonialnego rabunku” – przeczytał prezydent w raporcie. ­Autorzy zalecali pilną zmianę francuskiego prawa, tak by nie zabraniało muzeom wyzbywać się zbiorów bez specjalnego pozwolenia, a do tego czasu zwracać eksponaty Afrykanom na zasadzie wypożyczania (tak właśnie, z Paryża do Dakaru, trafił miecz Omara i wciąż czeka, aż francuscy deputowani uchwalą stosowne przepisy).

„Nie idzie o to, by opustoszyć francuskie muzea, ale żeby zapełnić afrykańskie. Żeby młodzi w Afryce mieli dostęp do własnego dziedzictwa kulturowego, stanowiącego przecież o tym, kim są” – napisali badacze.

Afrykańskie muzea

W ostatniej dekadzie zeszłego stulecia, kiedy zacząłem podróżować do Afryki jako dziennikarz, przybytki kultury, teatry, muzea, galerie, a nawet zwyczajne księgarnie spotykało się równie rzadko jak nosorożce w parkach narodowych. Inna sprawa, że jako dziennikarza wysyłano mnie do Afryki zwykle tam, gdzie działy się ludzkie tragedie, a nie tam, gdzie ludzie żyli w miarę długo i szczęśliwie.

Znajomi dziennikarze z Lagos, Kinszasy, Chartumu czy Kampali podpowiadali, że aby oglądać afrykańską sztukę, powinienem raczej wybrać się do londyńskiego British Museum czy paryskiego Luwru. W Londynie, Nowym Jorku, Paryżu, Brukseli i Berlinie łatwiej też było posłuchać i spotkać afrykańskich pisarzy i muzyków. Tam żyli, tworzyli, wydawali płyty i książki. A jeśli im się powiodło, zostawali na Zachodzie na zawsze, by spieniężony sukces przekuć w dostatnie, a przede wszystkim spokojne i przewidywalne życie, co w afrykańskich ojczyznach nie było już takie proste.

Afryka dopiero podnosiła się z zapaści mrocznych dekad lat 70. i 80., gdy wplątana w globalną zimną wojnę pogrążyła się – z nielicznymi tylko wyjątkami – w biedzie, tyranii, złodziejstwie, zacofaniu, wojnach i rzeziach. „Zmarnowane dekady”, bo tak ochrzczono tamte dziesięciolecia, uśmierciły, zdawało się na zawsze, nadzieje i marzenia z lat 60., gdy Afryka powstała jako kontynent niepodległych państw. Większość z nich nigdy wcześniej nie istniała w obecnych granicach i pod obecnymi nazwami. I zapewne nigdy by nie powstała, gdyby nie zamorscy najeźdźcy, którzy dzieląc między siebie Czarny Ląd, sami wykreślili granice, nie zważając na miejscowe uwarunkowania.

Chcąc nie chcąc, młode, w ogromnej większości sztuczne państwa szukały nowej tożsamości, odwołując się do starych kultur i królestw Mali, Ghany, Beninu, Sokoto, Konga czy Zimbabwe. Nie brakowało planów jeszcze ambitniejszych. Pierwszy prezydent Ghany Kwame Nkrumah przekonywał, że Afryka, jak Ameryka Północna, powinna się zjednoczyć w jedno, kontynentalne państwo.

W 1966 r. prezydent Senegalu Léopold Sédar Senghor, jeden z nielicznych myślicieli i poetów, których rodacy wybrali sobie na przywódców (za jego panowania w latach 1960-80 Senegal wydawał na kulturę jedną czwartą państwowego ­budżetu), ogłosił Dakar tymczasową stolicą Czarnej Cywilizacji. Powiedział to, uroczyście otwierając Festiwal Sztuki Czarnych, na który zjechali cesarz Etiopii Haile Selassie, Wole Soyinka z Nigerii, który jako pierwszy afrykański pisarz otrzymał literackiego Nobla, amerykański arcymistrz jazzu Duke Ellington, a także Aimé Césaire, poeta z karaibskiej Martyniki, z którym Senghor stworzył ruch Negritude, „murzyńskości”, głoszącej afirmację cywilizacji i kultury czarnego człowieka.

Zamiast renesansu, Afrykę czekał jednak upadek. Nkrumah, głosiciel afrykańskiej jedności, jako prezydent przerodził się w zadufanego dyktatora, a dwa miesiące przed festiwalem w Dakarze został obalony wskutek wojskowego puczu. Podobny los stał się udziałem większości afrykańskich przywódców, którzy posmakowawszy władzy, z wizjonerów, marzycieli i ludowych bohaterów przemieniali się w satrapów. Kres ich nieudanym rządom kładli generałowie. Potem generałów obalali pułkownicy, pułkowników – porucznicy. W końcu przyszedł czas rządów sierżantów i kaprali. Afryka grzęzła w tyranii, przemocy i nędzy. Nikt nie myślał o kulturze, gdy stawką w grze było przetrwanie. A afrykańscy przywódcy nie żądali od Londynu czy Paryża zwrotu pomników historii, lecz nowych pożyczek i karabinów.

Dopiero koniec zimnej wojny i ćwierćwiecze demokratycznych i gospodarczych reform doprowadziło do tego, że spora część afrykańskich państw dźwignęła się z upadku. Nie wszystkim, rzecz jasna, los poprawił się w równym stopniu – przepaści między garstką bogaczy a ubogimi nigdzie nie są tak ogromne jak w Afryce. Globalizacja jednak sprawiła, że nawet w tych krajach, w których niewiele się zmieniło na lepsze, pojawiły się enklawy, zasiedlane przez nowe, zamożne, zapatrzone w Zachód, a nierzadko na Zachodzie wychowane elity, zarówno biznesowe, jak intelektualne. Uznały one, że w swoich oazach w Kinszasie, Lagos czy Nairobi mogą wieść życie niczym nieróżniące się od tego, jakie wiodły dotąd w Londynie czy Paryżu. To głównie za ich sprawą i ich duchowych potrzeb i aspiracji z Afryki znów zaczęły dochodzić do Europy żądania zwrotu dzieł sztuki, będących dziedzictwem kulturowym Czarnego Lądu.

Przez ostatnie pół wieku na podobne roszczenia Europa odpowiadała pytaniem o muzea i galerie, w których Afryka przechowywałaby i wystawiała zwrócone skarby. „W Afryce nie ma muzeów” – przekonywali kustosze z Londynu, Paryża i Berlina. Trudne do zbicia argumenty przytaczali zwłaszcza Belgowie. Kongo było zamorską posiadłością najpierw króla Belgów, Leopolda, a potem Belgii. Na żądanie kongijskiego tyrana Mobutu Sese Seko (1965-97) Belgowie przekazali mu prawie 150 eksponatów z muzeum w podbrukselskim Tervuren. Mobutu najpierw sam wybrał ze zbiorów co cenniejsze rzeczy, potem do grabieży przystąpili jego dworzanie, a resztki zrabowali powstańcy, którzy w 1997 r. zajęli Kinszasę i odebrali mu władzę.

Wojny, rewolucje, a także rządy tyranów i kleptokratów zawsze były gratką dla marszandów spod ciemnej gwiazdy. Wiosną 2001 r., gdy rządzący Afganistanem talibowie strzelali z czołgów do wykutych w skałach Bamjanu posągów Buddy i rozbijali przedmuzułmańskie eksponaty w kabulskim muzeum narodowym, w pakistańskim Peszawarze, w hotelach i na bazarach, na każdym kroku wpadało się na zachodnich poszukiwaczy skarbów i łatwych fortun, którzy za bezcen skupywali od afgańskich watażków przemycane przez granicę starożytne arcydzieła. Podobnie działo się w Bagdadzie, gdy podczas inwazji amerykańskiej splądrowano tamtejsze muzea, a także w Kairze podczas ulicznej rewolucji z czasów Arabskiej Wiosny. W Afryce kradzieżą i przemytem zajmowali się też przekupni dygnitarze.

Jednak wraz z powstaniem nowych elit w Afryce pojawiły się nowe, nieustępujące zachodnim rezydencje, restauracje, bary, kluby czy pola golfowe, a także galerie i nowiutkie muzea. W Lagos, Beninie (mieście w Nigerii), Kinszasie, Akrze, Lomé. W grudniu zeszłego roku w Dakarze uroczyście otwarto Muzeum Czarnej Cywilizacji, mające przedstawiać zarówno dziedzictwo kulturowe Afryki, jak współczesne arcydzieła tworzone przez czarnoskórych z całego świata. Zdawało się, że sen starego prezydenta Senghora ziścił się po ponad pół wieku.

To skandal, ale...

Dzisiaj, od pamiętnego przemówienia Macrona minęło ponad dwa i pół roku. Półtora – od publikacji zamówionego przezeń raportu, zalecającego bezwarunkowy zwrot Afrykanom skarbów ich kultury. Pół roku upłynęło od otwarcia Muzeum Czarnej Cywilizacji w Dakarze. I choć słowa Macrona uznano za zapowiedź rewolucji, nie wywołały trzęsienia ziemi, a co najwyżej burzę. I niewiele tak naprawdę zmieniły.

Francuz, bez dwóch zdań, wywołał poruszenie. W zachodnich stolicach przestraszono się, że jeśli Paryż zacznie zwracać Afryce jej dzieła sztuki, Londyn, Berlin, Bruksela, Rzym i Haga będą musiały pójść w jego ślady. Pojawiła się nawet obawa, że jeśli zwrot dzieł sztuki zostanie uznany za sprawiedliwe i słuszne zadośćuczynienie za zbrodnie i krzywdy z czasów kolonialnych, poszkodowani, a więc nie tylko Afryka, lecz cała niezachodnia część świata, zażądają, by Europa, która dorobiła się na tym wyzysku, podzieliła się z nimi także swoim bogactwem.

Słowa Macrona dały początek nowej debacie o kolonializmie, spadku po nim i moralnej zań odpowiedzialności, a także o dekolonizacji, która powiodła się jedynie w sferze polityki, ale już nie w sprawach gospodarki i kultury. Padło wiele strzelistych deklaracji, błyskotliwych pomysłów, aktów pokuty, celnych ripost i trudnych do podważenia argumentów za i przeciw. Ale poza słowami na Zachodzie wszystko pozostało bez zmian.

Dyrektorzy muzeów z Wielkiej Brytanii, zwłaszcza z Wielkiej Brytanii, ale także samej Francji przyznają, że to skandal, iż wskutek kolonializmu skarby kultury i historii Afryki, ale także zniewoleni ludzie i ludzkie szczątki, odrąbane głowy i skalpy afrykańskich wodzów zostały wywiezione do Europy jako wojenne łupy, naukowe eksponaty czy osobliwości. Wiele z nich zostało najzwyczajniej w świecie zrabowanych lub wyłudzonych za bezcen. Nie sposób ich jednak dziś zwrócić, bo po latach, gdy troszczono się o nie w Europie, stały się choć w części także jej własnością, a przepisy europejskich państw zabraniają muzeom pozbywania się eksponatów bez zgody rządów.

Zresztą, mówią w Europie, w dzisiejszych czasach, gdy świat, także za sprawą imperiów, stał się jedną globalną wioską, wasze zabytki są też częścią naszej wspólnej historii i tożsamości, są tak samo wasze, jak nasze. I trzeba je pokazać jak największej liczbie ludzi. A dokąd więcej ich przyjeżdża? Do Kinszasy czy Londynu i Paryża? Zamiast zwracać dzieła sztuki Afryce, Europie łatwiej byłoby je wypożyczać. Na takie rozwiązanie nie zgadzają się jednak Afrykanie, twierdząc, że może to im zostać poczytane za dobrowolne wyrzeczenie się własności i usankcjonowanie kradzieży.

W dodatku w wielu przypadkach nie sposób ustalić prawowitych właścicieli. Co zrobić z przesławnymi Brązami z Beninu? Chodzi o ponad 3 tys. figurek, rzeźb i płaskorzeźb, z których prawie tysiąc znajduje się dziś w londyńskim British Museum, pół tysiąca w Berlinie, a reszta została rozprzedana i rozdana, rozjechała się po całym świecie – figurka głowy Królowej Matki z poniemieckich zbiorów znajduje się np. w Muzeum Narodowym w Szczecinie. Zostały zrabowane w XIX stuleciu przez Brytyjczyków podczas krwawej ekspedycji karnej. Czy oddawać je potomkom ich właściciela, króla Beninu? Czy też władzom Nigerii, której w tamtych czasach nie było, ale w której skład wchodzi dziś ówczesne królestwo Beninu, niemające zresztą nic wspólnego ze współczesnym państwem Benin, odwołującym się do jego tradycji?

O wywiezione w świat znaleziska z piramid, Doliny Królów i Luksoru upominają się Egipcjanie, zwrotu świadectw swojej przeszłości domagają się Benin i Nigeria, Kamerun i Mali, Etiopia i Kenia, Namibia i Kongo. Zwrotu zabytków żądają potęgi – Chiny i Indie, a także mieszkańcy malutkiej Wyspy Wielkanocnej, z której Brytyjczycy wywieźli jeden ze słynnych kamiennych posągów. Grecy nie mogą się doprosić od Brytyjczyków oddania marmurów wykradzionych z Partenonu przez lorda Elgina, brytyjskiego ambasadora na dworze tureckiego sułtana w czasach, gdy Grecja była prowincją Imperium Osmańskiego.

„To wszystko nie jest takie proste” – kręcą głową w Europie. Nikt nie mówi, że Europa nie zwróci niczego Afryce. Ale nie mówi też, kiedy ani jak zamierza to zrobić. „Trudna sprawa… złożona. Ale trzeba o tym rozmawiać… bezwzględnie… trzeba rozmawiać”. ©


CZYTAJ TAKŻEAUTORSKI CYKL WOJCIECHA JAGIELSKIEGO "STRONA ŚWIATA" >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020