Koniec z konkursami piękności

Myślałem: „znam się na finansach, w Sejmie mało kto się na tym zna, a przecież one są najważniejsze”. Życie pokazało, że nie są. Z Jakubem Szulcem, byłym posłem PO, który zrezygnował z mandatu, rozmawia Paweł Reszka

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Jakub Szulc, Warszawa, sierpień 2014 r. / Fot. Adam Kozak dla „TP”
Jakub Szulc, Warszawa, sierpień 2014 r. / Fot. Adam Kozak dla „TP”

POSEŁ, KTÓRY PRZESTAŁ BYĆ POSŁEM
Jakub Szulc, młody ekonomista pracujący w dużym banku, trafił do polityki w 2005 r. Został posłem z listy PO, zapisał się do Komisji Finansów Publicznych. Po jego fachowych wystąpieniach szybko zaczęto wróżyć mu błyskotliwą karierę. Gdy Platforma w 2007 r. wygrała wybory, znów dostał się do parlamentu, a rok później zaproponowano mu stanowisko sekretarza stanu i pierwszego zastępcy minister zdrowia Ewy Kopacz. Szulc nie chciał. W rozmowie w cztery oczy przekonał go Donald Tusk: „Jak to nie? Niektórzy na taką propozycję czekają całe życie”.
W resorcie spędził cztery lata. Odpowiadał za kluczowe reformy: ustawę refundacyjną, ustawę o działalności leczniczej i pakiet zdrowotny. Opowiadał się za wprowadzeniem dodatkowych ubezpieczeń. Mówiono, że podchodzi do zdrowia nie jak lekarz, ale jak finansista – czego w resorcie zawsze brakowało. Przeciwnicy Ewy Kopacz dodawali, że szefowa wprowadza w resorcie chaos, a Szulc go ogarnia.
Był jednym z najlepiej ocenianych wiceministrów. Jarosław Gowin wróżył mu w przyszłości fotel premiera. Po kolejnych wyborach, w których znów wywalczył mandat, Szulc liczył więc, że zostanie następcą Ewy Kopacz. Jednak jego kariera rządowa wyhamowała. Posadę dostał Bartosz Arłukowicz – ściągnięty przez Tuska z SLD. Szulc pracował z nowym ministrem przez rok. Potem odszedł do Sejmu, gdzie znów zajął się pracą w Komisji Finansów Publicznych. Mówiono, że liczył na jakąś propozycję z resortu finansów, ale i takiej nie dostał.
Być może zaszkodziła mu znajomość z Grzegorzem Schetyną, który od lat jest w ostrym konflikcie z premierem. Szulc był przewodniczącym słynnego zjazdu w Karpaczu, na którym Schetyna stracił stanowisko szefa dolnośląskiej PO na rzecz Jacka Protasiewicza. To po tym zjeździe światło dzienne ujrzały taśmy, na których słychać, jak ludzie Protasiewicza proponują delegatom stanowiska w zamian za głosy. Szulc ostro zareagował: wniósł o unieważnienie wyborów, jednak władze PO zdecydowały się zamieść sprawę pod dywan.
Od dawna mówił, że wielka polityka wywołuje u niego coraz mniejszy entuzjazm, ale gdy złożył mandat poselski, koledzy byli zaskoczeni. Szulc odchodzi do firmy Ernst & Young. Będzie dużo bogatszy, a PO dużo uboższa.



PAWEŁ RESZKA: Dzień dobry, Panie były pośle.

JAKUB SZULC: Dzień dobry, panie redaktorze.

Jak się wypisać z parlamentu?

Formalnie prosto, wystarczy oświadczenie woli.

Pisze się takie podanie i gdzie trzeba zanieść?

Do kancelarii podawczej marszałka Sejmu. Pani marszałek podejmuje decyzję o wygaszeniu mandatu.

Pani w biurze była zdziwiona, że sam Pan rezygnuje?

Powiedziała, że wszyscy pytają o posła Sławomira Nowaka. Tymczasem zgłaszam się ja.

Tu rzadko kto rezygnuje.

Poza takimi sytuacjami, jak wybór do Parlamentu Europejskiego, rzadko. Pamiętam Wiesława Walendziaka, który odszedł do biznesu.

Był jeszcze na przykład Maciej Zalewski, który złożył mandat po tym, jak będąc w stanie nietrzeźwości wywołał awanturę z policjantami.

Był.

Formalnie wypisać się łatwo, a nieformalnie?

Jest problem, jak odbiorą to ci, którzy na mnie głosowali. Wyborcy nie wybierali mnie na trzy czwarte kadencji, ale na całą.

„Uzyskanie mandatu jest dla mnie zaszczytem i jednocześnie zobowiązaniem, które będę wypełniał” – pisał Pan do wyborców w 2011 r., a teraz co? Dezercja.

Słyszałem takie głosy. Ci, co mnie znają, wiedzieli jednak, że od dłuższego czasu noszę się z zamiarem odejścia.

Głosowało na Pana ponad 17 tysięcy ludzi.

Oni mogą powiedzieć: „zdezerterował”. Ale kiedy traci się zapał, trudno oszukiwać, że pracuje się na sto procent.

A Pan stracił zapał?

W Sejmie spędziłem dziewięć lat, z tego cztery w Ministerstwie Zdrowia jako sekretarz stanu. Lata w ministerstwie były trudne, ale wspominam je miło.

Dlaczego?

Bo było co robić i wprowadzaliśmy dobre zmiany. Pierwszy raz zastanawiałem się nad odejściem z dużej polityki, gdy rezygnowałem z pracy w ministerstwie. Dobrze jest ciężko pracować, kiedy ma się poczucie, że praca coś zmienia.

Chwila – poszedł Pan w Sejmie do Komisji Finansów Publicznych. Miejsce kluczowe. Opracowaliście nowe prawo bankowe, ustawę o finansach publicznych.

Na brak zajęć nie narzekałem.

Ale?

Ale przychodzi taki czas, że człowiek zaczyna się zastanawiać: „czy to jest dokładnie to, o co mi chodziło?”. Po ministerstwie praca posła to nieporównanie mniejsze napięcie, emocje i adrenalina.

No to sprawa jasna. Obraził się Pan, że to Bartosz Arłukowicz, a nie Pan został ministrem zdrowia!

Pyta pan, czy miałem ambicję, żeby być ministrem zdrowia? Oczywiście, że tak. To naturalne. Przez trzy lata byłem pierwszym zastępcą Ewy Kopacz, a moją pracę oceniano nie najgorzej. Z drugiej strony, doskonale rozumiem tamtą sytuację. Premier miał zobowiązania polityczne wobec Bartosza Arłukowicza i chciał się z nich wywiązać. Po drugie, Donald Tusk jest szefem i sam dobiera sobie ludzi, którzy mu pasują. Nie miałem więc na co się obrażać. Przypomnę, że przez rok pracowałem ramię w ramię z ministrem Arłukowiczem. Drzwiami nie trzaskałem, na pięcie się nie odwracałem.

Drugi rzekomy motyw mojego odejścia to sprawa przywództwa na Dolnym Śląsku…

Bo szefem został Jacek Protasiewicz, a Pan jest dobrym kolegą Grzegorza Schetyny.

Gdyby to mną kierowało, powinienem był odejść dzień po zjeździe w Karpaczu. Tymczasem nie tylko nie odszedłem, ale zostałem członkiem zarządu PO na Dolnym Śląsku. I nie zamierzam z tego rezygnować.

Odpuszcza Pan karierę w wielkiej polityce, a zapowiadał się Pan nieźle. Jarosław Gowin mówił o Panu jako o potencjalnym premierze. Nie żal Panu?

Jarek nie zauważył, że nie miałem ciśnienia, by biegać po telewizjach i komentować, co się da. To charakteryzuje – jak mi się zdaje – rasowych polityków. Mnie zajmuje robienie, a nie opowiadanie o robieniu.

Polityka polega na bieganiu do telewizji?

A nie? To nieodłączna część polityki.

Sejm jest zjawiskiem narkotycznym? Ludzie potrafią zrobić wiele...

By tu przyjść?

Tak, i jeszcze więcej, by pozostać. Przypomnę dwoje polityków z Dolnego Śląska: Beatę Sawicką i Zbigniewa Chlebowskiego.

Sejm wciąga bardzo wiele osób, no ale jak widać: nie wszystkich. Po latach wiem, jak funkcjonuje. Cieszę się, że poznałem jego mechanizmy od środka. Jednak bycie tu nie stało się dla mnie wartością samą w sobie. Nie ma sensu być dla samego bycia. Dlatego odchodzę.

Pan nic nie musiał w polityce. Przyszedł Pan do niej z dużego banku, zarabiał kupę pieniędzy...

To nie jest sytuacja wyjątkowa. Znajdziemy wielu posłów, którzy przed polityką mieli udane życie zawodowe i dobre zarobki. Proszę spojrzeć na Janusza Palikota. W moim przekonaniu to sprawa osobowości. Dla jednych polityka staje się całym życiem, bakcylem, dla innych jest kwiatkiem do kożucha: „mam już wszystko, to zobaczę, jak jest w Sejmie”.

A dla Pana?

Ja byłem naiwny, gdy szedłem do polityki. Wcześniej do żadnej partii nie należałem i pomyślałem tak: „znam się trochę na finansach, w Sejmie mało kto się na tym zna, a przecież finanse są najważniejsze”. No, ale życie pokazało, że finanse nie są tak ważne, jak cała otoczka polityki.

Czyli?

Merytoryczne przygotowanie do bycia posłem jest ważne, ale zdecydowanie nie najważniejsze.

Żeby wybrali, trzeba się podlizać wyborcom, jak wybiorą, trzeba podlizywać się w partii, żeby w nowych wyborach dali dobre miejsce na liście, a potem znów trzeba podlizać się wyborcom. I tak w koło.

To nie jest nic niezwykłego. Przecież w życiu poddajemy się cały czas jakiejś weryfikacji. Źle pracujesz, to wyrzucą cię z roboty. Jak posła ludzie źle oceniają, to wylatuje z Sejmu.

Tyle że w pracy oceniają pracę.

W polityce jest wiele elementów konkursu piękności. Tak to jest i tego raczej nie zmienimy. Można się najwyżej wypisać i właśnie rozmawia pan z kimś, kto się wypisał. Ja się na weryfikację czy konkurs piękności nie obrażam. Miałem całkiem dobry kontakt z wyborcami, mimo że przez cztery lata niemal nie wychodziłem z ministerstwa. W Kłodzku bywałem tak często, jak mogłem, i uczestniczyłem w życiu miasta.

Ja tego nie rozumiem. Wiceprzewodniczący jednej z najważniejszych komisji. Poseł partii, która rządzi. Czego Panu brakowało?

Wszystko ma swój czas. Zapytałem sam siebie: „Czy gdy odejdę z Komisji Finansów Publicznych, komisja przestanie się zajmować ważnymi rzeczami?”. Nie, będzie się zajmowała dalej. Ja mam wysoką samoocenę, ale zdaję sobie sprawę, że świat nie kręci się wokół mnie.

Gdyby Panu dali Ministerstwo Zdrowia albo Finansów, przyjąłby Pan i pełen szczęścia jechał na adrenalinie?

W ministerstwie wpływ jest realny, tylko nie jestem pewny, czy dłuższy czas można jechać w takim tempie, na takiej adrenalinie. Wiem, że obiegowy pogląd jest taki: „Nie ma to jak być ministrem. Ma się wygodny stołek, wszyscy czapkują i jeszcze się człowiek nachapie”.

A jak jest?

Cztery lata w ministerstwie to czas realnie ciężkiej pracy. Nie wiem, czy mógłbym wytrzymać dużo dłużej. Co z tego, że masz do przeprowadzenia dziesięć ustaw, skoro przy okazji codziennie trzeba gasić jakiś pożar. Pamięta pan kryzys lekowy, gdy zabrakło cytostatyków?

To podstawowe leki na raka.

Tak. Zbankrutowały dwie fabryki: jedna w Europie, druga w Azji. Zaczęło brakować lekarstw. W kilku państwach, zdecydowanie bogatszych od nas, musiano przerwać terapie.

I co?

To, że rozmawialiśmy ze wszystkimi tymi krajami. Okazało się, że tylko w Polsce obwinia się za to ministra zdrowia. No a co może minister, skoro padły fabryki?

Pan nie był lekarzem. Czuł się Pan w ministerstwie na miejscu?

W teorii miałem zajmować się finansami, w praktyce zajmowałem się wszystkim. Przeszedłem przyspieszony kurs problemów ochrony zdrowia.

Powiedział Pan kiedyś, że lekarze nie bardzo chcą uściślania przepisów. Wolą pływać w mętnej wodzie.

Ja nie wytaczałem jakichś szczególnych dział przeciwko lekarzom. Stwierdzenie o mętnej wodzie można odnieść do każdego środowiska. Ci, którzy mają być reformowani, rzadko skaczą z radości. Raczej boją się, że reforma zabierze im jakieś przywileje.

Co jest w polityce najważniejsze?

Polityka jest specyficzna. W normalnym życiu jak coś nie jest fajne, to nie jest fajne.

A w polityce?

Jak rządzisz, to mówisz, że robisz to lepiej niż w rzeczywistości. Jak jesteś w opozycji, to krytykujesz wszystko z góry na dół. Inaczej się nie da. Jeszcze raz powiem o zdrowiu: żyjemy w ułudzie, że za 9-procentową składkę państwo zafunduje nam fantastyczny system opieki zdrowotnej.

Co mówią ci, co się znają?

Wiedzą, że tak się nie da. Tylko że opozycja nie może tego przyznać, a nawet będzie gotowa wywalić w powietrze każdy dobry projekt. Zaraz jak wszedłem do resortu zdrowia, to znany polityk opozycji powiedział mi: „Wprowadźcie częściowo odpłatną służbę zdrowia. Dobrze wiecie, że bez tego system nie wydoli”.

A Pan?

Zapytałem go, czy nam przyklasną. Ale on powiedział: „Nie, my powiemy, że wprowadzacie służbę zdrowia dla bogatych, a biedni będą umierali na ulicy. Wtedy wy przegracie wybory, my weźmiemy władzę, ale naturalnie waszej reformy nie ruszymy”. To jest polityka.

No to w opozycji by Pan sobie poużywał.

Starałem się raczej miarkować słowa, a zabawa polega na tym, żeby ich nie miarkować. Niezależnie od tego, kto rządzi.

Platforma to fajna partia?

Nie odchodzę z niej i mam nadzieję, że w żadnej innej już nie będę.

Ale czy jest fajna?

Jest.

Zmieniła się od 2005 r., kiedy Pan się zapisywał.

Zdecydowanie. To efekt tego, że od 2007 r. rządzi.

Zmieniła się na lepsze czy na gorsze?

Stała się bardziej pragmatyczna. Zanim przyszła do władzy, mogła opowiadać godzinami: „Jak to będzie dobrze, gdy siądziemy za kierownicą”. Sprawowanie władzy w pierwszej kolejności uczy odpowiedzialności za słowo. Kiedy jesteś u władzy, szybko się orientujesz, że wielu rzeczy nie da się zrobić, a inne są trudne do zrobienia. I nie rzucasz obietnic bez pokrycia, bo weryfikacja nadchodzi bardzo szybko.

Platforma jest mniej obywatelska, gdy rządzi?

Pyta pan, gdzie się podziało hasło podatkowe „3 razy 15”? Gdzie są jednomandatowe okręgi wyborcze? Dlaczego nie zabraliśmy dotacji dla partii politycznych? Zwyczajnie nie udało się tego zrobić. Proszę zapytać kogokolwiek z PO, czy jest za „3 razy 15”. Odpowie, że przy tych wydatkach i zobowiązaniach państwa, nie może być takiego hasła. Każdy w PO jest za zniesieniem dotacji, ale większości nie było.

Proszę nie opowiadać, że PO była zdeterminowana, żeby znieść tę dotację.

Moim zdaniem ciekawsze jest inne pytanie: „Czy składając projekt zniesienia dotacji, mieliśmy świadomość, że on nie przejdzie?”. Odpowiedź brzmi: „Tak, mieliśmy”. Nie było żadnych szans na zbudowanie koalicji. Wiedząc to, trudno o szczególną determinację.

Władza zepsuła Platformę?

Jako partię chyba nie. Ale na pewno dotknęła poszczególne jednostki.

Zjazd w dolnośląskiej PO w Karpaczu wbił się Panu w pamięć?

Wbił.

To był dopiero festiwal zepsucia. Na taśmach usłyszeliśmy, jak członkowie PO proponują stanowiska za poparcie na szefa partii na Dolnym Śląsku Jacka Protasiewicza.

Byłem przewodniczącym tego zjazdu i po opublikowaniu taśm wniosłem o jego unieważnienie.

Tylko że wniosek był nieskuteczny. Wyższe partyjne instancje uznały, że nie ma powodu.

Prawda. Wniosek przepadł. I prawda, że bardzo złe rzeczy miały miejsce.

Wniosek wnioskiem, ale sytuacja była obrzydliwa. Handlowanie stanowiskami za poparcie?

Prokuratura umorzyła sprawę, ale niezależnie od jej werdyktu trudno akceptować takie zachowania. Powinny być wypalane gorącym żelazem. Ja tłumaczę to tak: sprawa dotyczyła kilku osób. Ludzie są tylko ludźmi. Nie daje to nam prawa mówić, że cała partia jest zła.

Bartłomiej Sienkiewicz i Marek Belka mieli np. dość specyficzne podejście do konstytucji.

Nie jestem fanem ministra Sienkiewicza. Język był plugawy, ale wiele słów, choćby o teoretycznym państwie, było wyjętych z szerszego kontekstu. Gdy posłuchać ich w całości, nie brzmiały tak sensacyjnie.

Mówię o tym, że minister rozważał zaangażowanie banku centralnego, by pomóc PO w wygraniu wyborów. Belka żądał za to głowy ministra Rostowskiego.

To niedobra część tej rozmowy. Jednak bez przesady. Rozmawia minister z prezesem NBP. Sienkiewicz mówi, że być może trzeba będzie wprowadzić pewne instrumenty finansowe. Panowie dochodzą do wniosku, że Jacek Rostowski się na to nie zgodzi, bo jest zdeklarowanym monetarystą. Wniosku, że trzeba skasować Rostowskiego, nie ma.

Oprócz języka i płacenia rachunków nie widzi Pan tam nic niestosownego?

Nie znalazłem dowodu ani na zawarcie dealu, ani na łamanie konsytucji.

Taśmy świadczą o zepsuciu władzy?

O zepsuciu władzy świadczy język i płacenie za kolację z nie swoich pieniędzy. Tyle że daleki byłbym od wbijania na pal. Kiedy siądę z kolegami, też często się wyrażam w sposób, powiedzmy, mało parlamentarny. Tak to jest.

A ile razy płacił Pan za obiady kartą służbową?

[śmiech] Nigdy nie miałem karty służbowej.

Teraz może się to zmienić. Idzie Pan do Ernst & Young.

Zgadza się.

Będzie Pan prywatyzował służbę zdrowia.

Nie sądzę, żeby to było możliwe. Nawet jeśli uznamy, że to potrzebne.

Pan tak uznaje.

Nie, ja uważam, że publiczna służba zdrowia jest najważniejsza. Nie da się zapewnić pełnej opieki medycznej, jeśli służba zdrowia będzie tylko prywatna. Ale element prywatny przynosi korzyści: zmianę podejścia do pacjenta i konkurencję.

Czym się Pan będzie zajmował?

Po pierwsze, ochroną zdrowia. Finansami bardziej z doskoku. W zdrowiu jest wiele rzeczy, które dzieją się na rynku prywatnym. Będę szukał możliwości poprawy efektywności systemu. Można to robić, niekoniecznie zmieniając ustawy.

Będzie Pan bogaty.

Będę zarabiał więcej niż w Sejmie. Ale przed przyjściem do Sejmu też zarabiałem więcej niż tutaj.

PO wygra jeszcze wybory?

Mam nadzieję, że tak, ale będzie to trudniejsze. Partia rządząca się zużywa. Trudno oczekiwać takiego wigoru po ośmiu latach rządzenia, jak na początku.

A podoba się Panu socjalistyczna twarz PO? Premier ostatnio w Sejmie rozdał mnóstwo wyborczej kiełbasy.

Prawda. Ale obecna kadencja to zaciskanie pasa – przez trudną sytuację budżetową i odpryski światowego kryzysu, a także ze względu na niełatwe społecznie zmiany, jak wydłużenie wieku emerytalnego. Kiedyś trzeba więc poluzować. Poza tym nie wierzę w ultraliberalne rozwiązania w którymkolwiek z państw europejskich. Europa przyzwyczaiła się do socjalu i raczej z niego nie zrezygnuje.

PO lubi zajmować się sama sobą.

Która partia nie lubi?

Tasiemcowy serial wycinania Schetyny robi się już nudny.

Ale on się chyba skończył w Karpaczu. To specyfika polskiej demokracji, że zwalczamy każdego, kto jest konkurencją. W dojrzałych demokracjach wybiera się wartościowych ludzi na następców i buduje.

Liderzy partyjni w Polsce muszą być politycznymi mordercami?

Muszą być jedynymi liderami. Każdy z nich robi wszystko, żeby tak było. Akurat Grzegorza Schetyny żałuję, bo jest jednym z najciekawszych polityków: pokazał, że potrafi zarządzać partią i wielkim ministerstwem, radził sobie w biznesie.

Ma szansę, jeśli Donald Tusk pójdzie do Rady Europejskiej? PO może istnieć bez Tuska?

Wyjazd premiera do Brukseli rozpocząłby dyskusję o schedzie i zapewne ścieranie się różnych koterii. Ale to właśnie dlatego, że premier nie ma zdecydowanego, mocnego następcy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014