Kilka powodów do niepokoju

Zbulwersowała nas wiadomość o wędrującym po Polsce pojemniku z poddanymi kriokonserwacji ludzkimi zarodkami. Ale, właściwie, co nas tak oburzyło? Warto się chwilę nad tym zastanowić, bo nasze oburzenie zdaje się odsłaniać stanowisko, jakie zajmujemy wobec szeroko praktykowanych już w Polsce metod wspomaganego rozrodu, a szczególnie zapłodnienia in vitro.

24.04.2006

Czyta się kilka minut

Oto jeden z ośrodków prowadzących program in vitro rezygnuje z dalszej działalności. Nic w tym szczególnego. Każdą prywatną działalność można zacząć i skończyć w momencie, kiedy okaże się np. nierentowna. W tym, że ośrodek sprzedaje niepotrzebny już sprzęt, też nie tkwi nic szczególnego i nie byłoby żadnej afery, gdyby wśród pustych pojemników nie znalazł się jeden wypełniony zarodkami. W czym zatem problem?

Najpierw w rozbrajającej wypowiedzi byłego właściciela kliniki: "Sprzedałem zarodki razem ze sprzętem". Nie dziwi nas w najmniejszym stopniu, że ktoś sprzedaje gospodarstwo z pozostałym w nim inwentarzem, ale "zarodki razem ze sprzętem"... Moralna intuicja podpowiada nam, że to dość niecodzienna transakcja. Czy można mówić np. o uczciwej cenie za pojemnik z zarodkami? Trudno tu rozstrzygać, czy pacjentki ośrodka wiedziały o sprzedaży zarodków, ponieważ każda ze stron twierdzi co innego: były właściciel ośrodka zapewnia, że uprzedził pacjentki o transferze zarodków; niektóre z pacjentek skarżą się jednak, że o niczym ich nie poinformowano.

W jednej ze stacji telewizyjnych usłyszeliśmy natomiast, że tylko nieliczne pary biorące udział w programie zainteresowały się losem zarodków. Podstawą oskarżenia byłego właściciela kliniki leczenia niepłodności o popełnienie przestępstwa mogłoby być dysponowanie zarodkami wbrew woli ich "biologicznych właścicieli". Prokuratura - jeśli sprawa zostanie do niej skierowana - będzie miała jednak trudny orzech do zgryzienia, gdyż w Polsce brak jakichkolwiek regulacji prawnych związanych z zapłodnieniem in vitro. Istnieją jednak inne przepisy, które mogłyby znaleźć tutaj zastosowanie.

Co poza prawem

Ustawa o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów z 2005 r. wyklucza możliwość osiągania korzyści majątkowej nawet za pojedynczą przeszczepianą komórkę (art. 43). Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 r. opowiada się za uznaniem wartości życia zarodków, a zgodnie z art. 157a par. 1 kodeksu karnego życie zarodka podlega ochronie prawno-karnej. Na podstawie dwóch ostatnich dokumentów można by oskarżyć spedytora nieszczęsnego pojemnika o to, że nie zadbał o bezpieczeństwo zarodków - niedostateczna ilość ciekłego azotu w pojemniku mogła doprowadzić do ich zniszczenia.

Nie jestem prawnikiem, nie moją rzeczą jest analizowanie, kiedy obowiązujące w Polsce prawo może rozstrzygać o popełnieniu przez właściciela kliniki przestępstwa. W moim przekonaniu problem moralny praktykowania metod in vitro nie kończy się na wprowadzeniu stosownego prawa. Sięga głębiej, a miejsce, w którym odsłania się nasze oburzenie bezprecedensowym przypadkiem "wędrówki" pojemnika z ludzkimi zarodkami, demaskuje nasze stanowisko wobec praktykowania metod wspomaganego rozrodu. Co nas bowiem właściwie oburza? To, że zarodki zostały sprzedane? Że (najprawdopodobniej) nie zapytano pacjentek o zgodę na przekazanie zarodków do innego ośrodka? Że nie zabezpieczono koniecznych warunków bezpiecznego transportu?

Zauważmy, że wyrażonym w powyższych pytaniach problemom można zaradzić właśnie przez stosowne regulacje prawne, a więc uchwalić, że zarodki - podobnie jak stwierdza to ustawa transplantacyjna odnośnie tkanek i narządów - nie mogą być przedmiotem handlu, wprowadzić bezwzględne prawo biologicznych antenatów do decydowania o losie zarodków, określić wyraźnie zasady bezpieczeństwa w ich (zarodków) przechowywaniu. Jeśli tych właśnie kwestii dotyczy nasze oburzenie, to nie postrzegamy moralnych kontrowersji w metodach zapłodnienia pozaustrojowego jako takich, lecz w sposobach, w jakich prowadzony jest (przynajmniej w omawianym przypadku) program in vitro. Nie mówimy: zapłodnienie pozaustrojowe nie powinno mieć miejsca, ale: w przeprowadzaniu metod wspomaganego rozrodu należy zachować niezbędne środki ostrożności. Nawiasem mówiąc, polska "wpadka" z niechcianym - okazało się - przez nikogo pojemnikiem nie jest jedyną, jaka miała miejsce w historii praktykowania metod wspomaganego rozrodu. Kilka lat temu przeczytałam w brytyjskiej prasie o szoku, jaki przeżyli rodzice, kiedy szczęśliwie urodzone bliźnięta poczęte in vitro okazały się mieć inny kolor skóry niż biologiczni rodzice. W przypadku naturalnego poczęcia sytuacja taka mogłaby być co najwyżej niespodzianką dla przekonanego o biologicznym rodzicielstwie ojca, w przypadku in vitro zaskoczenie było obustronne, a klinika leczenia niepłodności przyznała, że pomyliła zarodki, co może się zdarzyć zważywszy na znaczną liczbę par zgłaszających się do kliniki i proporcjonalną do tego liczbę przechowywanych zarodków. Pomyłki takie - podkreślała prasa - zdarzają się jednak niezwykle rzadko. Niezwykle rzadko też słyszymy o zarodkach, które gdzieś przez pomyłkę odesłano.

Kliniki leczenia niepłodności na ogół bardzo skrupulatnie przestrzegają wszelkich procedur i nie lekceważą niezwykle delikatnej materii, z jaką mają do czynienia. Żadne prawo nas jednak przed pojedynczymi przypadkami nie uchroni. A że te pojedyncze przypadki dotyczą - jakby nie było - ludzkiego życia, to prócz powyższych wymienię jeszcze kilka innych powodów do niepokoju.

Życie w depozycie

Przechowywane w pojemniku zarodki czekają na swoją kolej do implantacji. Mogą się nigdy jej nie doczekać. Po upływie określonego czasu nie będą już "kandydatami" do implantacji, bo zachodzi obawa, że wiele lat przechowywania w ciekłym azocie może spowodować nieodwracalne zmiany w ich strukturze. Zostaną zatem najprawdopodobniej zniszczone. Europejskie Centrum Macierzyństwa, które przyjęło w depozyt (dziwny towar, jak na depozyt) zarodki ze Szczecina, powołując się na moralny obowiązek, i tak wcześniej czy później stanie przed moralnym problemem, co z nimi dalej począć. Problem nie został zatem rozwiązany, tylko przesunięty w czasie.

W warunkach laboratoryjnych doprowadzono do powstania ludzkiego życia, ale nikt nie zagwarantował, że stworzone zostaną dalsze warunki konieczne do jego rozwoju. Klinika w Szczecinie nie jest jedyną, która przechowuje tzw. nadliczbowe zarodki. Ileż ostatnio przetoczyło się dyskusji nad możliwością wykorzystania pozostałych po in vitro zarodków do uzyskiwania komórek macierzystych! A argument najczęściej ten sam: przecież lepiej, jeśli zostaną wykorzystane do opracowania - być może - zbawiennych dla człowieka terapii np. chorób neurodegeneracyjnych niż wylane do zlewu. Ta druga perspektywa wydaje się oburzająca. A pierwsza nie? Czy postęp naukowy, którego wartość jest niekwestionowana, może być osiągany przez niszczenie ludzkiego życia, nawet pozostającego w bardzo wczesnej fazie rozwoju? Czy ktoś może z całym przekonaniem powiedzieć, że to jeszcze nie jest ludzkie życie? Czy nie jest zatem oburzające skazywanie poczętych in vitro ludzkich zarodków na dalece niepewny los?

I dlaczego wyrażany tu niepokój tak często jest obecnie wyśmiewany jako wyraz przesadnej troski o życie i niezrozumienia dramatu rodziców, dla których metody wspomaganego rozrodu są jedyną szansą na posiadanie własnego biologicznie dziecka?

Troskę nazywa się przesadną, bo natura obchodzi się z życiem poczętym dość rozrzutnie, wziąwszy pod uwagę znaczną liczbę samoistnych poronień wczesnego zarodka. Poczęcie i w naturze nie jest jeszcze zatem gwarantem dalszego rozwoju. Niby dlaczego mielibyśmy być lepsi od matki natury? Moglibyśmy zacząć w tym miejscu dyskusję nad tym, czy w naturze może się coś dziać bez powodu i czy wczesne poronienia nie są wynikiem błędów rozwojowych - to temat dla embriologów. Jakby nie było, nie oburzają nas mechanizmy natury, lecz ludzkie postępowanie. Załóżmy zatem - rzecz dzisiaj niemożliwa - że metody wspomaganego rozrodu nie będą się wiązały z niszczeniem ludzkich zarodków (prawo będzie skutecznie zakaz ich niszczenia egzekwowało), czy wtedy związane z nimi moralne kontrowersje zostaną wyeliminowane?

Trochę jakby "coś"

Moralna odpowiedzialność za konsekwencje naszych działań może się pojawić tylko tam, gdzie konsekwencje te nie tylko przyczynowo, ale i intencjonalnie od nas w jakimś stopniu zależą. Nie odpowiadamy zatem za to, czego przewidzieć nie jesteśmy w stanie. Nie odpowiadamy za mechanizmy natury, kiedy pozostają one poza naszym zasięgiem. Przez wieki całe byliśmy niewinni w - nazwijmy to - obszarze ludzkiej prokreacji, będąc jedynie pośrednimi sprawcami poczynania się ludzkiego życia. Przez wieki nie dyskutowaliśmy, jak należy postępować z ludzkimi zarodkami (i niepotrzebne było prawo chroniące ludzkie zarodki), ponieważ nie mieliśmy do nich dostępu.

Stosując metody in vitro nie jesteśmy już tylko pośrednimi, lecz bezpośrednimi sprawcami. Na własne życzenie poszerzyliśmy zakres odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Na własne życzenie mamy dzisiaj problem. Odpowiadamy za każdy błąd "w sztuce", ponieważ nie jest to już tylko sztuką natury, lecz naszą - wypracowaną przez medycynę. Zyskaliśmy władzę nad życiem drugiego człowieka, o jakiej wcześniej nie mogliśmy nawet zamarzyć. Możemy pozwolić zarodkowi na rozwój, implantując go do organizmu kobiety; możemy odłożyć jego rozwój na później, wkładając zarodek do pojemnika z ciekłym azotem. Nawet zakładając prowadzenie skrupulatnej dokumentacji i przestrzeganie wszelkich zasad bezpieczeństwa, coś tutaj - mówiąc wprost - nie gra. ­­Życie ludzkie - czy się do tego przyznamy, czy nie - staje się tutaj cennym, wymagającym szczególnej troski materiałem. Trochę "czymś"... Nie starcza nam wyobraźni, by dostrzec partnera w wytworze naszych rąk, ponieważ wszystko w powstaniu czego bezpośrednio uczestniczmy, ma w stosunku do nas charakter przedmiotowy. Wiemy oczywiście, że nasza rola polega jedynie na łączeniu gamet - nie jesteśmy dawcami życia - ale to i tak bardzo dużo. Czyż nie ma w tym niczego niepokojącego?

Siostra dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Św.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2006