Katolicyzm jako źródło cierpień?

Wizja polskiego katolicyzmu, z którą przyszła do nas pisarka, jest niezwykle spójna, jednolita oraz skrajnie tendencyjna. Właściwie nie ma w niej miejsca na religijność wolną od hipokryzji, bigoterii i innych paskudztw.

03.09.2007

Czyta się kilka minut

rys. ALEKSANDER PIENIEK /
rys. ALEKSANDER PIENIEK /

Wydawca poleca debiutancką powieść Ewy Madeyskiej jako - przepisuję z tekstu promocyjnego - "wstrząsającą spowiedź z życia współczesnej kobiety zniewolonej przez ortodoksyjny katolicyzm". Mam pełną świadomość, że polemika z tego rodzaju hasłami to wysiłek jałowy oraz że nie powinna być ona wymierzona w autorkę, która nie ponosi odpowiedzialności za to, jak jej dzieło zostało "opakowane" czy sformatowane przez dom wydawniczy. Ale też nie potrafię milczeć, kiedy w jednej frazie znajduję aż trzy, a może i cztery nieścisłości.

Katolstwo

Po pierwsze, opowieść o perypetiach katolickiej Anieli (stąd tytułowa zbitka: "Katoniela") nie jest spowiedzią bohaterki (czy "wstrząsającą", to kwestia nie tyle czytelniczej wrażliwości, ile naiwności), lecz relacją trzecioosobowego narratora, wypowiadającego się w imieniu głównej postaci, i to słowem niezwykle ozdobnym, chwilami na granicy stylistycznej manieryczności. Ma to fundamentalne znaczenie, ponieważ decyduje o sile oddziaływania opowieści. "Katonieli" bliżej do bieguna kreacji niż bieguna świadectwa. Tutaj nawet się nie udaje, że historia Anieli jest opowieścią wydartą życiu. Pojawia się natomiast mnóstwo sygnałów wskazujących na literackość tego utworu.

Po drugie, nie jestem wcale pewien, czy to, co się przydarza Anieli, jest zniewoleniem. Równie dobrze można tę powieść przeczytać jako historię kobiety, która postanowiła być bardzo niedobra dla siebie.

Wreszcie po trzecie, należy zapytać, czy bohaterka powieści została zniewolona (jeśli w istocie została) przez ortodoksyjny katolicyzm, czy raczej przez katolicyzm chory, patologiczny, wykoślawiony. Innymi słowy, nie jest dla mnie oczywiste, co tak naprawdę gniewa autorkę "Katonieli": nadwiślański katolicyzm czy lokalne - excusez le mot - katolstwo? Chcę wierzyć, że to drugie, choć doprawdy trudno tę wiarę podtrzymać, nie fałszując wymowy powieści.

Niedogodność polega na tym, że wizja polskiego katolicyzmu, z którą przyszła do nas pisarka, jest niezwykle spójna, jednolita oraz skrajnie tendencyjna. Właściwie nie ma w niej miejsca na religijność wolną od hipokryzji, bigoterii i innych paskudztw. W "Katonieli" nie pojawiają się wyraźne opozycje typu: zakłamanie - autentyzm, prawy katolik - grzeszny moralista, dobry Kościół - zły Kościół. Istnieją tylko negatywne rozstrzygnięcia. Katolicyzm (a może jednak, nie tracę nadziei, katolstwo?) jest tu po prostu źródłem cierpień, mroczną siłą dewastującą ludzkie serca i umysły, niszczącą życiorysy, przeobrażającą życie na ziemi w iście dantejskie piekło.

Niewiele mam do powiedzenia w sprawie praktyk religijnych czy obyczajowości wspartej na katolickim fundamencie. Nie jestem w tej materii ekspertem. Inne pytania w związku z tą premierą literacką chciałbym zadać, na przykład takie: czy jest możliwa nietendencyjna powieść o cieniach i słabościach polskiego katolicyzmu? Czy rzeczywiście nie ma ucieczki przed schematyzmem, uproszczeniem, literacką perswazyjnością, stereotypem? Pytając najprościej, czy każdy donos (tu: na opresję katolicyzmu) zawsze musi być grubymi nićmi szyty?

Lektura "Katonieli" skłania do udzielenia serii negatywnych odpowiedzi. Wydaje się, że tendencyjność jest nieuniknioną ceną, jaką trzeba zapłacić, podejmując tego rodzaju przedsięwzięcie literackie. Bo przecież żeby przedstawić katolicyzm wołający o pomstę do nieba, trzeba go wprzódy spreparować, ulepić z ciemnej i brzydkiej materii, karykaturalnie przerysować. Na tym właśnie polega istota tendencyjności. Rozumiem, że od tej prostej reguły (coś za coś, zajadła krytyka za cenę karykatury) nie ma ucieczki. I w zasadzie nie powinienem się czepiać.

Miękkie podbrzusze

Powieść Ewy Madeyskiej jest i zarazem nie jest dziełem pionierskim. Nie jest nim z tego powodu, że w prozie polskiej ostatnich kilkunastu lat hipokryzja świeckich katolików (tych nieszczerych, żarliwych na pokaz) była demaskowana wielokrotnie. Tak często, że aż doszło do wypracowania pewnej matrycy fabularnej: narodowy katolik (ostentacyjny, pryncypialny, nieznośny), pojawiający się na kartach współczesnej polskiej powieści, zawsze zostaje zdemaskowany jako łajdak. Metoda kompromitacji jest z góry przesądzona, niezawodnie ta sama. Czytelnik dowiaduje się o podwójnym życiu konserwatywnego ideowca. Oczywiście o życiu intymnym. Tak sprawy rozegrali m.in. Andrzej Horubała w "Umoczonych", Piotr Siemion w "Finimondo", Rafał Ziemkiewicz w "Ciele obcym", Manuela Gretkowska w "Kobiecie i mężczyznach", a całkiem ostatnio Paulina Grych w "Numerze zerowym".

Nowatorskie ujęcie Madeyskiej polega na tym, że o ile wcześniej seksualne perypetie powieściowych "wzorowych katolików" miały wymiar anegdotyczny, czysto obyczajowy, o tyle w "Katonieli" są uwikłane w jakąś potworną, mroczną obsesję, podszyte neurozą, nacechowane traumą. Chwyt perswazyjny niby ten sam (atak na miękkie podbrzusze katolicyzmu, czyli na etykę seksualną), lecz w wersji bardziej radykalnej, prawdziwie wściekłej. I jeszcze jedno novum - Madeyska włączyła w ten ciemny krąg historie kobiece.

Nikt spośród bohaterów nie radzi sobie z własną seksualnością stłumioną przez moralność katolicką, a właściwie radzi, tyle że osobliwie. Mężczyźni albo oddają się nałogowemu cudzołóstwu (ojciec Anieli), albo stawiają na gwałt i prostytucję małżeńską (mąż Anieli zwany Totalnym), kobiety zaś, paraliżowane lękiem przed niechcianymi ciążami, bardzo wcześnie, bez mała chwilę po zamążpójściu, wybierają abstynencję seksualną (matka i teściowa Anieli) lub miotają się jak główna bohaterka, która ostatecznie wikła się w romans z bratem swego męża. Gwoli ścisłości, jeśli idzie o kobiece wybory, istnieją jeszcze dwie postawy: celibat, który wybiera starsza siostra Anieli, Marta, dziewczyna, która po maturze wstępuje do zakonu, lub spełnienie w wielokrotnym i z gruntu masochistycznym macierzyństwie (Pola, przyjaciółka Anieli). Jawnie tendencyjna teza jest taka: katolicka etyka seksualna to nieludzki wynalazek, pod naporem tejże etyki powstają groźne frustracje i dewiacje, generowane są same nieszczęścia. "Katoniela" tę "prawidłowość" wszechstronnie ilustruje.

Kompromitowanie katolickiego modelu życia od tej strony (to znaczy: od strony alkowy) to metoda mało wyszukana, rzekłbym nawet, że ocierająca się o prostactwo. W "Katonieli" wyśledzić można dwa bardziej zaawansowane chwyty perswazyjne. Pierwszy z nich można nazwać metodą katalogu, drugi ma charakter czysto językowy i jest nastawiony, z grubsza mówiąc, na dewastację mowy wzniosłej i świętej.

Grzech panoszył się wszędzie

Metoda katalogu polega tu na tym, że pisarka gromadzi, znane skądinąd i pochodzące z przeróżnych porządków, argumenty przeciwko przeróżnym fenomenom życia religijnego, tak w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym. To, że życie intymne bohaterów tej powieści jest piekłem, obszarem, na którym dochodzi do najbardziej skandalicznych nadużyć, już wiemy. Ale to jakby za mało. Dostaje się zatem nadawcom i słuchaczom Radia Maryja, niemądrym i niezdarnym katechetkom i katechetom, małomiasteczkowym dewotkom, uczestnikom spotkań z papieżem, aktywistom (jednym z nich jest Totalny) charyzmatycznego Ruchu Odnowy w Duchu Świętym oraz wielu innym osobom i instytucjom Kościoła katolickiego. Owe "demaskacje" są tak wyświechtane, sklecone z najbardziej prymitywnych stereotypów antykatolickich, że aż wstyd cokolwiek cytować.

Osobną i być może najbardziej przejmującą częścią katalogu są zdarzenia, które stały się udziałem Anieli, kiedy ta była dzieckiem. To bardzo sprytny i w sumie udany zabieg pisarki. Madeyska nie tylko namawia nas na współczucie (któż ośmieli się przejść obojętnie wobec krzywdy dziecka), ale i sprawia, że uruchomioną przez nią retorykę antykatolicką nie nazwiemy naiwną. Wszak o naiwność kilkuletniej dziewczynki tu chodzi, a ona ma do niej prawo. Trudne pytania, które zadaje dziecko, nie są oczywiście nowe czy zaskakujące. Najważniejszym dziecinnym pytaniem jest to, dlaczego Bóg zabrał z tego świata jej siostrę Martę, jedyną osobę, którą naprawdę kochała (po krótkim pobycie w klasztorze Marta zmarła na białaczkę). Łatwo się domyślić, że wraz z problemem okrucieństwa Boga pojawi się następny dziecinny dylemat - dręczące poczucie winy ("Wiedziała, że zabiła ją nieobecność Anieli w kościele, kiedy rodzice pojechali do W. Wiedziała, że to jej wina. Bo Marta nigdy nie opuściłaby eucharystii").

Dzieciństwo Anieli to koszmar: "Grzech panoszył się wszędzie. Wyglądał zza każdego wypowiedzianego i niewypowiedzianego słowa, z każdej myśli; drwił z Anieli, straszył, mościł się w niej, właził bez pytania". Aniela pozostawiona sama sobie, odtrącona przez rodziców jako dziecko niechciane i niekochane, niczego, co jest związane z praktyką religijną, oczywiście nie rozumie. Nie chodzi nawet o sens sakramentów, chodzi o tak dziwaczne kwestie, jak wypowiedź-przestroga matki: "Nosić spodnie w niedzielę to grzech!". Wzrastając w takich warunkach, bohaterka - jak łatwo zgadnąć - nie miała najmniejszych szans na normalność.

Jak już zasygnalizowałem, warstwa językowa "Katonieli" również została podporządkowana perswazyjności. Zwracają uwagę dwie sprawy. W pierwszej kolejności parodystyczne deformacje języka modlitw i religijnych sentencji. Trudno precyzyjnie rozpoznać funkcję tych operacji. Raz chodzi być może o zdemaskowanie "mowy kościelnej" jako pustosłowia, kiedy indziej o - mimo wszystko asekuranckie, rzucane bez przekonania - bluźnierstwo, a w innych miejscach bodaj o sztubacki, niezbyt mądry żarcik ("Klęcząc przed obrazkiem Panienki Częstochowskiej, od niechcenia przesuwała wagony różańcowego pociągu. Uff, jak gorąco! Buch, jak gorąco! Z dłoni Anieli spływał pot jak oliwa").

Jest i sprawa druga. Otóż szczególna rola przypadła tu wulgaryzmom. W dialogach są one najczęściej znakiem bezsilności głównej bohaterki, zwłaszcza w jej słownych potyczkach z mężem. To coś w rodzaju mocnej, jadowitej puenty, która ucina każdą dyskusję z katolickim ortodoksem. Z kolei w partiach narracyjnych wulgaryzmy pojawiają się tam, gdzie narrator chce ustanowić wyrazisty kontrapunkt lub wzmocnić krytyczny efekt. Oto jak - by dać jakiś możliwie niedrastyczny przykład - została zamknięta szpitalna scena pożegnania Totalnego z Anielą i ich nowo narodzonym dzieckiem: "Musnął dłonią ramię Anieli. Uczynił niedbały znak krzyża na jej czole. I na głowie Marysi też. Znowu żadnego dziękuję, czy pocałuj mnie, żonę swoją, w rozoraną twoim dzieckiem dupę".

***

Czas na konkluzje. Czy "Katoniela" Ewy Madeyskiej jest dobrą, udaną powieścią? Jako utwór tendencyjny, w którym gra się znaczonymi kartami, chyba tak. Rzecz jest spójna, wyrazista, wprawdzie odrobinę obsesyjna, ale wiadomo, o co pisarce chodzi: o radykalną, totalną krytykę tego, co w powieści zostało rozpoznane jako ortodoksyjny katolicyzm, a co piszący te słowa wolałby nazywać katolicyzmem chorym. Czy taka powieść - jawnie tendencyjna, jednolicie perswazyjna - może być skuteczna? Oczywiście, że nie. "Katoniela" przekona tylko przekonanych, zaprzyjaźnią się z nią ci czytelnicy, którzy podzielają przekonania w niej zawarte.

EWA MADEYSKA, "Katoniela", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2007