Kalendarz kreatywnej katoliczki

15 sierpnia Bóg pozwala mi patrzeć, jak w pełen czułości i szacunku sposób obchodzi się z ciałem kobiety. Poruszające widowisko, jeśli wziąć pod uwagę, jak same się z ciałami obchodzimy, jak obchodzą się z nimi kultura, państwo i Kościół.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

Wielki Odpust w sanktuarium  redemptorystów w Tuchowie, 9 lipca 2017 r. / TADEUSZ KONIARZ / REPORTER
Wielki Odpust w sanktuarium redemptorystów w Tuchowie, 9 lipca 2017 r. / TADEUSZ KONIARZ / REPORTER

Był koniec kwietnia. Do gruntu należało wysiać buraka, cebulę, koper, marchew, pietruszkę, pora i rzodkiew, nie zapomnieć o bobie, pszenicy hipsterów, z kwiatów natomiast maciejkę, klarkię i ubiorek, a jeśli ktoś lubi czy choć toleruje – astry. W inspekcie brukselkę, celozję i cynię, przydałby się też szarłat i tytoń. 11 kwietnia minął termin na złożenie wniosku do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa o premię na rozpoczęcie działalności pozarolniczej, do 28 kwietnia był czas na „Restrukturyzację małych gospodarstw”. Na przełomie kwietnia i maja ARiMR głosiła nabór chętnych na premię dla młodych rolników. 26 kwietnia, gdy kalendarz księżycowy rolnika i ogrodnika pokazywał dobry czas na zbiór i konserwowanie warzyw korzeniowych, czyli ogrodnicy solarni mieli z konieczności wolne, brałam udział – jako obiekt – w seminarium o kreatywności kobiet w jednej z instytucji naukowych Warszawy; w tej na „ibl”. Drugim obiektem była artystka sztuk wizualnych Ada Karczmarczyk, aka Adu. Obieśmy nałożyły srebrne buty i występowałyśmy tam jako twórczynie katolickie, ale poza tym różniło nas wszystko.

Nie wiem, czy podczas całego życia powiedziałam tyle razy „jestem pani wdzięczna za to pytanie” i, na Demeter!, nie za każdym razem była to zawoalowana (bawełną) odmowa odpowiedzi. Pytanie jednak, które o odpowiedź prosiło się najusilniej, los – bo przecież nie prowadząca – zostawił na koniec, gdy do sali zajrzała kolejny raz umundurowana kluczniczka, strażniczka timingu, złodziejka puent, moja wybawicielka, pani z ochrony obiektu i już naprawdę trzeba się było powolutku zbierać.

Czego żąda Bóg

„Czy wyrzekłaby się pani twórczości, gdyby pani Bóg tego zażądał?” – zapytano mnie, a ja się spłoszyłam. Ale nie pytanie mnie wystraszyło, tylko emocje, które mną w mgnieniu oka targnęły: wrażenie zamachu na moją świętą, powszechną i apostolską wiarę było tak przykre i w sumie zaskakujące, choć przecież przez ostatnie dwie godziny rozmawiało się głównie o tym, jak katolicyzm niszczy kobiety („psychiczną klitoridektomią” zazwyczaj, ale przez odsunięcie od urzędów też), i przez moment poczułam się jak gimnazjalista na którymś z memów z cyklu „Deus vult”. „Gdyby mój Bóg tego ode mnie zażądał, sprawdziłabym trzy razy, czy to jest na pewno mój Bóg” – powiedziałam i z miejsca poczułam, że to nie jest właściwa odpowiedź, że nie jest to nawet punkt wyjścia do szukania właściwej odpowiedzi, co więcej, w aktualnych warunkach jest to punkt wyjścia do szukania co najwyżej przystanku autobusu 518. Próbowałam jeszcze przywołać przypowieść o talentach, ale już było po zawodach.

W jakim trybie miałabym się wyrzec twórczości? Czy autorka pytania miała na myśli epicką scenę w rodzaju tej z Morii? Abrahama, który pochyla się z nożem nad Izaakiem? Zawsze byłam ciekawa, czy przez cały ten czas Abraham wierzył, mimo iż sprawy szły w zdecydowanie złym kierunku, że w krzakach już czai się ów baran, którego będzie mógł ofiarować zastępczo. Może nawet słyszał jakimś wewnętrznym uchem szelest podgryzanych przez niego listków?

Gdyby tego rodzaju ofiarę miała na myśli autorka pytania, mogłabym się tylko roześmiać. Na szczęście śmiech mam dość zaraźliwy. Skojarzyło mi się to zresztą, nie ukrywam, z którymś z felietonów Kornela Makuszyńskiego, w którym obśmiewa idiotyczne pytania zadawane rozmówcom przez dziennikarzy. „Czy gdyby płonął Luwr, ratowałby pan Monę Lisę czy obce dziecko?”. Makuszyński ratowałby obraz, żeby go rozbić na głowie zadającego takie pytania. „Powód do śmiechu dał mi Bóg. Każdy, kto się o tym dowie, śmiać się będzie z mej przyczyny” – śmiała się staruszka Sara, gdy w jej życiu pojawiło się pierworodne dziecko, spłodzone przez stuletniego męża. Ale temat i przebieg seminarium nie dawał podstaw, aby pod kreatywność kobiety podciągnąć tworzenie, współtworzenie życia. Musiałam założyć, że w skierowanym do mnie pytaniu chodziło o pisanie poezji i felietonów. Chyba że nie.

Grzech kobiet

Roboczo zakładam, że Bóg nie zażąda ode mnie popełnienia grzechu. Oczywiście grzech zależy od kontekstu, w alternatywnej historii wydarzeń na górze Moria nawet Sara pewnie by ostatecznie przyznała, że Bóg dał, Bóg wziął, a nie że jej mąż popełnił zabójstwo w afekcie, stanowiące grzech przeciwko piątemu przykazaniu. Kontekst mojego grzechu jest kobiecy, ale współczesny.

Catharina Halkes, holenderska teolożka feministyczna, podkreślała różnicę między kobiecym a męskim spojrzeniem na grzech, na jego naczelny, charakterystyczny dla człowieka rodzaj bądź dziedzinę. O ile męski punkt widzenia postrzega pychę i bunt przeciwko Bogu jako sedno wszystkich z Bogiem nieporozumień, a łaski dopatruje się w zniszczeniu szalejącego ego, o tyle kobiety celują w czymś zgoła przeciwnym. „Dla większości kobiet istnieje inna pokusa – brak swojego »ja«, brak ramowego, wewnętrznego projektu życia, brak odwagi, aby stać się sobą, brak siły, aby podchodzić do życia twórczo, nieumiejętność przejęcia własnej, niewyobcowującej odpowiedzialności. Dla nich łaska będzie odbudowaniem brakujących sił” – referuje poglądy Halkes Elżbieta Adamiak. William James nazywa religię „całkowitą reakcją na życie”.

Grzech kobiet w ujęciu Cathariny Halkes można w pewnym sensie potraktować jako grzech niereligijności, akt odrzucenia religii. Oczywiście nie ma nic złego w odrzucaniu religii, jeśli ktoś nie jest religijny, ale dla osoby religijnej jest to, trzeba przyznać, dramat. „Skoro każdą religię możemy nazwać całkowitą reakcją człowieka na życie, to czemuż by nie powiedzieć, że każda całkowita reakcja na życie jest religią?” – ciągnie James, zapędzając i tak już zahukaną kobietę bez projektu w kozi róg. A nie jest to opatrznościowa koza, którą da się wyłuskać z krzaków i złożyć w ofierze zamiast.

Miejsce w prezbiterium

„Ramowy, wewnętrzny projekt życia”, „odwaga, aby stać się sobą”, „twórcze podchodzenie do życia”, „umiejętność przejęcia własnej, niewyobcowującej odpowiedzialności” – jeśli to nie są warunki rzeczywistej, istotnej kreatywności, to co nimi jest? Nawet nie próbuję zaprzeczać, że Kościół katolicki w, łagodnie mówiąc, moderowaniu kreatywności kobiet osiągnął mistrzostwo – osiągnął, bo mógł. Bo miał czas, historyczną i emocjonalną potrzebę, środki, a także, jak pokazuje definicja kobiecego grzechu Cathariny Halkes, więcej niż przyzwolenie niektórych z nas.

To, zdaje się, kardynał Wyszyński uważał, że jedna kobieta w prezbiterium udaremnia czterdzieści powołań kapłańskich w danej parafii. Żałuję, że nie pociągnął tych wyliczeń dalej, bo jakimi metodami statystycznymi by się nie posługiwał, dotarłby do konkluzji nieuniknionej, którą aż wstyd w jej oczywistości przytaczać: sto procent powołań kapłańskich dotyczy mężczyzn urodzonych przez kobietę. A po drodze pojawiają się kwestie w tym przypadku nieporównanie od biologicznych ważniejsze, związane z taką, a nie inną formacją duchową, za którą znacznie częściej odpowiedzialne są matki.

Ciężko i uczciwie sobie na to miejsce w prezbiterium zapracowałyśmy, również merytorycznym wkładem w tworzenie kadr Kościoła – nawet kosztem tych czterdziestu, najwyraźniej wątpliwej jakości, powołań. Rozumiem i podzielam frustrację, kiedy się te zasługi neguje. „Antyfeminizm należy do niewielu ekumenicznych konsensusów, które nigdy nie zostały zakwestionowane między Wschodem i Zachodem oraz wewnątrz Kościołów europejskich” – jak to ujął Wolfgang Beinert. Rzadki przypadek zgody, która może rujnować. I rujnuje. Jeśli bowiem przyjąć punkt widzenia Halkes, powyższa polityka Kościoła wpędza kobiety w grzech, w tym przypadku – w grzech niekreatywności. Może to właśnie miała na myśli badaczka z PAN-u, kiedy zadawała mi swoje pytanie? Może mówiła „Bóg”, a myślała „Kościół” przez duże „K” (a może wręcz – „kościół” przez małe „k”)? Jeśli tak, odpowiedź brzmi: „nie”.

Wolność i biologia

Na ludziach z zewnątrz Kościół katolicki istotnie może robić wrażenie instytucji zajętej głównie utrzymywaniem skupionych wokół wiernych w stanie niepełnej wolności – nie mówię teraz, jak jest, mówię, jak się może wydawać (aczkolwiek, jak to Lovecraft pisał o Cthulhu, „najbardziej zatrważający jest w nim ogólny zarys”). Niepełna wolność może ograniczać kreatywność, ale zaledwie może, wolność całkowita nie jest zaś kreatywności gwarantem: za wolność od natury, od strachu przed jej nieobliczalnością, zapłaciliśmy okrojeniem panteonu do jednego Boga, ale, nieumiejętnie z tej wolności korzystając, wzięliśmy kurs na całkowity z naturą rozbrat. Niepełna wolność jest bezpieczniejsza. Z drugiej strony nadużywanie wolności, w efekcie którego popada się w niewolę, to chyba najbardziej efektywny mechanizm napędzający ludzką historię, nieniosący jednocześnie zagrożenia definitywnego jej zakończenia.

Jedno i drugie to oczywiście gry i zabawy towarzyskie, niewiele mające wspólnego z prawdziwą kreatywnością, której celem, jeśli chodzi o kobietę, jest według Halkes, jak by nie patrzeć, Zbawienie. Na użytek mojej połowy ludzkości, wobec postawionych przed nią zadań, przydałoby się mieć tę wolność niejako mimochodem, przy okazji, w pakiecie. Realizowanie powołania do pełnego życia w niewyłączającej odpowiedzialności, w zgodzie z własnym całościowym projektem, przychodziłoby nam niewątpliwie łatwiej. Historia zadbała jednak o to, że wolność prawie gratis dostali mężczyźni. Myśmy dostały biologię.

Wśród czterech odpowiedzi na pytanie, dlaczego kobiety potrzebują bogini, Carol Christ wymienia „potwierdzenie kobiecego ciała i cyklu życiowego, bliskości z ziemią i rytmu życia” (cytuję za Elżbietą Adamiak). Ów rytm to trzy oblicza bogini: dziewczyny – to faza młodości, matki – faza twórczości, i starej kobiety, która symbolizuje mądrość. Bogini jest niepewnym konstruktem, a mnie się ponadto wydaje z lekka nieprzepuszczalnym: czuję obcość wobec niej tak zdefiniowanej, mimo że jej potrzebuję. Jakoś nie widzę siebie dodającej do tego konstruktu nowe treści, więc nie wiem, jak on miałby wnosić coś w moje życie.

Tego zresztą mi przede wszystkim brakuje – życiorysu. Między najpiękniejszymi, najmisterniej utkanymi mitami o boginiach a życiorysem Marii, matki Jezusa, istnieje w moim odbiorze zadziwiająca mnie samą przepaść: zadziwiająca, bo ludowa maryjna pobożność znajduje przecież sposoby, żeby nadać Marii sznyt jakiejś, strach powiedzieć, Ceres. Dość prędko zresztą męski Kościół zorientował się, że cena za monoteizm, jaką przychodzi mu płacić, jest niepokojąco wysoka, i to w Maryi, może nawet nie do końca świadomie, upatrywano łącznika ze złożoną w ofierze jedynemu Bogu naturą. Pierwsza wybudowana w Europie świątynia ku czci Matki Bożej powstała, gdy niezależnie od siebie dwóch rzymskich decydentów śniło, że Maryja śniegiem wskazuje miejsce, które sobie na tę świątynię upatrzyła. W roku 352 nikomu się jeszcze nawet nie śniły pestycydy, ale gdy piątego sierpnia Eskwilin pokrył się śniegiem, zgodnie z wolą Bożą przystąpiono do budowy. Ówczesna Matka Boża Śnieżna to, po przebudowie, Santa Maria Maggiore.

Maryja idzie odpocząć

Ekologiczna encyklika papieża „Laudato si” wspomina Matkę Bożą tylko kilkukrotnie, raz właśnie w sierpniowym kontekście. „W Jej uwielbionym ciele, razem z Chrystusem zmartwychwstałym, część stworzenia osiągnęła pełnię swego piękna” – pisze Franciszek. Matka Boska Zielna to obraz kreatywności spełnionej. Tradycja mówi dobitnie: rozejrzawszy się po malowanych zbożem rozmaitem sierpniowych polach południowego Podlasia, Matka Boża, zwana w niektórych krajach chrześcijańskich Owocową, a w Czechach wręcz Korzenną, uznała, że sprawy mają się dobrze, ludziom nie zabraknie ani chleba, ani satysfakcji z jego pieczenia, proces dobiegł końca, jest zmęczona, więc idzie spać.

Kościół nie rozstrzyga, jakiego rodzaju był to sen: konstytucja apostolska „Munificentissimus Deus” z 1950 r., czyniąca Wniebowzięcie Maryi dogmatem katolickim, mówi, że Ta „po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej”. Pewności nie mamy, ale raczej żywcem. Wniebowzięcie funkcjonuje nie tylko jako Zaśnięcie czy Przejście, ale również – co dla kontekstu kreatywności kluczowe – Odpocznienie Maryi.

Skądinąd kościelne młyny wyjątkowo długo mieliły w tym przypadku ziarno wyobrażeń wiernych na mąkę dogmatu. Już w VI w. dekretem cesarskim Wschód obchodził 15 sierpnia pamiątkę tajemnicy ostatecznego wyrazu miłości Syna do Matki, miłości, wyrażającej się w trosce o ciało, które nas zrodziło. Odkąd zrozumiałam, że sporządzanie i noszenie do kościoła rustykalnych bukiecików nie jest sednem sierpniowego święta, stopniowo, na prywatny zupełnie użytek, dochodziłam do dwóch równoprawnych prawd o tym, co owym sednem jest.

Natura i ciało

Z jednej strony Bóg pozwala mi się przyglądać, jak w niesłychany, pełen czułości i szacunku, których nie da się wyrazić słowami, sposób obchodzi się z ciałem kobiety, która Go urodziła i która była przy Jego śmierci. To pouczające, poruszające i niekiedy przytłaczające widowisko, kiedy weźmie się pod uwagę, jak same się z kobiecymi ciałami obchodzimy, jak obchodzą się z nimi kultura, państwo i Kościół.

Z drugiej strony to ciało nie może nie być traktowane jako symbol Jego więzi z naturą. „Syn, który Go odzwierciedla i poprzez którego wszystko zostało stworzone, złączył się z tą ziemią, kiedy ukształtował się w łonie Maryi” – pisze Franciszek. Okazując czułość i szacunek ciału Matki, Jezus mówi mi: „segreguj śmieci”, „zakręcaj wodę, gdy myjesz zęby”, „nie kupuj butelkowanej wody” itd. W tym „itd.” niebagatelny udział ma mieć Matka Boża, naturalna patronka ekologii: „Przechowuje Ona w swoim sercu nie tylko całe życie Jezusa, które z troską »zachowywała« (por. Łk 2, 19. 51), ale także obecnie pojmuje sens wszystkich rzeczy. Dlatego możemy Ją prosić, aby nam pomogła postrzegać ten świat mądrzejszymi oczyma”.

Sierpniowy plon

Czyli oczyma matki. Uwielbiam macierzyństwo, bo macierzyństwo jest boskie, w sensie najzupełniej dosłownym: hebrajskie „rahamim”, miłosierdzie Boga, pochodzi od „rehem” – macica. Figura bogini, zaproponowana przez Carol Christ, utożsamia bycie twórczą z byciem matką, a okres kreatywności z okresem płodności – nawet jeśli nie chodzi o macierzyństwo w biologicznym czy społecznym sensie. Nie da się oddzielić kobiecej kreatywności od rodzenia: procesu, który wymaga przygotowań, który łączy się z bólem, który niesie ze sobą odpowiedzialność, który zmienia nas na zawsze.

Stąd zresztą zagrożenie wspomnianym grzechem „zaniechania siebie”. To nęcąca wizja wyobrazić sobie, że mój Bóg żąda ode mnie wyrzeczenia się twórczości i odtąd nie muszę już formułować „całkowitego stosunku do życia”, nie muszę określać, kim jestem i kim chcę być, nie muszę się rodzić, a potem – dbać o urodzone, kochać je, a niekiedy o nie do utraty tchu walczyć.

Stosunek do „urodzonego” można, a nawet warto przenieść na wszystko „żyjące” – i to jest sierpniowy plon, jaki wydała zasiana we mnie w kwietniu wątpliwość. Przez tyle stuleci byłyśmy w myśleniu o Bogu i Kościele z konieczności mistyczkami, dlaczego by nie zostać teraz ekolożkami – z wyboru. Co prawda wątpliwy to wybór, skoro podejmowany w stanie najwyższego, jak twierdzą naukowcy, zagrożenia, ale zawsze bardziej kreatywny niż spieranie się o miejsce w prezbiterium, zwłaszcza że już dawno w prezbiterium jesteśmy.©

Autorka (ur. 1977) jest poetką i pisarką, autorką m.in. „Obsoletek”, „Małych lisów” oraz tomów poezji „Bach for my baby” i „Selfie na tle rzepaku”. Laureatka Nagrody Literackiej Gdynia 2010, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017