Jak zdemokratyzować demokrację

Nawet jeśli nie podziela się negatywnej diagnozy polskiej demokracji, warto stawiać pytanie, co można zrobić, by uczynić demokrację lepszym sposobem organizacji życia politycznego w III RP.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

Jeśli, po pierwsze, demokrację rozumie się jako zbiór procedur i instytucji - powszechne prawo wyborcze, okresowe, równe, wolne i uczciwe wybory, prawo do konkurowania o głosy wyborców w warunkach wolności słowa, istnienia alternatywnych źródeł informacji, wolności zrzeszania się - to trzeba zanalizować, czy w Polsce istnieją odpowiednie instytucje i faktycznie funkcjonują odpowiednie procedury. Dalej: czy owe instytucje i procedury wystarczają, by uczestnictwo w wyborach nie miało rytualnego charakteru, czy były one rzeczywiście konkurencyjne, a wybrani (posłowie, a poprzez nich i rząd) są jakoś kontrolowani i odpowiedzialni przed wyborcami.

W tym nurcie mieści się głośna propozycja zmiany ordynacji wyborczej: partyjne listy i wielomandatowe okręgi wyborcze miałyby zostać zastąpione przez bardziej jakoby demokratyczne okręgi jednomandatowe i indywidualnych kandydatów.

Po drugie, jeśli demokrację rozumie się jako bezpośrednie uczestniczenie obywateli w debacie politycznej i podejmowaniu decyzji, to trzeba zanalizować, czy obywatele mają takie możliwości, czy z nich korzystają oraz co można zrobić, by rozszerzyć formalne prawa obywateli i ich faktyczną partycypację w polityce. We współczesnych, dużych i złożonych systemach politycznych nie jest to łatwe.

Każda demokracja jest w pewnym stopniu partycypacyjna - obywatele uczestniczą wszak w wyborach. To jednak nie wystarcza, chodzi bowiem o jak najszerszy zakres i różnorodne formy tego uczestnictwa: referenda na poziomie krajowym, samorząd lokalny, włączenie w proces samo-rządzenia nowych dziedzin, np. stosunków w miejscu pracy (demokracja przemysłowa), a nawet teledemokrację. Wyobraźmy sobie, że każde gospodarstwo domowe zostałoby wyposażone w urządzenia pozwalające nie tylko na głosowanie projektów legislacyjnych, ale także na udział - poprzez system poczty elektronicznej i telekonferencji - w dyskusjach: zadawanie pytań, wyrażanie własnego zdania, porozumiewanie się głosujących... Tylko czy wyborcy są dostatecznie zainteresowani sprawami publicznymi, motywowani, by dowiadywać się o problemach i możliwościach ich rozwiązania, by wyrabiać sobie własne zdanie, by głosować?

Wreszcie, po trzecie, demokracja bywa rozumiana w sposób bardziej substancjalny - jako dobro wspólne: bardziej demokratyczny byłby, wedle tego rozumienia, ten system polityczny, który w większym stopniu dobro wspólne realizuje. Choć wydaje się to niemal oczywiste, to niektórzy teoretycy odrzucają takie rozumienie demokracji (np. austriacki socjolog i ekonomista Joseph A. Schumpeter twierdził, że nie istnieje dobro, na które wszyscy by się zgodzili). Gdyby jednak przyjąć, że dobro wspólne istnieje, to już jego określenie okazuje się problematyczne. Współczesne społeczeństwa są zbyt duże, zróżnicowane i złożone, by można było znaleźć dobro podzielane przez wszystkich. A nawet gdyby wskazać dobra takie, jak pokój, porządek, sprawiedliwość czy zamożność, to w polityce nie mogą one pełnić roli kryteriów, bowiem różne są ich interpretacje, zaś ich jednoczesna realizacja nie jest możliwa, prowadzi bowiem do sprzecznych polityk.

To właśnie rozumienie demokracji jako dobra wspólnego i osąd, że III Rzeczpospolita o to dobro nie dba, zaowocowało ostatnio emocjonalną dyskusją. W tym nurcie rozważań mieszczą się oskarżenia elit politycznych o korupcję, kumoterstwo i klientelizm. O to, że prywatne lub grupowe interesy stawiają ponad dobro wspólne, jakkolwiek niełatwe byłoby ono do zdefiniowania.

Badania socjologów dowodzą, że społeczeństwo demokrację wraz z jej procedurami rozumie i docenia - szczególnie doceniane są wybory i wolność słowa. Także elementy demokracji partycypacyjnej - referendum, samorząd - cieszą się dużym uznaniem. Jeśli mimo to w wyborach na poziomie krajowym lub samorządowym czy w referendach partycypacja jest niska, to powodem tego nie jest niedocenianie demokracji, a raczej rozczarowanie, jakie przynosi substancjalne rozumienie demokracji - społecznie cenione są zwłaszcza równość i sprawiedliwość społeczna oraz uczciwość polityków. Jeśli więc ktoś rozumie demokrację jako ustrój “dostarczający" tych konkretnych “dóbr", to będzie rozczarowany. Tym, co odstręcza od demokracji takiej, jaka istnieje w III Rzeczypospolitej, i od aktywnego udziału w niej, nie są ułomności systemu demokratycznego, ale bieżąca polityka: funkcjonowanie podstawowych instytucji politycznych, partii i polityków.

Mirosława H. Grabowska jest socjologiem, pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Jest członkiem-założycielem (1995) Instytutu Badań nad Podstawami Demokracji. Ostatnio opublikowała: “Korzenie demokracji. Partie polityczne w środowisku lokalnym" (red., z Tadeuszem Szawielem, 2000); “Budowanie demokracji" (z Tadeuszem Szawielem, 2001).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003