Jak wysoko można powiesić złodzieja...

Informacja o planowanej przez rząd radykalnej zmianie prawa karnego, która wręcz miałaby sprowadzać się do uchwalenia nowego kodeksu karnego, stała się wiadomością dnia. Co prawda premier wspomniał, że dla uniknięcia kłopotliwych procedur parlamentarnych nowy projekt nazywany będzie "nowelizacją, ale nie o nazwy chodzi. W istocie proponowane zmiany miałyby ostatecznie zerwać z liberalnym i pełnym pomyłek prawem karnym III RP.

04.05.2007

Czyta się kilka minut

rys. M.Owczarek /
rys. M.Owczarek /

Tylko niektórzy z uważniejszych czytelników gazet mogli zauważyć, że takie same nagłówki pojawiły się już na wiosnę ub.r., potem we wrześniu, a następnie w listopadzie, za każdym razem anonsując ten sam projekt zmian w kodeksie karnym prezentowany przez ministra sprawiedliwości na kolejnych konferencjach prasowych. Jak mantrę powtarzano przy tym, że oto nastąpi ostateczna rozprawa z przestępczością, obywatele wreszcie będą mogli spać spokojnie, sądy zaś odzyskają możliwość wydawania sprawiedliwych wyroków. Podczas ostatniej odsłony rządowych planów premier wspomniał o "wytoczeniu armat", mając prawdopodobnie na myśli projektowane regulacje zaostrzające prawo karne.

Z armat do wróbli

Projektowane zmiany polegają na radykalnym podniesieniu kar za znaczną liczbę przestępstw, zarówno poważnych, jak drobnych, wprowadzeniu w wielu przypadkach prymatu kary pozbawienia wolności oraz ograniczeniu możliwości dostosowywania wysokości sankcji karnych do indywidualnego przypadku. Znaczące jest przy tym podnoszenie dolnych progów zagrożenia, co oczywiście oznacza orzekanie wyższych kar przede wszystkim za czyny drobniejsze i przypomina strzelanie z armat do wróbli. Równocześnie nijak się to ma do deklarowanej przez projektodawców intencji zwalczania ciężkich przestępstw.

W przebiegu wspomnianych konferencji prasowych następowała jednak charakterystyczna zmiana - coraz mniej mówiono na nich o rosnącej przestępczości. Uzasadnienia rządowych projektów zbywały milczeniem zarówno rzeczywisty stan przestępczości, jak efektywność proponowanych surowszych sankcji. Projektodawcy nawet słowem nie wspomnieli też, ile miałoby nas - podatników - owo strzelanie z armat kosztować.

Osoby tworzące ustawy dotyczące prawa karnego pozostają w ostatnim okresie szczególnie odporne na rzeczywistość. Już dawno zaprzestały powoływać się na wyniki badań i proste statystyki, a są one w swojej wymowie jednoznaczne. Czy tego chcemy, czy nie - czy zauważają to media, czy nie - w Polsce w ostatnich latach systematycznie spada liczba popełnianych przestępstw. I to przy wzrastającej ich wykrywalności przez policję. Jak podaje Komenda Główna Policji, liczba zabójstw w Polsce spadła od 2001 r. o 1/3, liczba zgwałceń zmniejszyła się o 10 proc., przestępstw rozbójniczych o 40 proc., o połowę (!) mniejsza jest liczba włamań, spadła liczba kradzieży, przestępstw przeciwko zdrowiu i wolności. Znacznie zmniejszyła się też liczba przestępstw popełnianych z użyciem broni - tylko w ostatnim roku o 17 proc.! A to wszystko pod rządami owego paskudnie liberalnego kodeksu karnego, który obowiązuje już prawie 10 lat.

Jego krytycy znaleźli się w nie lada kłopocie. Zamiast bowiem ogłosić zwycięstwo w walce z przestępczością, podążają raczej drogą wyznaczoną onegdaj przez klasyka, który głosił, że w miarę postępów w budowie najlepszego z ustrojów, zaostrzać się będzie walka rewolucyjna... Problem polega wszakże na tym, że zanim jeszcze przystąpiono do iście rewolucyjnego zaostrzania prawa karnego, polskie więzienia zaczęły pękać w szwach. Wystarczy wspomnieć, że 31 marca 2007 r. znajdowało się w nich 91 331 osób, co w przeliczeniu na liczbę mieszkańców stanowi jeden z najwyższych współczynników w Europie. A co miesiąc przybywa kilkuset skazanych z wyrokami pozbawienia wolności.

Tych ponad 91 tys. mieści się w zakładach karnych, w których jest ok. 75 tys. miejsc. To taki "polski cud"... Jednocześnie 35 880 skazanych czeka przez bramami tychże zakładów na możliwość odbycia kary pozbawienia wolności, bo na razie nie ma dla nich miejsc. Warto też wiedzieć, że szacunkowy koszt miesięcznego pobytu jednego więźnia w zakładzie karnym wynosi 1500-1600 zł. Nie trzeba dokonywać szczególnych obliczeń, ile może w związku z tym kosztować nowa polityka karna.

Więzienia nie wychowują

Jaki sens ma w takiej sytuacji fundowanie sobie kosztownych fajerwerków w postaci ślepego zaostrzania kar nawet za drobne przestępstwa? Jaki sens strzelać z armat dla samego huku i przyjemności słuchania pomruków zadowolenia zgromadzonej wokół gawiedzi?

Pytania można by zbyć wzruszeniem ramion: politycy zawsze będą skorzy promować projekty znajdujące społeczny poklask. Żądanie surowych kar dla przestępców jeszcze nikomu nie zaszkodziło w wyborczych sondażach i każdy zgłaszający je polityk może w ciemno liczyć na społeczny rezonans. W zasadzie, gdyby uprawianie polityki można było ograniczyć do składania kolejnych nowelizacji zaostrzających prawo karne, byłby to pewny sposób wygrywania kolejnych wyborów.

Ryzykując etykietę "pięknoducha", warto chyba stawiać kolejne pytania zarówno o przyczyny, jak możliwe konsekwencje takiego stanu rzeczy. Politycy tylko do pewnych granic są w stanie manipulować opinią publiczną, wmawiając jej za pośrednictwem mediów, że zagrożenie przestępczością narasta, a oni sami są jedynymi mężami opatrznościowymi zdolnymi zagrożenie opanować. Zapotrzebowanie na surowe karanie okazuje się trwałym elementem polskiej kultury społecznej, sięgającym podstawowych przekonań moralnych utwierdzanych katechizmowym wyobrażeniem Pana Boga, "który za dobre wynagradza, a za złe karze". Brak kary, w szczególności brak surowej kary rozumianej jako represja za wyrządzone zło, mocno chwieje naszym wyobrażeniem o sprawiedliwym porządku społecznym. Dowodem także spory o sens i zakres lustracji. Według wielu, popełnione kiedyś indywidualne zło zawsze domagać się będzie publicznego potępienia, choćby jego sprawca zasłużył swoim późniejszym życiem na nagrodę. Jak pogodzić takie myślenie z obecnym równocześnie w polskiej kulturze paradygmatem przebaczenia i miłosierdzia? Na ile ów paradygmat ma swoje pełnoprawne miejsce w publicznej debacie dotyczącej sensu i funkcji karania?

Żądający coraz surowszych kar dla przestępców muszą pamiętać, że więzienia nie wychowują ludzi. Sukcesem jest już raczej to, że skazanych udaje się niekiedy uchronić przed jeszcze większą demoralizacją. Zamykanie w zakładach karnych coraz większej liczby osób, zwłaszcza młodych, oznacza, że prędzej czy później znajdą się oni na wolności, z reguły bez pracy, z etykietą skazanego, która skutecznie ogranicza możliwość uczestniczenia w normalnym życiu społecznym (choć złośliwi potrafiliby i w tym zakresie wskazać wyjątki, jak choćby sprawowanie funkcji posła czy zajmowanie gabinetów ministerialnych). W ten sposób represyjna polityka karna generuje przestępców i większą przestępczość - chyba że ktoś nadal wierzy w resocjalizacyjne funkcje więzienia, bo przekonanie o odstraszających efektach kary w takich warunkach jest niebezpieczną naiwnością. Surowszymi karami zapewniamy sobie być może chwilowe, choć przyjemne, uczucie zrealizowanej sprawiedliwości, na przyszłość jednak stwarzamy realne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa.

Zarządzanie strachem

W społecznej akceptacji dla coraz surowszych kar można też dostrzec przejaw tendencji znacznie wykraczającej poza granice Polski. Mówi się o niej w krajach tak od nas odległych jak Argentyna, ale i tak bliskich jak Słowacja czy Niemcy. Współczesny człowiek ulega złudzeniu, że możliwe staje się podzielenie społeczeństwa na prawomyślnych obywateli i niepoprawnych przestępców. Ci ostatni powinni się bać surowego prawa; tych pierwszych nie dotyczy przecież możliwość orzekania drakońskich kar, zakładania podsłuchów policyjnych, aresztowania czy "ekspresowych" sądów. Stąd już tylko krok do prób wskazania grup społecznych, w których szczególnie często "rodzą się" przestępcy i objęcia ich szczególnymi regulacjami prawnymi (choćby z uwagi na niebezpieczeństwo terroryzmu). Źródłem zagrożenia stają się "inni" - na Słowacji Romowie, w Niemczech muzułmanie, w Rosji ludzie o kaukaskich rysach, w Polsce bezrobotni i bezdomni.

W takiej atmosferze każde podwyższenie sankcji znajdzie swoje uzasadnienie, odwołuje się bowiem do najbardziej podstawowej emocji, jaką jest strach. Na zarządzaniu strachem można natomiast zbić całkiem niezły kapitał polityczny.

Trudno się więc nadmiernie dziwić politykom, że z możliwości takiej skwapliwie korzystają. A w społecznej debacie spór dotyczy wyłącznie tego, jak wysoko należy wieszać złodziei.

Dr hab. WŁODZIMIERZ WRÓBEL jest pracownikiem naukowym Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłym członkiem Komisji Kodyfikacyjnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007