Jak w banku

Iwona Mirosz, radca prawny i ekspert prawa bankowego: Prawo zobowiązuje banki do poinformowania odpowiednio klienta o warunkach umowy czy zobowiązaniach, jakie na siebie bierze, i wymaga, aby język tego przekazu był jasny i zrozumiały. Nawet litery powinny być odpowiedniej wielkości.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Krzysztof Sobczak: Czy mamy w Polsce dobre prawo bankowe: takie, które sprawnie reguluje rynek i chroni klientów?
Iwona Mirosz: Cały pakiet prawnych regulacji, a także zakres i sposób działania nadzoru bankowego powodują, że polski system bankowy jest bezpieczny. Ponadto dotychczasowa praktyka – wynikająca z tego, jakie banki w Polsce powstają, jakie są wymogi dotyczące ich zakładania, pochodzenia kapitałów, minimalnych funduszy i zarządzania nimi – świadczy o tym, że system jest dosyć szczelny. Oczywiście, zawsze się coś może zdarzyć, tego wykluczyć nie można. Przecież banki upadają nie tylko dlatego, że źle gospodarują powierzonymi sobie pieniędzmi, ale czasem z powodu zdarzeń zewnętrznych lub niezawinionej przez nie paniki na rynku. Dlatego celem nadzorów i regulacji prawnych jest doprowadzenie do takiego stanu, aby banki były przygotowane nawet na najtrudniejsze sytuacje: miały odpowiednie rezerwy i określony portfel płynnych instrumentów, to znaczy takich, które można szybko spieniężyć, gdyby większa liczba właścicieli depozytów zechciała je wycofać. W skali globalnej zagadnienie zarządzania ryzykami bankowymi jest regulowane przez tzw. Komitet Bazylejski, a na poziomie Unii Europejskiej doprecyzowane przez dyrektywy, które następnie są implementowane w krajach członkowskich. W efekcie mamy w Polsce solidny system nadzoru nad bankami i instytucjami finansowymi, do tego spójny i prawie jednolity w całej Unii.
A klient banku może się czuć bezpiecznie? To też jest w Polsce solidnie uregulowane i to zarówno w prawie bankowym, jak i w prawie konsumenckim. W prawie bankowym jest nawet kilka poziomów ochrony interesów klienta. Bo nie tylko chronimy pieniądze, ale także tajemnicę bankową, czyli informacje dotyczące klientów. Dla ochrony depozytów powstała specjalna ustawa o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, na podstawie której działa ta właśnie instytucja. Mogę stwierdzić, że polskie prawo w dostatecznym stopniu zabezpiecza interesy klientów. Prawo bankowe określa ogólne warunki umowy kredytowej i umowy rachunku bankowego. Jak taka umowa powinna być skonstruowana, jakie informacje ma otrzymać klient. To ostatnie jest szczegółowo doprecyzowane przez ustawę o kredycie konsumenckim z 2011 r. Istnieje też szczególna ochrona właścicieli kart płatniczych. Warto choćby pamiętać, że nieuprawnione użycie karty, np. skradzionej, zgubionej lub skopiowanej, obciąża bank.
Ale to my musimy o tym szybko bank poinformować. Tak, to obowiązek klienta. Ale dalej to już problem banku, a nie klienta. To bank jest właścicielem tego instrumentu, który przekazał klientowi, i to bank ma sobie poradzić, gdyby ktoś nieuprawniony chciał z niego skorzystać.
Niektóre jednak sposoby działania banków wobec klientów, np. tych, którzy mają problem z oddaniem pieniędzy na czas, budzą kontrowersje. Mam na myśli tytuł egzekucyjny – BTE. Czy banki mogą wystawiać go dowolnie wobec swoich klientów? Prawo bankowe reguluje szczegółowo zasady wystawiania bankowych tytułów egzekucyjnych. Banki mają takie uprawnienie, gdy zachodzi np. potrzeba ściągnięcia niezapłaconych rat kredytu, ale nie mogą tego robić w dowolny sposób. Muszą w tym celu uzyskać w sądzie klauzulę wykonalności, a klient musi być wcześniej o takim zamiarze ostrzeżony. Bankowy tytuł egzekucyjny służy ochronie tych klientów, którzy składają do banku depozyty, to one są bowiem podstawą udzielania kredytów. Bez BTE wzrosłyby koszty dochodzenia należności od dłużników, którzy nie spłacają zaciągniętych kredytów. A koszty dochodzenia niespłaconych zobowiązań odbiłyby się na zyskach klientów składających depozyty. Przecież to odsetki od kredytów są podstawą oprocentowania depozytów.
Klient w relacji z bankiem wydaje się jednak słabszym partnerem. To prawda, ponieważ jest z natury gorzej poinformowany. On nie ma wiedzy, jaką posiada bank, który jest profesjonalistą. Więc prawo stara się wyrównać tę dysproporcję, zobowiązując banki do dostarczania klientom informacji w taki sposób, by podejmując decyzję, byli odpowiednio poinformowani o warunkach umowy czy zobowiązaniach, jakie na siebie biorą. Prawo wymaga, aby język tego przekazu był jasny i zrozumiały. Informacja ma być pełna i rzetelna. Nawet litery powinny być odpowiedniej wielkości.
Regulaminy bywają jednak drukowane tak drobną czcionką, że trudno je odczytać. Z językiem takich dokumentów też różnie bywa, nie zawsze jest prosty. Klient ma zawsze prawo odmówić podpisania umowy, której warunków nie mógł z tego np. powodu poznać. Szczególnie, że od pewnego czasu upowszechnia się w Europie zasada odpowiedzialnego pożyczania (responsible lending), która nakazuje instytucjom finansowym wspieranie klientów w podejmowaniu rozważnych decyzji. Również prawo bankowe zobowiązuje te instytucje do dbałości o interes klienta. Leży to zresztą także w interesie banków, które oszczędzają sobie w ten sposób kłopotów. Im mniej niezadowolonych klientów, tym mniejsze na przykład ryzyko pozwu zbiorowego.
Czy bank, w którym bierzemy kredyt, też ma obowiązki wobec nas? Zasada odpowiedzialnego kredytowania zobowiązuje banki do udzielania kredytów, których warunki są dostosowane do możliwości finansowych klientów. Bank ma obowiązek zbadać zdolność kredytową klienta i przedstawić mu w sposób przystępny i zrozumiały warunki umowy. W Polsce te zasady są wymienione w prawie bankowym. Jest to przede wszystkim obowiązek oceny zdolności kredytowej klienta. W ustawie o kredycie konsumenckim zostało to jeszcze uszczegółowione w postaci absolutnego obowiązku korzystania z rejestrów kredytowych w celu sprawdzenia, jakie klient ma obciążenia kredytowe. Rekomendacja T Komisji Nadzoru Finansowego idzie jeszcze dalej, bo zobowiązuje do uzyskania od klientów dokumentów, które poświadczają ich sytuację finansową. Banki zobowiązane są też do ogłaszania w sposób ogólnie dostępny informacji dotyczących stosowanych stawek oprocentowania, pobieranych prowizji i opłat, terminów dokonywania kapitalizacji odsetek czy stosowanych kursów walut. Bankom nie wolno żadnego z tych elementów ukrywać, muszą je prezentować w swoich siedzibach, na stronach internetowych, także wręczać klientom.
A jeśli mimo to klient nie zrozumiał tych informacji banku? Na to nie ma innej rady jak tylko taka, że należy czytać te informacje, pytać o szczegóły pracowników, a jeśli to nie wystarczy, trzeba skorzystać z pomocy prawnika lub doradcy. Może to być pośrednik finansowy, który nie jest pracownikiem banku, a więc może mieć większą łatwość w tłumaczeniu różnych zawiłości. Warto też poszukać w internecie porównań warunków kredytowych, bo może czegoś w ofercie banku nie zauważamy.
Na przykład oprocentowanie w jakimś banku jest niższe niż u konkurencji, ale za to pobiera on wyższą prowizję. Właśnie. Ale to też regulują przepisy. Ustawa o kredycie konsumenckim wymaga stosowania przez banki jednolitego formularza informacyjnego. Bank ma obowiązek udostępnić go klientowi przed zawarciem umowy, a rodzaj informacji w nim zawartych jest taki sam w całej Polsce, a nawet w Europie. To nie pozwala na ukrywanie czy inne nazywanie opłat. Jest jeszcze RRSO, czyli Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania, która w sposób syntetyczny ma pokazywać koszt kredytu. Klient ma także prawo do otrzymania, oprócz formularza informacyjnego, również projektu umowy, by mógł się z nim spokojnie zapoznać przed podpisaniem, a także się z kimś naradzić. Warto przy tym pamiętać, że ustawa o kredycie konsumenckim określa informacje i warunki, które mogą być zawarte w takiej umowie.
A jeśli w naszej umowie są inne warunki, niż ustawa nakazuje? Gdyby klient otrzymał umowę sprzeczną z warunkami wynikającymi z ustawy, to kredyt ma darmowy, czyli nie jest zobowiązany do zapłaty odsetek. Ustawa o kredycie konsumenckim przewiduje w takiej sytuacji sankcję tzw. kredytu darmowego.
Ale jeśli klient podpisze umowę z bankiem, a po chwili się rozmyśli, to wszystko przepadło? Nie tak od razu. W przypadku kredytu konsumenckiego klient ma prawo do odstąpienia od umowy w ciągu 14 dni od jej zawarcia.
Mimo że umowę podpisał? Tak. I to bez żadnych konsekwencji. Jeśli otrzymał pieniądze, to musi je zwrócić, ponosząc tylko koszty oprocentowania za ten okres. Ale za to bank zwraca mu poniesione koszty, czyli opłaty i prowizje. Poza tym bank ma obowiązek doręczenia klientowi pisemnej informacji o takim uprawnieniu, wraz ze wzorem deklaracji o odstąpieniu od umowy. Co ważne, ten 14-dniowy termin biegnie od daty doręczenia tej informacji. Gdyby więc bank o tym zapomniał, to klient może odstąpić od umowy w dowolnym momencie, powiedzmy nawet po roku.
Czy banki różnią się od innych instytucji rynku finansowego tym, że muszą dbać o interesy klientów? Szczególna dbałość o interesy klienta dotyczy także pośredników kredytowych, domów maklerskich czy funduszy inwestycyjnych. Są one zobowiązane do oceny, czy w interesie klienta jest zawarcie danej umowy. Jeśli nie, to ten silniejszy partner powinien słabszemu zwrócić na to uwagę, a nawet odradzać jej zawarcie. To jest obowiązek prawny, wynikający z ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, także przy inwestycjach, czyli tam, gdzie klient ryzykuje swoje pieniądze. Przedstawiciele instytucji finansowych powinni też różnicować swoje zaangażowanie w zależności od tego, czy mają do czynienia z klientem profesjonalnym czy nieprofesjonalnym. W przypadku tego drugiego mają więcej zobowiązań. W każdym razie klient niedostatecznie poinformowany o ryzykach może się nawet domagać odszkodowania od banków i innych instytucji finansowych, gdyby poniósł straty spowodowane zawarciem umowy, która nie była do niego odpowiednio dopasowana.
Jakie uprawnienia mają klienci w relacjach z tzw. parabankami – instytucjami, które nie podlegają prawu bankowemu ani nadzorowi KNF? Czy są mniejsze niż w przypadku banków? Wszystkie te przepisy, które chronią konsumenta – czyli prawo cywilne, ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów, ustawa o nieuczciwej konkurencji, ustawa o kredycie konsumenckim – dotyczą również wszystkich innych instytucji finansowych. Czyli takich, które nie są bankami w rozumieniu prawa bankowego, ale przyjmują od klientów wpłaty środków pieniężnych lub udzielają pożyczek. Ale od razu dokonajmy rozróżnienia na parabanki i instytucje pożyczkowe. Bank to jest taka instytucja, która ma prawo i licencję do przyjmowania depozytów i obciążania ich pewnym ryzykiem, związanym przede wszystkim z udzielaniem kredytów. Dlatego wymagana jest od nich licencja na prowadzenie działalności i są w specjalny sposób nadzorowane. Takiej działalności nie może prowadzić nikt inny, bo jest to karalne. Natomiast parabankiem możemy nazwać instytucję, która przyjmuje np. wpłaty inwestycyjne i zarabia na nich, a zyskiem dzieli się z właścicielami tych pieniędzy. Dla przykładu firma, o której było ostatnio głośno, miała kupować za te pieniądze złoto i zarabiać na wzroście jego ceny.
Ale reklamuje się też firma zachęcająca do inwestowania w wina. Czy takie firmy są kontrolowane, czy ktoś sprawdza poziom bezpieczeństwa powierzonych im pieniędzy? Jeżeli spodziewamy się wyższych zysków, to musimy się też liczyć z wyższym ryzykiem. Tak jest zawsze i ludzie wchodzący w takie inwestycje muszą o tym pamiętać. Jeśli chodzi natomiast o kontrolę, to firmy inwestycyjne podlegają nadzorowi KNF. Ale faktem jest też, że niektóre z firm proponujących atrakcyjne inwestycje wymykają się temu systemowi. Co nie oznacza, że Komisja Nadzoru Finansowego ich nie widzi. Czasem z pewnym opóźnieniem, ale jeśli wejdziemy na stronę www.knf.gov.pl, to znajdziemy tam szereg ostrzeżeń przed takimi instytucjami. Jeśli ktoś chce inwestować bezpiecznie, co nie znaczy bez ryzyka, powinien jednak rozmawiać z funduszami inwestycyjnymi i biurami maklerskimi, które posiadają licencje i poddają się kontroli nadzoru publicznego. Jeśli mamy co do tego wątpliwości, możemy sprawdzić na stronie KNF lub spytać doradcę finansowego. Zawsze natomiast trzeba pamiętać, że to nie są depozyty chronione państwowymi gwarancjami.
A te instytucje, które udzielają szybkich pożyczek, to też parabanki? To są firmy pożyczkowe. Ale jeśli mówimy o ryzyku, to właśnie te firmy ryzykują, nie ich klienci. One pożyczają pieniądze ludziom, których banki często uznają za zbyt ryzykownych klientów, a więc podejmują to zwiększone ryzyko. Ryzykowne pożyczki muszą być droższe. Jeśli firma dużo ryzykuje, musi sobie jakoś to rekompensować. Inaczej mówiąc, zabezpieczać się na wypadek, że jakaś część tych pożyczonych pieniędzy do niej nie wróci.
Czy działalność tych firm jest prawnie uregulowana, podobnie jak w przypadku banków? Obowiązują je wszystkie te same zasady dotyczące kredytu konsumenckiego, ochrony konsumenta, rzetelnej informacji. Obowiązuje tu też takie samo prawo do odstąpienia od umowy, firma pożyczkowa też jest zobowiązana do przedstawienia tego wspomnianego wcześniej, zunifikowanego formularza informacyjnego. Identyczne jak w bankach są zasady ochrony danych osobowych, takie same są też specjalne wymogi, gdy pożyczka udzielana jest na odległość, czyli na przykład przez internet.
Są jednak mocno krytykowane. Ale nie z powodu łamania zasad ochrony bezpieczeństwa klientów. Przedmiotem krytyki są zwykle koszty tych pożyczek.
Ich oprocentowanie nie jest regulowane przez prawo. Ależ jest. Tak samo jak w przypadku banków, roczne oprocentowanie nie może być wyższe niż czterokrotność stopy lombardowej. Ona obecnie wynosi 5,50 proc., więc to oprocentowanie nie może być w skali roku wyższe niż 22 proc.
To skąd niekiedy nawet kilkusetprocentowe koszty? Są one skutkiem różnego typu opłat, które są pobierane przy udzielanych przez takie firmy pożyczkach. Jest na przykład opłata za obsługę przez przedstawiciela, bo te firmy działają czasem w bezpośrednim kontakcie z klientem. Kosztuje też wypłata gotówki bezpośrednio w domu klienta czy odbiór kolejnych rat spłaty, bo obrót gotówkowy wszędzie jest drogi, nawet banki pobierają za to opłaty. To rzeczywiście są wysokie sumy. Dochodzą jeszcze do tego koszty ubezpieczenia tego kredytu. Firma minimalizuje w ten sposób swoje ryzyko, ale też dodatkowo zarabia, ponieważ jest przy tym ubezpieczeniu agentem, za co otrzymuje od towarzystwa ubezpieczeniowego prowizję. To wszystko są fakty, ale wydaje się, że porównywanie kosztów takich kredytów z kosztami kredytów długoterminowych jest nieporozumieniem. I to niezależnie od tego, jaka instytucja ich udziela. Jako prawnik mogę powiedzieć, że przy tych kredytach udzielanych przez firmy pożyczkowe nie ma zagrożenia prawnego. Jest natomiast ryzyko finansowe, polegające na tym, że możemy, świadomie czy nie, zapłacić bardzo wysoką cenę za taką pożyczkę. Ale to już inna sprawa. Kto nie musi korzystać z takich ofert, niech ich unika.
Mówiliśmy na początku o tym, że relacje między bankami a ich klientami reguluje także ustawa o ochronie konsumentów. Na jej podstawie tworzony jest rejestr klauzul zakazanych. Dotyczą one też kredytów i depozytów? Jak najbardziej. W tym rejestrze prowadzonym przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów jest już ponad 4 tysiące takich klauzul i duża część z nich, jeśli nie największa, dotyczy tej właśnie dziedziny. To są te tzw. klauzule abuzywne, których nie wolno stosować w umowach z konsumentami. Chodzi o postanowienia umowne, które nie są uzgodnione indywidualnie pomiędzy przedsiębiorcą i jego klientem, a są zawarte we wzorcach umów lub regulaminach przedstawianych klientom do akceptacji. Jeśli ktoś uzna, że coś takiego jest w jego umowie, może to zgłosić do UOKiK, który może z kolei skierować wniosek do sądu, a ten może uznać taką klauzulę za sprzeczną z prawem i wpisać ją do rejestru. Są to z reguły klauzule, które naruszają interes konsumenta. Nie dotyczą one takich spraw jak wysokość oprocentowania. Ale już nie może bank zapisać w umowie, że oprocentowanie kredytu będzie zmienne i będzie wprowadzane decyzją zarządu banku. Albo że sądem właściwym do rozstrzygania ewentualnych sporów będzie sąd dla miejsca siedziby banku. Bank nie może też w umowie czy regulaminie zapisać, że nie odpowiada on za skutki niezależnych od banku awarii systemów informatycznych. To jest niedozwolone, bo bank ma tak to sobie zorganizować, by tych awarii nie było. A jak się zdarzy, to jest problem banku. Zabronione jest też dowolne zmienianie opłat czy terminów rozliczeń z kredytobiorcą. Nie można też dowolnie zmieniać, poza przypadkami wymienionymi w kodeksie cywilnym, nie tylko umowy w trakcie jej trwania, ale także regulaminu usług. Bo regulamin jest integralną częścią umowy. Tych klauzul jest bardzo dużo, a UOKiK jest bardzo aktywny w ich wykrywaniu. Jeśli ktoś chciałby w poważny sposób potraktować swoje relacje z bankiem czy inną instytucją finansową, to warto zaglądać do tego rejestru. A jeśli jakaś firma wpisałaby którąś z tych klauzul do swojej umowy, to musi się liczyć z surową karą, która może dochodzić do 10 proc. przychodów z poprzedniego roku. Sporo już takich kar UOKiK wymierzył, także bankom.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013