Jak kochać, żeby nie było końca świata

Miłość drugiej osoby zmienia przeżywanie świata. A kiedy jest wzajemna, jawi się jako cud, niespotykany dotąd nigdzie i nie przeżywany jeszcze przez nikogo. Jednak nie tylko miłość obfitująca w dzieci ma prawo do publicznej obecności.

31.10.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 340810|prawo|1---Aby podjąć dyskusję z wypowiedzią nasyconą osobistymi emocjami, trzeba pokonać dwie poważne przeszkody: zapanować nad własnymi uczuciami, wywołanymi zaangażowaniem tej wypowiedzi, i starannie oddzielić argumenty rzeczowe od ideologii. Zdarza się bowiem często, i tak chyba jest w tekście Jacka Filka, że żywy stosunek uczuciowy do sprawy, której wypowiedź dotyczy, prowadzi do posługiwania się figurami retorycznymi podkreślającymi raczej stopień zaangażowania niż odwołującymi się do przemyśleń.

Miłość lustrzanego odbicia

Najlepiej chyba zacząć od wyłuskania z tekstu tego, z czym można się zgodzić, np. trudno mieć wątpliwości, co do troski o przyszłość ludzkości, wartości życia każdego człowieka czy znaczenia prokreacji. Czy aby na pewno jednak troska o przyszłość zależy od tego, czy jest się matką lub ojcem? Czy brak potomstwa skutkuje dbaniem jedynie o szczęście własne tu i teraz? Czy wszyscy ludzie rezygnując z rodzicielstwa, albo pozbawieni możliwości prokreacji, nie troszczą się o drugiego człowieka i los przyszłych pokoleń?

Rodzicielstwo daje człowiekowi szansę dopełnienia tożsamości psychoseksualnej, pełnego poczucia bycia kobietą, gdy zostaje się matką, lub mężczyzną, gdy zostaje się ojcem. Otwiera też perspektywę kolejnego kroku ku dojrzałości. Ale, niestety, nie gwarantuje ani dopełnienia tożsamości, ani dojrzałości. Nie jest też równoznaczne z rezygnacją z egotyzmu na rzecz altruizmu. Są dzieci niekochane, pozbawione opieki, porzucane, zaniedbywane i maltretowane przez własnych rodziców. Psychiatrzy, psychologowie, pedagodzy, socjologowie i wszyscy, którzy zajmują się tymi problemami, dostrzegają ich liczne i złożone przyczyny. Zdarzają się, to prawda, celibatariusze źle traktujący i wykorzystujący dzieci, a pewnie i tacy, którzy nie troszczą się o kształt przyszłego świata. Ale przecież ci, dla których los ludzkości, także w przyszłych pokoleniach, jest sprawą istotną, są dość liczni, aby ich zauważyć.

Miłość drugiego, szacunek dla człowieczeństwa to kolejny postulat Jacka Filka, z którym się zgadzam. Jednak wyprowadzam z niego odmienne wnioski. Inny to także Arab, a ludzkość to nie tylko Europejczycy. Miłość takiego jak ja sam, jest przecież miłością lustrzanego odbicia siebie samego. Jeśli poważnie potraktować wstępny fragment tekstu Filka, pobrzmiewa w nim mrożący krew w żyłach zew rasizmu: jeśli “my" nie będziemy płodni, zastąpią nas na świecie “oni". W niedawnej przeszłości ideologowie znaczenia rasy aryjskiej postulowali model rodziny 2+5, systematycznie eliminując niemal cały naród zaliczany do innej, niearyjskiej rasy. Chyba tylko impet zaangażowania pozwolił na tak nieszczęśliwe sformułowania. O co więc idzie? Czy o lęk przez wyginięciem Europejczyków? Może jednak nie. Może powołanie się na płodność Arabów ma być zachętą do płodności dla Europejczyków? Na takie przypuszczenie pozwala surowe potępienie świadomej decyzji o nie posiadaniu dzieci lub ograniczenia się do tylko jednego potomka. I chyba nie wynika ono z troski o politykę populacyjną Europy.

Jacek Filek odwołuje się do solidnego biologicznego argumentu prawa zachowania gatunku i popędowej potrzeby prokreacji. To argument nie do podważenia. Kłopot w tym, że biologia nie daje i nawet nie poszukuje wyjaśnienia indywidualnego sensu życia pojedynczego człowieka. Każdy z nas musi go szukać sam, korzystając ze wskazówek rodziców, nauczycieli, wychowawców, katechetów, filozofów, myślicieli i artystów. Sens własnego istnienia można odnaleźć w miłości, otwarciu się i ofiarowaniu siebie innym. Także dzieciom, własnym czy wychowywanym, co jednak wymaga szacunku i ciekawości, raczej podążania za możliwościami dziecka niż urabiania go do wypełniania oczekiwań rodziców i wychowawców.

Podobnie w miłości, spełniającej się erotycznie. Miłość drugiej osoby zmienia przeżywanie świata. A kiedy jest wzajemna, jawi się jako cud, niespotykany dotąd nigdzie i nie przeżywany jeszcze przez nikogo. I tu znów nie mogę się zgodzić z tezą Filka, że tylko miłość obfitująca w dzieci ma prawo do publicznej obecności. Cenię intymność i dyskrecję. Jestem głęboko przekonany - właściwie raczej wierzę, niż wiem - że intymność wzbogaca przeżycie bliskości drugiego człowieka. Upublicznianie intymnej bliskości usprawiedliwia jedynie pragnienie dzielenia się swoim szczęściem z innymi. Także intymnym szczęściem przyszłego rodzicielstwa i szczęściem rodzicielstwa aktualnego. Nowożeńcy dzielą się radością, kiedy strojnie odziani wychodzą z kościoła. Przyszłe matki - radością ciąży, zanurzone w intymności relacji z dzieckiem jeszcze nie urodzonym. Rodzice - radością pchania po parku wózka z pociechą. Nawet gdy nie dostrzegają innych, promieniują szczęściem. Podobnie zakochani, gdy trzymając się wpół, nie widzą wokół siebie nikogo.

Szczęście przeżywane dyskretnie

Według Jacka Filka, nie każde osobiste szczęście zasługuje na to, by je dzielić z innymi. W pierwszej chwili emocje dyktują sprzeciw, podpowiadając, że decyzja o upublicznianiu intymnego szczęścia należy do tego, kto je przeżywa. Zaraz potem przychodzą wątpliwości wypływające z zasad, które kiedyś nazywało się dobrym wychowaniem. Dzielenie się radością macierzyństwa z kobietą, która właśnie straciła dziecko lub nie może go mieć, jawi się przecież jako przejaw okrutnego egoizmu. Ale szczęście miłości - macierzyńskiej czy erotycznej - rzadko bierze pod uwagę taką możliwość. Kiedy jestem szczęśliwy, nie przewiduję, że moje szczęście może być bolesne dla innego.

Dawne dobre wychowanie uczyło powściągliwości i dyskrecji, pokazywało wyraźną granicę między prywatnym a publicznym. Prywatne stawało się publicznym tylko w granicach rytuału lub ceremonii. Radość miłości była w tej konwencji sprawą prywatną, a jej demonstrowanie uważano za przejaw braku smaku i delikatności, a dosadniej - chamstwa. Chyba trochę żal, że tamta kultura przestała być obecna w głównym nurcie życia społecznego. Zapomina się jednak, że np. nie pozwalała ona dzielić się bólem, nakazując jego znoszenie w samotności. Nie przypuszczam, że Jacek Filek tęskni za tym dawnym dobrym wychowaniem. Nie idzie mu wszak o ochronę intymności własnej czy innych, raczej deklaruje, jakie szczęście życzy sobie widzieć w publicznej sferze życia. Opierając się na ideologicznym kryterium prokreacji dekretuje, jakie szczęście może być upubliczniane, a jakie nie.

Podobnie jak Filek uważam, że uwiedzenie - jeśli przez uwiedzenie rozumiemy okłamanie drugiej osoby i wykorzystanie jej do osiągnięcia własnego celu - jest krzywdą wyrządzoną drugiemu człowiekowi. Zgadzam się także z tym, że kiedy są to cele seksualne, zło nie zależy od tego, czy krzywdę wyrządza kobieta czy mężczyzna i czy wyrządza ją kobiecie czy mężczyźnie. Niemniej jednoznaczny pogląd, jakoby uwiedzenie homoseksualne skutkowało nie tylko krzywdą, ale i ukierunkowaniem orientacji seksualnej ofiary, nie znajduje potwierdzenia w wiedzy, jaką na ten temat zgromadzono.

Problem związków między odpowiedzialnością a wolnością jest w istocie filozoficzny. Psychiatra może tylko rozważać okoliczności wpływające na swobodę wyboru zachowań. Potrzeby popędowe - głód, pragnienie, ale i pożądanie - domagają się zaspokojenia silniej niż inne, np. potrzeba poznania. Lecz większa siła rzeczywiście nie oznacza, że są nieodparte, że człowiek nie ma możliwości powstrzymania się od dążenia do ich zaspokojenia, jeśli to dążenie jest sprzeczne z ważnymi dla niego wartościami, np. może zapanować nad głodem dla zachowania postu. Miłość Boga i znaczenie, jakie może mieć dla człowieka pragnienie nie obrażania Go, ma ogromny wpływ na decyzję o powstrzymaniu się od zaspokajania pożądania seksualnego w grzeszny sposób. Pod warunkiem jednak, że zna się własne potrzeby seksualne. Inaczej taka szansa jest poważnie ograniczona. Wierzący homoseksualiści nie mają możliwości bezgrzesznego realizowania potrzeb seksualnych zgodnie ze swoją (niezawinioną przecież) orientacją. Jednak człowiek świadomy orientacji seksualnej, ma większą swobodę decyzji niż ten, który nie uświadomił sobie w pełni swoich potrzeb.

Solidarność w mniejszości

Pozostała mi jeszcze jedna teza Jacka Filka, z którą zupełnie nie mogę się zgodzić. Zwłaszcza że sformułowana jest w języku mojego zawodu. Twierdzenia o przetworzeniu naturalnej potrzeby posiadania dziecka, jeśli zostanie wyparta, w pożądanie seksualne dzieci - nie da się obronić. Nie wszystkie naturalne potrzeby mogą i powinny być realizowane; zaś naturalność potrzeby prokreacji nie może być argumentem przemawiającym na korzyść płodzenia dzieci, choć popęd zachowania gatunku ma istotne znaczenie. Człowiek ma również naturalną potrzebę przyjemności i naturalną potrzebę agresji. Te dwie, ze względu na dobro gatunku, musimy nauczyć się kontrolować i panować nad nimi.

Wyparcie potrzeby popędowej, takiej jak potrzeba posiadania dzieci, nie jest nigdy wyborem świadomym (chociaż można go świadomie dokonać). Jest raczej rozwiązaniem konfliktu wewnątrzpsychicznego. Nawet jeśli uznać, że w konflikcie pozostają: potrzeba posiadania dziecka i potrzeba rozwijania kariery zawodowej, i jest on rozwiązywany poza świadomością, przekształcenie wypartej potrzeby prowadziłoby ku zachowaniom, w których kontakt z dziećmi jest akceptowany społecznie, np. do zajmowania się pedagogiką. Parafiliczne (uznane za zaburzone) pożądanie dzieci, owszem może podlegać wyparciu, zwłaszcza że pozostaje - jak to się dzieje najczęściej - w konflikcie z wartościami moralnymi, oceną społeczną, lękiem przed karą itd. Wyparte, może też “powracać" jako potrzeba opieki i zajmowania się dziećmi. Wówczas, choć nadal wyparte, natężenie konfliktu czasami przekracza możliwości kontroli osoby, o której mowa.

Odczytywanie pozaświadomego trudno jest empirycznie udowodnić i łatwo oskarżyć o absurdalność. Właśnie dlatego wymaga zachowania reguł i nie można się w nim kierować dowolnością.

Nie mogę na koniec nie odnieść się do pewnej sprzeczności w tekście Jacka Filka. Cały nawołuje do solidarności Europejczyków i zmierza - tak go odczytuję - do opamiętania się w imię przyszłego bezpieczeństwa dzieci urodzonych teraz i tutaj. Równocześnie odmawia szacunku ludziom, którzy chcą być solidarni dlatego, że w społeczeństwie stanowią mniejszość. A przecież w świecie Europejczycy także są mniejszością! Mają zatem chyba tyle samo prawa do solidaryzowania się i poczucia wspólnoty, co homoseksualiści.

Prof. JACEK BOMBA (ur. 1941) jest lekarzem psychiatrą, kierownikiem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ, prezesem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zajmuje się m.in. problemami dorastania, zaburzeniami psychoseksualnymi, zagadnieniami depresji i nerwic. Ostatnio, nakładem WL, ukazały się dwie części rozmów “Być rodziną", jakie z profesorem przeprowadziła Dorota Terakowska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2004