Jak katedra

Z Krzysztofem Kowalskim rozmawiają Agnieszka Sabor i Jan Strzałka

08.06.2003

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: Każdy projekt polityczny potrzebuje zaplecza ideowego. Na jakim gruncie duchowym rodziła się wizja zjednoczonej Europy?
KRZYSZTOF KOWALSKI: Fundamentalnym doświadczeniem, wokół którego w latach 40. krystalizowała się idea przyszłości kontynentu, była trauma dopiero co skończonej wojny. Z początku pomysł stworzenia wspólnoty państw zaprzątał umysły garstki zapaleńców, takich jak Robert Schuman, Jean Monnet, Konrad Adenauer, Denis de Rougemont. Ojcowie-założyciele wierzyli, że tylko zjednoczenie Europy może powstrzymać kolejną katastrofę wojenną. Schuman mówił o Europie jako o przestrzeni, gdzie w przyszłości wypełni się biblijne proroctwo: wilk spocznie obok baranka.

To myślenie o Europie szukało korzeni w wartościach i symbolach chrześcijańskich. Schuman był głęboko wierzącym katolikiem - dziś trwają już starania o jego kanonizację. W najważniejszym dziele Schumana, „Pour l 'Europe”, powraca myśl, że Europa ma być wcieleniem chrześcijańskiego miłosierdzia, ofiary i pokory. Etyka nowego społeczeństwa ma opierać się na Ewangelii. Choć oczywiście wspólnota nie ukształtuje się szybko - jest to proces transformacji, a nie rewolucji.

Katolik Robert Schuman był praktyczny i konkretny, natomiast protestant, a w dodatku syn pastora, Denis de Rougemont okazał się wizjonerem, poniekąd prorokiem, oderwanym od konkretu. To jego jednak można nazwać teologiem jedności europejskiej. Jacques Delors wielokrotnie ubolewał, że mimo swoich zasług, de Rougemont jest dziś wielkim nieobecnym architektem nowej Europy. Na szczęście w ostatnich latach znów odkrywamy jego myśl. Obecne u tego Szwajcara mistyczne wręcz upojenie ideą europejską wywodzi się z doświadczenia personalizmu lat 30., lektury Kierkegaarda, a przede wszystkim - z myśli protestanckiego teologa Karla Bartha; de Rougemont przełożył niejako jego teologię na solidny projekt przyszłej architektury europejskiej.

Jaki może być związek między projektem zjednoczeniowym a teologią?
Dla Rougemonta Europa rzeczywiście jest architekturą, i to sakralną - porównywalną do gotyckiej katedry. Wierzył on głęboko w duchową substancję Europy, więcej: wierzył, iż Europa jest jak ciało Chrystusowe. Obowiązkiem każdego chrześcijanina, pisał, jest uczestnictwo w ciele Chrystusa, każdy ma w nim przeznaczone mu miejsce. I odpowiednio: każdy Europejczyk ma do spełnienia jakieś zadanie w ciele europejskim. De Rougemont utożsamiał chrześcijanina z Europejczykiem. Osoba powołana do bycia Europejczykiem jest członkiem Kościoła, bo żyje w mistycznej wspólnocie, a wspólnoty świeckie mają odpowiedniki w kościelnych: wspólnota polityczna jest analogiczna do parafialnej, regiony przypominają zaś pojedyncze Kościoły. Europa przyszłości - federacja - też winna rozglądnąć się za chrześcijańskim ideałem, na którym miałaby się wzorować. De Rougemont dostrzegł go we wspólnocie ekumenicznej. Zjednoczony kontynent, powiadał, musi powrócić do politycznej jedności, która przed wiekami łączyła civitas christiana, a powrót do politycznej jedni wynika z ducha Ewangelii: Ut unum sint. Zresztą duch ekumenii ogarnął wkrótce nie tylko wizjonerów politycznych, ale i sam Kościół. Symbioza polityki i Ewangelii legła zatem u fundamentów odnowionej Europy. Nie zapomniano o niej, nie odrzucono do lamusa, jak to bywa z utopiami. Wielu chrześcijan angażuje się dziś w politykę, wierząc, że służąc integracji politycznej, pracują zarazem dla jedności podzielonych wyznawców Chrystusa. Jak pisał de Rougemont, prawdziwa jedność ma się dokonać zarówno w wymiarze politycznym, jak i duchowym. Integracja europejska ma służyć zbudowaniu Królestwa Bożego na ziemi. W preambułach do dzisiejszych traktatów europejskich możemy dostrzec zawo-alowane wprawdzie, lecz czytelne ślady jego wiary, że kiedyś nadejdzie Królestwo Boże na ziemi.

A jednak Szwajcaria, ojczyzna de Rougemonta, nie weszła do Unii.
Wizja Europy jako federacji niewątpliwie wyrasta z doświadczeń szwajcarskich. Kiedy jednak de Rougemont połączył federalizm z teologią i filozofią, wzbił się ponad szwajcarskie rozumienie istoty federalizmu. Podczas wojny wyemigrował do USA, a po drodze zatrzymał się we Francji.

Czy ojcowie-założyciele chcieli unifikacji Europy?
Wręcz przeciwnie, wszyscy upominali się o różnorodność w jedności. De Rougemont powoływał się przy tym na dogmat Trójcy Świętej. W Trójcy - jak uczy Kościół - współistnieją trzy osoby boskie. Każda stanowi odrębną istotę, lecz Bóg jest Jeden. Podobną tajemnicę stanowi Europa. Każdy jej mieszkaniec jest niepowtarzalną osobą - żyjącą prawdziwie tylko wtedy, gdy w pełni uczestniczy w złożonym życiu duchowym Europy. Każdy ma obowiązek pracować dla europejskiej jedności, by była ona tak doskonała, jak wewnętrzne życie Trójcy. A zarazem każdy ma pozostać indywidualnością - bo Trójca istnieje dzięki wielu bytom. Logika Trójcy pozwoliła zatem de Rougemontowi docenić regiony: każdy wnosi do europejskiej jedni swego ducha, by wspólnie stworzyć coś, czego nie daje się podzielić, tak jak nie daje się rozdzielić Boga Trójjedynego.

Triada pojawia się też w artykule de Rougemonta ,,Federalizm, personalizm, ekumenizm”. Przesłaniem teologicznym tekstu był ekumenizm, filozoficznym - personalizm (współtwórca idei zjednoczenia zetknął się w swoim czasie z rosyjskim prekursorem personalizmu Nikołajem Bierdiajewem), a w sferze politycznej - federalizm. Głosił, że teologia, filozofia i polityka mogą istnieć jedynie wtedy, gdy pozostają ze sobą w niepodzielnym związku, każda za sprawą pozostałych - jak Osoby Trójcy Świętej. A najwyższym spośród współistotnych elementów owej triady jest federalizm, bo wyznacza kształt nowej Europy.

De Rougemont budował, ideę europejskiej jedności na Trójcy Świętej, zanim jeszcze Światowa Rada Kościołów, która nie może dojść do porozumienia w wielu kwestiach wiary, pogodziła się w jednej: chrześcijaninem jest ten, kto wierzy w Trójcę. Pewien grecki biskup prawosławny protestował niedawno przeciw Invocatio Dei, argumentując, że Bóg inwokacji to ,,un Dieu de Voltaire’ i jeśli Europejczycy pragną Boga w konstytucji, niech wpiszą tam Trójcę, bo to imię prawdziwego Boga...
Ale jaka rozpętałaby się burza, gdyby rzeczywiście przywołano Trójcę Świętą w konstytucji! A że burza byłaby nieuchronna, przekonują nieporozumienia związane z symboliką flagi europejskiej. Spory o zapisane w niej sensy uświadamiają, czym dla Europejczyków są obrazy. Co oznaczają widoczne na fladze gwiazdy: dwanaście prac Herkulesa, dwunastu Apostołów, odpowiedni rozdział Apokalipsy, czy wreszcie - pełnię i doskonałość? Czy dzisiejsza Europa zgodzi się, by przywoływać w tym kontekście kult Najświętszej Marii Panny? Dramat Europy skupia się w dyskusji wokół odczytania już przyjętych, choć ciągle niejednoznacznych symboli. Czy Joanna d'Arc jest świętą europejską czy tylko francuską? Brytyjczycy zapewne dotąd nie ufają zbytnio jej świętości. A Turcja? Turcy pod Wiedniem to ciągle jeszcze żywy w świadomości europejskiej symbol, a symbole przekładają się na decyzje polityczne. Więc czy Turcja ze swoim kodem znaczeń może wejść do Europy?

W tej kwestii wypowiedział się też niedawno Watykan, który nie kryje swoich obaw co do włączenia tego islamskiego kraju do Unii...
No właśnie. Zdaje się, że podobne spory potrwają długo, bo przecież kłócimy się o dziedzictwo europejskie. Powstają więc komisje, które mają wybrać z tysiącletniej historii pewne artefakty i naznaczyć je stemplem europejskości! Obserwujemy ciągły proces redefiniowania przeszłości. A zarazem rodzą się obawy, że Unia uzurpuje sobie prawo do zawłaszczania Europy, do tworzenia na nowo jej historii, obrazów, symboli. Z drugiej strony, myślę, że każdy zrobi z symboliką europejską to, co będzie chciał. Jest ona w pewien sposób przezroczysta. Dlatego Polak odczyta europejskie gwiazdki zupełnie inaczej niż Duńczyk, a nawet Francuz.

Czy współcześni Europejczycy są świadomi swej ekumenicznej misji?
Jeżeli pokażemy Europę wyłącznie jako bilans strat i zysków, to koniec. Jeżeli wyznanie wiary w wartości europejskie ogranicza się do docenienia dostatku i stabilności, wielki projekt nie może się udać. Bo co się stanie, gdy w Niemczech zacznie spadać PKB, a we Francji nauczyciele znów wyjdą na ulicę? Przestaniemy chcieć Europy? Ale przecież jej chcemy, więc chyba ciągle coś nas w tym projekcie fascynuje.

Ale co?
Dotychczas „wartości unijne” wydają się mgliście zarysowane: tolerancja, pokój, sprawiedliwość, swoista przezroczystość -symbolizowana choćby przejrzystym, odbijającym się w wodzie budynkiem Parlamentu Europejskiego w Strasburgu... Ale europejskie wartości wcześniej czy póżniej się objawią. Bo przecież pomagają nam, choć czasem nie potrafimy udowodnić ich istnienia.

Może w człowieku jest silne pragnienie europejskiej ekumenii?
Jest pragnienie ekumenii. Tak się złożyło, że na naszym kontynencie jest ona „europejska”. W pewnym momencie w świecie ogłoszono śmierć Boga. Kto wie, czy Europa nie jest jego substytutem, projektem, który łączyłby społeczności i kierował je do wielkich czynów? Projektem, któremu warto się poświęcić, któremu można by się ofiarować. Nasuwa się pytanie: czy Europie warto się ofiarować? To w tej chwili dość trudne.

Więc Europa jest przestrzenią, która nie generuje dziś wysokich wartości?
Myślę, że ważna europejska wartość zaczyna się właśnie objawiać. Europa nie jest już przestrzenią, w której dokonuje się ofiara, ale przestrzenią, w której następuje transgresja ofiary - przekroczenie progu cierpienia. Symbolizuje to Verdun albo pomnik getta warszawskiego. W tych miejscach dokonują się rytuały zabliźniające rany przeszłości. Kiedy Mitterand spotyka się z Kohlem na polach Verdun i wspólnie składają wieńce na mogiłach milionów poległych tam żołnierzy, dzieje się coś niewyobrażalnie ważnego. Europa buduje na nowo swoją pamięć. Na zdjęciu z owego spotkania Kohl i Mitterand trzymają się za ręce. W tle widzimy tysiące żołnierskich grobów. Jaki jest symboliczny przekaz owej fotografii? Taki mianowicie, że Europa pogodziła się ze swoją przeszłością. My, Europejczycy, nie mu-simy dokonywać kolejnych ofiar, ponieważ wzajemnie sobie przebaczyliśmy. Na grobach Verdun i innych wojennych cmentarzyskach kiełkuje pojednanie, kiełkuje życie. Powiedziałbym, że w Europie istnieje przestrzeń cierpienia, ale jednocześnie wspólnota przekracza jego próg. W tym rodzi się nadzieja na przyszłość. To brzmi górnolotnie, ale tak to czuję.

KRZYSZTOF KOWALSKI jest etnologiem. Pracuje w Katedrze Europeistyki UJ. Ostatnio nakładem Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie ukazała się jego książka „Europa: mity, modele, symbole”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Przed referendum