Huzia na schroniska

Decyzję, czy poddać starego psa eutanazji, czy skazać go na zagryzienie przez inne zwierzęta w zatłoczonym kojcu, musimy podejmować nawet kilka razy w tygodniu - mówi weterynarz, pracownik dużego schroniska w północnej Polsce. Na rozmowę zgodził się pod warunkiem zachowania anonimowości. Rozmawiał Przemysław Wilczyński

22.11.2011

Czyta się kilka minut

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Po naszej publikacji sprzed trzech tygodni przysłał Pan emocjonalny list, broniąc zarządzających schroniskami dla zwierząt. Dlaczego?

W Polsce mówi się i pisze głównie o schroniskach, a one stanowią jedynie wierzchołek góry lodowej. Słyszymy, że są przepełnione, że nie ma co robić ze zwierzętami, że nie spełniają standardów... Wszystko to prawda, tyle że nikt nie zadaje zasadniczego pytania: co by się stało ze zwierzętami, gdybyśmy zaostrzali przepisy i np. na ich podstawie zamykali schroniska?

A jak wygląda rzeczywistość w Pana schronisku?

Długo się zastanawiałem, czy warto o niej opowiadać. W końcu postanowiłem zachować anonimowość, bo nie chcę, by po raz kolejny czyniono kozły ofiarne z ludzi prowadzących schroniska. Poza tym mówimy o zjawisku, które stanowi w Polsce tabu. Chodzi o dramatyczne decyzje, które muszą podejmować zarządzający czy weterynarze w sytuacji, gdy coraz większym problemem jest przepełnienie schronisk.

W artykule "Na psa wyrok" ("TP" nr 44/11) , inspirowanym ogłoszonym niedawno raportem Najwyższej Izby Kontroli, opisaliśmy rzeczywistość polskich schronisk dla bezdomnych zwierząt. Przepełnienie, naruszanie standardów sanitarnych, brak izolatek i wybiegów to codzienność wielu z nich (w tekście opisaliśmy np. placówkę w Nowym Targu, która nie zapewnia psom wybiegu). "Ustawowy obowiązek opieki nad zwierzętami ciąży na gminach - mówił "Tygodnikowi" Tadeusz Wypych z Fundacji dla Zwierząt ARGOS, która od lat prowadzi "czarną listę schronisk". - Schronisko jest tylko wykonawcą, urzędnicy ponoszą odpowiedzialność: społeczną, polityczną, moralną. Praktyka zaś jest taka, że gminy nie zawierają nawet precyzyjnych umów określających warunki przetrzymywania zwierząt przez właścicieli schronisk. Nie mają o dalszym losie psów zielonego pojęcia!".

Jakie to decyzje?

U nas liczba psów zwiększyła się w ciągu kilku lat trzykrotnie, mimo że powierzchnia użytkowa pozostała taka sama. Z podobnym problemem borykają się prawie wszystkie schroniska w Polsce. Codziennie przybywa po kilka lub kilkanaście nowych zwierząt. I pojawiają się problemy, bo za dużo zwierząt w klatce czy w kojcu to większa zachorowalność na choroby zakaźne, ale też wzrastające zagrożenie zagryzieniami. Bywa, że w kojcu na 4-5 zwierząt musi przebywać nawet do 10 psów. W tej sytuacji często jedynym sposobem na utrzymanie miejsca w jako takich warunkach jest po prostu eutanazja.

Eutanazja motywowana nie - albo nie wyłącznie - obiektywnie złym stanem zdrowia psa, ale właśnie przepełnieniem?

W przypadku zwierząt agresywnych możemy dokonać eutanazji w zgodzie z przepisami. Podobnie, jeśli mamy do czynienia z psem bardzo chorym. Ale przyznaję, że kilka razy w tygodniu zdarzają się sytuacje, w których odbywa się to na granicy przepisów: że usypia się psa, który w warunkach domowych mógłby jeszcze funkcjonować.

Kto podejmuje taką decyzję?

Weterynarz. Robię to zawsze po konsultacji z zarządzającymi. Obsługa zna lepiej psy, ja nie jestem w schronisku codziennie, a zajmuję się głównie sterylizacją i leczeniem chorych zwierząt. Wspólnie z kierownictwem musimy się często zastanawiać, które zwierzę uśpić, by zrobić miejsce dla nowo przybyłych psów.

Jak się dokonuje takiej selekcji?

Słowo "selekcja" źle brzmi. Powiedzmy: dramatyczny wybór. Wybiera się psy, które są stare i nie mają szans na adopcję: z widocznymi chorobami, takimi jak zapalenie stawów, rozległe zmiany skórne czy zaćma. Takie zwierzęta w domu mogłyby żyć, ale tu zaczynają mieć problemy. Psy schroniskowe częściej zapadają na choroby zakaźne, są narażone na ogromny stres, co prowadzi niejednokrotnie do zmian w psychice. Nawet zdrowe początkowo psy nie przeżywają zwykle w schronisku dłużej niż 2-3 lata.

W artykule "TP" było wspomniane schronisko skontrolowane przez NIK, w którym zwierzęta mieszkały w gabinecie dyrektora. W pomieszczeniu, w którym pracuję, też stoją klatki z kotami, bo nie ma co z nimi zrobić. Dodam, że takie przepełnienie zwiększa zagrożenie szerzenia się chorób.

Co możecie zrobić, by liczba zwierząt w Waszym schronisku się nie zwiększała?

Proszę mi wierzyć: robimy wszystko, co w naszej mocy, by zwiększyć liczbę adopcji. Wykorzystujemy stronę internetową, prasę, radio, telewizję. Organizujemy zbiórki w szkołach, akcje, dni otwarte w schronisku. Sterylizujemy zwierzęta, co zwiększa ich szanse na adopcję. Współpracujemy z fundacjami, które zajmują się konkretnymi rasami psów i które szukają dla nich właścicieli. Wszystko to jednak za mało...

Jest jakiś limit, górna granica, poza którą nie wychodzicie, i po której przekroczeniu odmawiacie przyjęcia nowego zwierzęcia?

Nie ma. A z każdym kwartałem psów jest więcej. I pojawiają się dylematy. Np. czy mamy czekać, aż się psy w zatłoczonym kojcu zagryzą, czy uśpić? Nie mamy jednej odpowiedzi: raz robimy tak, raz inaczej. Nigdy też nie wiemy, jaka jest historia psa, który do nas trafia, bo oddający nie zawsze mówią szczerze. Wystarczy, że trafi do nas jeden pies "po przejściach". Dowiadujemy się o tym dopiero po kilku dniach, kiedy dochodzi do zagryzienia.

Nie da się tych zagryzień udaremnić, np. monitorując klatki?

Zagryzienia odbywają się w ciszy. Jak to możliwe? Ten pies jest często tak zestresowany, że nawet się specjalnie nie broni. A poza tym osoba monitorująca schronisko, wśród szczekania i hałasu, nie jest po prostu w stanie tak dużej liczby klatek czy kojców sprawdzać na bieżąco.

Pańska diagnoza sytuacji schronisk jest więc podobna, a może i bardziej alarmująca niż ta przedstawiona w kontroli NIK czy naszej publikacji. A jednak zarządzających schroniskami Pan broni...

Bo w nielicznych publikacjach czy programach na ten temat brakuje mi podstawowej informacji: skąd się bierze w schronisku pies. Niby wszyscy wiedzą, ale trzeba o tym nawet nie mówić, lecz krzyczeć! Przecież to nie jest tak, że całą odpowiedzialność za problem bezdomności zwierząt w Polsce ponoszą zarządzający schroniskami!

Może to oczywiste, ale przypomnijmy: zwierzęta trafiają do schronisk, bo są wyrzucane przez ludzi. Nie ma innej kategorii bezdomnych psów. Bezdomny całe życie może być kot, ale nie pies. Psy są więc oddawane, a właściciele zwykle nie mówią prawdy o powodach pozbycia się zwierzęcia. Ludzie coraz częściej kupują sobie psy pod wpływem impulsu, np. z okazji urodzin czy komunii, a potem piękny husky, który wyglądał jak miś pluszowy, zaczyna rosnąć, jest coraz głośniejszy, wymaga coraz więcej opieki...

Nieodpowiedzialni byli zawsze, a jednak problem przepełnienia schronisk narasta.

Jest coraz więcej ras, które przyszły do nas po otwarciu granic w 1989 r., a tzw. pet-biznes stał się prężną gałęzią przemysłu. W biznesie zaś, jak wiadomo, trzeba minimalizować koszty, a maksymalizować zyski. Traktowanie psa jak towaru handlowego dotyczy głównie sprzedających. Wśród kupujących częściej zdarza się po prostu brak świadomości, jakiś impuls, którego potem żałujemy.

Za opiekę nad zwierzętami odpowiadają bezpośrednio gminy, z którymi schroniska podpisują umowy.

Tyle że gminy chcą się pozbyć bezdomnego psa i mieć spokój!

Może nie powinniście podpisywać umów ze wszystkimi gminami albo odmawiać przyjęć?

Jest dokładnie odwrotnie. W sytuacji, w której gminy nie przejmują się swoimi zwierzętami, dobre schronisko przyjmie każdego psa i kota. Gdybyśmy odmawiali przyjęcia psa z terenu gminy, która leży poza miastem, i tak te zwierzęta by do nas trafiały! Choćby dlatego, że ludzie by je stamtąd przywozili - co już się wielokrotnie zdarzało - twierdząc, że pies został znaleziony na terenie miasta.

Zdarzało się, że w sytuacjach skrajnego przepełnienia odmawialiśmy przyjęcia, ale ludzie po prostu zostawiali psy na terenie schroniska albo przywiązywali je do ogrodzenia. Lepiej więc podpisywać z gminami ościennymi umowy, żeby wyegzekwować choćby fundusze na opiekę.

A może trzeba formułować umowy z gminami tak, by to one - poza płaceniem na utrzymanie "swoich" zwierząt - dokładały się do schronisk?

Jesteśmy przeciwni podpisywaniu umów na każdych warunkach i z każdą gminą. Takie praktyki zaczynają się, niestety, w Polsce pojawiać, bo to jest interes: gmina podpisuje umowę ze schroniskiem, a niektóre z nich prowadzą też działalność hycelską.

Pomóc może tylko zmiana systemu. Jednym z pomysłów jest przeniesienie odpowiedzialności za opiekę nad bezdomnymi zwierzętami z gmin - które są zbyt małymi jednostkami, by wziąć odpowiedzialność za problem - na poziom powiatów. To powiaty same zakładałyby schroniska na własnym terenie bądź zlecały ich prowadzenie organizacjom pozarządowym, i w ten sposób brałyby pełną odpowiedzialność za wyłapywane na swoim terenie zwierzęta. Dziś ciążąca na gminach ustawowa odpowiedzialność za opiekę nad bezdomnymi zwierzętami jest fikcją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011