Hipotetyczna zmiana miejsc

PSL jest koalicjantem na trwanie, kompanem do drzemki. W trudnych czasach PO może pokusić się o zmianę partnera.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Obecna koalicja wisi na trzech głosach przewagi. Gdy wszystko szło dobrze, nie było to wielkim problemem – gdy jednak zacznie iść gorzej, posłowie mogą okazać się mniej zdyscyplinowani. Pierwsze głosowanie, w którym koalicja poniesie porażkę, bo jacyś parlamentarzyści się wyłamią, nie będzie dzwonkiem alarmowym, lecz początkiem drogi w dół. Premier – choć był wtedy senatorem – pewnie dobrze pamięta słynne „oczko” w czasach AWS – posłów-harcowników, którzy mieli zwyczaj głosować przeciw rządowi. Od tego wzięła się właśnie degrengolada ówczesnej koalicji.

Warto pamiętać, że PSL ma długą tradycję grania przeciwko rządom, które współtworzy, łącznie ze zgłaszaniem wotum nieufności wobec premiera. A teraz ludowców czeka kilka miesięcy wewnątrzpartyjnej kampanii przed kongresem. Niezadowolonych z rządów Waldemara Pawlaka w Stronnictwie nie brakuje: ktoś może zechcieć zrobić mu psikusa i podważyć jego pozycję lidera ugrupowania i wicepremiera. Sam Pawlak zresztą zaatakował rządowy pomysł podwyższenia wieku emerytalnego. Z czasem posłowie PSL mogą więc być coraz bardziej krnąbrni.

Oczywiście można posłów karać za niesubordynację. Inną jednak wymowę mają kary, gdy sondaże rosną, a inną, gdy spadają. O ile zresztą można wyobrazić sobie karanie posłów PO, to ludowcy są bardziej wyrozumiali dla samowoli.

Mając pod kontrolą w postaci marszałka Sejm, Platforma może rzecz jasna w nieskończoność unikać niepewnych głosowań, ale odpowiadać na wyzwania rzeczywistości tak się nie da. Budżet uchwalać trzeba zresztą co roku – a nic nie wskazuje na to, by ustawy budżetowe na najbliższe lata miałyby być przyjemnymi lekturami.

Gdy platforma zacznie trzeszczeć

Innym momentem symbolicznym może być chwila, w której jedna z partii opozycyjnych, choćby na chwilę, przeskoczy tę rządzącą w sondażach. Dziś to brzmi nierealnie – ale kto kilka miesięcy temu przewidziałby obecne spadki poparcia dla PO? W obu przypadkach chodzi o sytuację, w której pęka przekonanie o trwałości obecnego układu politycznego. W takich momentach opozycja nabiera wiatru w żagle, media powielają jej retorykę, a wyborcy to kupują.

Początkiem drogi – wtedy jeszcze PO-PiS-u – do władzy było głosowanie w styczniu 2004 r. nad przyznaniem kolejarzom dodatkowych pieniędzy. Rząd SLD przegrał i nie chodzi już o to, że PO głosowała razem z Samoobroną, czy że osłabiało to budżet państwa – ale o to, że pretendenci do władzy mieli namacalny dowód: „Yes, we can!”.

Gdy pęka przekonanie o trwałości obecnego układu politycznego, posłowie rządzących partii zaczynają się zastanawiać, jaki będzie ten nowy i jak się w nim odnaleźć. Nie chodzi tylko o to, że posłowie też mają kredyty, ale o możliwość politycznej ekspresji. Ci o liberalnych światopoglądach mogą w końcu zadać sobie pytanie – co ja robię w partii, która w sprawach dla mnie istotnych wciąż kluczy? Dlaczego mam cierpieć poglądy Jarosława Gowina i jego frakcji?

Póki lewica nie przedstawiała alternatywy, odpowiedź na te pytania była oczywista. Ale lewica sklecana przez Aleksandra Kwaśniewskiego i Janusza Palikota może już alternatywę stworzyć. A Palikot był kolegą wielu posłów PO, którzy może teraz żałują, że zabrakło im odwagi, gdy on wyruszał na niepewne. Co więcej: lewica z Palikotem nie będzie już tylko ugrupowaniem postkomunistycznym – co dla wielu wciąż może mieć znaczenie. W PO są szaraczkami, u Palikota, gdzie brak doświadczonych polityków, mieliby więcej do powiedzenia. Inicjatywa posłów Michała Jarosa i Łukasza Gibały (powołanie liberalnej grupy posłów), czy spekulacje, kto zastąpi Donalda Tuska (np. Krzysztof Kwiatkowski) pokazują, że politycy tej partii mają dość anonimowości i pozwalają sobie na wewnętrzne debaty.

Do wyborów jeszcze ponad trzy lata, więc transferowe myśli pewnie, ledwo kiełkują w głowach mniej pokornych posłów. Ale z każdym miesiącem, z każdym potknięciem, za każdym razem, gdy media będą podkreślać „nieteflonowość” premiera i przy każdym sondażu niekorzystnym dla PO czy rządu, będą coraz wyraźniejsze. Zresztą, spekulacje na temat odejścia z partii – i zaprzeczanie im – same w sobie są elementem autopromocji i podbijania własnej ceny w rodzimym ugrupowaniu.

Schetyna to nie mebel

Donald Tusk dostał zadyszki, a przynajmniej przestał być teflonowy – jak oznajmiają nam media. Rzeczywiście, jego wizerunek przestał przystawać do ideału – polityka, któremu nic nie może zaszkodzić. I tak wypada mu pogratulować, że długo wytrzymał – w końcu nikt w wolnej Polsce przed Donaldem Tuskiem i jego partią nie rządził tak długo.

Powtórzmy też: na razie ucierpiał jedynie wizerunek Platformy i jej lidera. Nic złego się jeszcze nie stało, choć dla polityków, którzy tyle czasu rządzili dzięki dobremu wizerunkowi, jego utrata może w końcu wiązać się z utratą władzy. Zapewne premier jeszcze nieraz zdoła zmusić kartę, by się odwróciła. Przecież wielokrotnie potrafił ustawiać się w pozycji wyraziciela poglądów większości i teraz też sięga po tę metodę. Ze zwolennika podpisania ACTA przeistoczył się w lidera niezadowolonych z tej – przypomnijmy: popieranej zrazu przez rząd – umowy, w nadziei, że młode pokolenie mu wybaczy. I słusznie. Problem w tym, że ciut starsze pokolenie pamięta Mariana Krzaklewskiego, maszerującego na demonstracji przeciw stworzonemu przez siebie rządowi, i pamięta, że nic dobrego z tego nie wynikło.

W ramach obecnej koalicji Tusk ma ograniczone pole manewru. Dymisje i nominacje nie rozwiążą problemu. Kilka długich lat rządzenia państwem i partią, rozgrywania jednych frakcji przeciw drugim sprawiły, że w jego otoczeniu brak wielkich osobistości politycznych – za wyjątkiem może Radosława Sikorskiego, który realizuje się jako szef MSZ i ma swoje ambicje. Premier tyle razy już przesuwał Grzegorza Schetynę na różne stanowiska, że teraz wezwanie go do rządu – o czym spekulowały media – nie byłoby wiarygodne. Premier przyznałby się tym samym do porażki, a po drugie: Schetyna to nie mebel. Poza tym trudno by tu było mówić o jakimś nowym otwarciu. Tusk zresztą przy okazji upłynięcia stu dni rządu odrzucił możliwość przetasowań. W przyszłości zapewne będą one konieczne, ale znów: czy zachwycą opinię?

Z Kwaśniewskim na pokładzie

Platforma ostatnie lata spędziła na zabezpieczaniu prawej flanki. To stamtąd szło zagrożenie, lewica bowiem była w rozsypce, a w sprawach, o które najbardziej walczyło PiS, liberalno- -lewicowy elektorat był zawsze po stronie rządu. A jednak po ostatnich wyborach PO nie może spać spokojnie. Sukces Palikota tchnął polityczne życie w lewicę. Początkowo tradycyjnie lewicowe środowiska, które najwięcej na tym sukcesie straciły, wybrzydzały na Palikota – że to „farbowany” niedawny biznesmen-kapitalista, a jego ludzie na niczym się nie znają. Farbowany czy niefarbowany, ale jest i potrafi wyartykułować hasła miłe dla uszu lewicowego wyborcy – zwłaszcza młodego.

Pierwszy, jeszcze przed wyborami, wnioski z tego wyciągnął Robert Biedroń. Co prawda Biedroń to jeszcze nie pierwszoligowy polityk, a po drugie – skonfliktował się z władzami SLD w sprawie startu z listy tej partii. Teraz jednak do gry wkroczył Aleksander Kwaśniewski, polityk o ogromnym autorytecie. Nie tylko może on przysporzyć Palikotowi poparcia, ale też utemperować jego wizerunek skandalisty, który na dłuższą metę, jeśli nie chce się popaść w absurd, może być politycznym obciążeniem. Mógłby też ściągnąć kilku kompetentnych ludzi, bardzo potrzebnych dość przypadkowemu towarzystwu Palikota. Wokół Kwaśniewskiego jak w domu poczuliby się ci politycy, których w SLD zmarginalizowano (jak Wojciech Olejniczak), lub którzy w ostatnich latach zwątpili w SLD, ale nie dali się skusić PO (jak Jerzy Hausner).

Za wcześnie przesądzać: nic wielkiego jeszcze na lewicy się nie wykluło. Aleksander Kwaśniewski już nieraz wzywał „wszystkie ręce na pokład”, by potem oddawać się zagranicznym wojażom. Na razie spotyka się z Palikotem i robi tajemniczą minę – więcej dowiemy się na majowym kongresie Ruchu Palikota.

Jednak czas, w którym poparcie dla rządu spada, a prawica zajmuje się sobą, dla lewicy może okazać się czasem odrodzenia. Zresztą dosłownie bo chodzi też o zaprezentowanie się od nowa, z nowym językiem, nowymi hasłami i nowymi ludźmi. To, co się udało – a przynajmniej takie było wrażenie – prawicy w latach 2002-2005, może być udziałem lewicy w latach 2012- -2015. Sprzyjać temu może również swoista moda na antyklerykalizm. Gdy perypetie komisji majątkowej trafiają na jedynki gazet, nawet Nergal staje się autorytetem.

Bat na ludowców

Donald Tusk, który zapowiedział, że po tej kadencji de facto odejdzie z polityki, być może mógłby doczekać do wyborów 2015 r., nie kiwnąwszy nawet palcem. Ale, po pierwsze, wypada wierzyć w jego zapewnienia, że jako premier chce dla państwa jak najlepiej, a po drugie: inni politycy PO nie mają komfortu spełnienia i chcieliby w polityce coś jeszcze znaczyć także po upływie tej kadencji.

Samo trwanie – co było przyjemne przez pierwsze cztery lata – nie wchodzi więc już w rachubę. Potrzebne państwu ekonomiczne reformy – z obecnym koalicjantem i przy tak nikłej przewadze mogą być drogą przez mękę. W takiej sytuacji możliwość porozumienia z Kwaśniewskim- -Palikotem, co na razie jest przedmiotem spekulacji w mediach, może dla PO okazać się korzystna. Palikot ma więcej posłów niż PSL, Kwaśniewski mógłby przekonać jeszcze część SLD, której nie w smak Leszek Miller. Palikot na propozycję podniesienia wieku emerytalnego zareagował lepiej niż PSL, Kwaśniewski może sprawić, że takich pozytywnych reakcji na niepopularne reformy będzie więcej.

Zawierając porozumienie z odradzającą się lewicą, Tusk dokonałby – w skali makro – tej samej sztuki, co zawsze: osiodłałby sytuację poprzez przyłączenie się do tych, którzy akurat nadają ton. Porozumienie z lewicą – a więc i częściowe realizowanie jej programu – zabezpieczyłoby PO przed ewentualnym odpływem działaczy czy wyborców w tym kierunku. I raczej to „stare wygi” z PO mogłyby wtedy w sejmowych kuluarach „rozprowadzać” nieopierzonych posłów Palikota.

Tusk mógłby też rozgrywać Palikota z SLD, który boi się marginalizacji i sam pewnie chętniej widziałby się w roli partnera PO. Utyskiwanie Millera na antenie TVN 24, że Kwaśniewski chce zapisać SLD do Ruchu Palikota, obnaża raczej podenerwowanie szefa SLD.

Oczywiście można spytać, po co lewica miałaby wspierać Platformę w głosowaniach czy, o zgrozo, wchodzić w koalicję? Patrząc realnie: lewica nie zdobędzie samodzielnej władzy w następnych wyborach i jeśli będzie miała szansę współrządzić, to prawdopodobnie właśnie z osłabioną PO. Tyle że działacze lewicy – zwłaszcza ci spod znaku SLD – są już dziś wyposzczeni prawie dekadą spędzoną w opozycji. Dlaczego nie mieliby skonsumować koalicji już wcześniej? Kwaśniewski umiałby to też zgrabnie uzasadnić – odpowiedzialnością za państwo.

Zresztą, nawet jeśli taka współpraca okazałyby się niemożliwa – Tusk zawsze może nią postraszyć ludowców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012