Gorzkie zwycięstwo sułtana

Choć zwolennicy zmian konstytucyjnych wygrali w referendum, nikt w Turcji nie ma dziś powodów do świętowania. Ci, którzy głosowali na „nie”, boją się dyktatury a ci, którzy przepchnęli zmiany, zadrżeli ze strachu, że pełnia władzy może przypaść komu innemu.

17.04.2017

Czyta się kilka minut

Recep Tayyip Erdogan, Stambuł, 16.04.2017 r. /  / Fot. Lefteris Pitarakis/AP/EAST NEWS
Recep Tayyip Erdogan, Stambuł, 16.04.2017 r. / / Fot. Lefteris Pitarakis/AP/EAST NEWS

Stambuł, komisja wyborcza w jednej ze szkół dzielnicy Eyüp. Wyborcy biorący udział w niedzielnym referendum konstytucyjnym dzielnie wspinają się po schodach do położonej na pierwszym piętrze sali, w której rezyduje komisja wydająca karty do głosowania. Wtem zamieszanie: na miejscu zjawia się młody mężczyzna na wózku inwalidzkim. Pyta o windę, ale okazuje się, że ta nie działa. Chłopak bez nóg przemieszcza się z wózka na schody i rękoma podciąga się w górę. „Filmujesz?”– pyta towarzyszącego mu mężczyzny, który całą scenę nagrywa telefonem komórkowym. „Filmuj, niech zobaczą, jak mówi się „nie”” – podsumowuje pnąc się po schodach. 

Nie dla mówiących „nie”

Filmik lotem błyskawicy obiegł w niedzielę tureckie media społecznościowe, stając się niejako metaforą wszystkich trudności, jakie napotkali przeciwnicy forsowanych przez rząd zmian, wprowadzających w Turcji system prezydencki w miejsce parlamentarnego. A było ich wiele. Wątpliwości prawników od początku budził fakt organizowania tak ważnego głosowania w trakcie trwającego wciąż stanu wyjątkowego wprowadzonego przez parlament w lipcu 2016 roku. Prezydenckie dekrety, umożliwiające pozbawiania pracy lub zamykania w wiezieniu każdego, kto nie podoba się rządowi, nie zachęcały przeciwników zmian do otwartego wyrażania poglądów i w praktyce uniemożliwiły prowadzenie przez nich kampanii. Przeciwnikom zmian ustroju, do których należy republikańska partia CHP i pro-kurdyjska HDP znacznie ograniczono czas antenowy. Nie było debat, a niektóre zaplanowane przez nich wydarzenia były odwoływane z błahych powodów. Do tego doszły problemy w dniu wyborów. Choć nie sprawdziły się najgorsze obawy, dotyczące możliwych zamachów bądź niedopuszczania wyborców do głosowania (np. przez niezapowiedziane zamykanie bądź przenoszenie lokali do głosowania), nie udało się uniknąć poważnych nadużyć. Z lokali wyborczych na wschodzie kraju wyproszono obserwatorów z ramienia HDP. Wiele osób zostało zmuszonych do oddania głosów na oczach komisji wyborczej (nie ustawiono kotar, za którymi można byłoby zachować prywatność). Zdarzało się nawet, że członkowie komisji sami oznaczali odpowiedź „evet” – „tak” i takie karty wręczali głosującym, albo wchodzili z nimi do kabin. Pieczątki do głosowania różniły się też w zależności od lokali wyborczych. Obserwatorzy trafili na takie, na których zamiast napisu „wybór” od razu było „tak”, zaś rządowa agencja informacyjna odtrąbiła zwycięstwo rządu dużo wcześniej, niż zliczone zostały wszystkie głosy. Na koniec Państwowa Komisja Wyborcza oznajmiła, że nieoznaczone karty do głosowania użyte w kraju będą ważne, podczas gdy te z zagranicy nie. – Tą skandaliczną decyzją Komisja sprawiła, że wyniki głosowania są sporne – uważa Kemal Kılıçdaroğlu, lider CHP. Zarówno on jak i przedstawiciele MHP zapowiadają, że będą zabiegać o powtórne przeliczenie części oddanych głosów. Gra jest warta świeczki, bo – zdaniem polityków – wyborcze fałszerstwa mogły dać obozowi rządzącemu nawet kilkuprocentową przewagę. To bardzo dużo w sytuacji, w której zamiast „planownych” 60 proc. poparcia rząd, używając wszelkich dostępnych środków, ledwo uzbierał 51 proc.

Jesteśmy równi więc się dogadajmy 

– Nie możemy upić się zwycięstwem, musimy dziś już myśleć o 2019 roku – mówił w poniedziałek Recep Tayyip Erdogan, bez przekonania dziękując za poparcie. Prezydent nie ma z resztą specjalnych powodów do radości. Wyniki referendum wyraźnie pokazały, że nie może już liczyć na takie poparcie, jakie miał jeszcze w lipcu po nieudanym puczu wojskowym. Wtedy wydawało się, że nic już nie zachwieje jego pozycją w kraju, ale kolejne kilka miesięcy diametralnie zmieniło ten stan rzeczy. Eskalacja konfliktu z Kurdami sprawiła, że prezydent stracił rzeszę wiernych wyborców na wschodzie kraju, czystki na uczelniach pozbawiły go wsparcia tureckich intelektualistów, a wygłaszane niedługo przed referendum tezy o możliwej zmianie kształtu państwa z republiki w federację (na wzór USA) odjęły mu nawet 2 proc. żelaznego elektoratu. Wyraźnie boli go też utrata poparcia w dużych miastach, które tradycyjnie go popierały. Tym razem w Ankarze i Stambule przeciw zmianom zagłosowało ponad 51 proc. wyborców. W liberalnym Izmirze porażka rządu była druzgocąca: na „nie” głos oddało prawie 70 proc. mieszkańców.

W tej sytuacji prezydent nie może już być pewien, że po zmianie prawa (ma to według rządu zająć około roku) to właśnie on wygra przewidziane na 2019 rok wybory prezydenckie w nowej formule. W efekcie tak Erdogan, jak i jego ministrowie znacznie złagodzili swoje wypowiedzi. Premier oznajmił, że wszyscy obywatele Turcji, bez względu na to jak głosowali, są równi, a wszystkie głosy tak samo wartościowe, choć miesiącami nazywał ich terrorystami. 

Gdy od ogłoszenia wyników nie minęła jeszcze doba, tureccy eurosceptycy, którzy UE nazywali faszystowską organizacją, zapewniają, że relacje z UE się poprawią. – Porozumienie ze Wspólnotą Europejską leży w żywotnym interesie Turcji – ogłosił w poniedziałek wicepremier Mehmet Şimşek, wyrażając nadzieję, że „wrzawa” przedreferendalna ucichnie. 

Jak uspokoić naród

– Ucichnie, ale tylko w relacjach z zagranicą – przewiduje w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym” analityk międzynarodowej organizacji, zajmujący się sytuacją w Turcji – Obrażanie wspólnoty ustąpi pragmatyce politycznej i ekonomicznej, ale na użytek wewnętrzny winę za powstałe napięcie wciąż ponosić będzie Unia Europejska – uważa. Jego zdaniem nie dojdzie do przedterminowych wyborów, których obawiają się niektórzy.

– Zwycięstwo zwolenników zmian jest zbyt minimalne, by decydować się na ten krok, ryzyko przegranej na razie jest zbyt duże. Zamiast tego kontynuowany będzie stan wyjątkowy, przynajmniej póki wskaźniki badania opinii publicznej się nie poprawią – zaznacza ekspert. Jego zdaniem prorządowe stacje i gazety w najbliższych miesiącach będą mówić jedynie o sukcesach w walce z terrorem, choć Turcja sama prowadzi zakulisowe rozmowy mające zmniejszyć napięcie z Kurdami. – Zawieszenie broni lub zminimalizowanie działań militarnych na południowym wschodzie będzie określane jako zwycięstwo dotychczasowej polityki i działań militarnych Erdogana, chociaż to Turcja zabiega o wyciszenie konfliktu.

Propaganda to jednak za mało, by poprawić stan tureckiej gospodarki. Rząd dzień po referendum zapowiedział więc walkę z 13 procentowym bezrobociem i deficytem budżetowym, który na koniec roku na wynieść prawie 13 mld dolarów oraz utworzenie nowych miejsc pracy. Tureckie organizacje biznesowe nawołują do reform, bo choć w ciągu dekady dochód Turcji się potroił, to i tak za mało w sytuacji, gdy zaangażowanie w konflikt syryjski pochłania ogromne środki, niektóre rosyjskie sankcje nie zostały zniesione, nie udało się odbudować zaufania turystów (zamiast tureckich plaż wybierają oni bardziej „stabilne” politycznie europejskie kurorty) i banków, które – po obniżeniu tureckich ratingów – nie chcą udzielać Turcji kredytów.

Mamy co chcieliśmy 

Na wyniki tureckiego referendum Zachód patrzy na razie bardzo ostrożnie. Komentarze są wyważone i zachęcające do budowania porozumienia w kraju. Niemieccy politycy zaznaczyli, że tak mała różnica między zwolennikami a przeciwnikami zmian konstytucyjnych stanowi olbrzymie wyzwanie dla Erdogana jako lidera państwa. Zamiast gratulacji jest oczekiwanie na raport Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, której obserwatorzy byli obecni na referendum. Inaczej reagują Turcy. Choć po ogłoszeniu wyników referendum nie doszło w kraju do zamieszek, a komentarze w mediach są bardzo zachowawcze, przeciwnicy zmian czują się oszukani, a niezadowolenie demonstrują i na Facebooku, i na ulicach. W wielu miastach w nocy z niedzieli na poniedziałek odbyły się uliczne protesty, Turcy podpisują też petycje o ponowne przeliczenie głosów. Solidnie „oberwało się” głosującym za granicą, którzy w większości poparli zmiany. Turcy w kraju zarzucają im, że są ograniczonymi ignorantami niemającymi pojęcia o życiu w Turcji. – Nie możemy winić nikogo oprócz siebie samych – uważa Eylem, nauczycielka z Izmiru. – Latami patrzyliśmy na to, co AKP wyprawia w kraju, a potem szliśmy pić Raki wierząc, że jakoś to będzie. No i będzie. Dyktatura.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej