Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wydaje mi się, aby był jakimkolwiek problemem (poza kontrowersjami czysto estetycznymi, ale kontrowersje czysto estetyczne otaczają każdego wykonawcę od czasów Nerona). Niech sobie dziewczyna występuje, a skoro znajdują się amatorzy, więc kto lubi, to przyjdzie, popatrzy i posłucha. Pani Ciccone śpiewa, jak śpiewa, ale to jeszcze nie profanacja. Mam kłopot z inną profanacją, wynikającą z bezmyślności warszawskich urzędników od kultury.
Warszawski urzędnik, aby pozostać na stanowisku, musi przede wszystkim wyczuwać tendencje. A ponieważ w wypadku niesławnego koncertu tendencje były radykalnie sprzeczne, więc zarysowała się rozbieżność i trzeba było podjąć decyzję, czego warszawski urzędnik nie lubi. Jak tu bowiem wybierać pomiędzy posłem Biedroniem, któremu Maria Louise Ciccone otworzyła oczy na Powstanie Warszawskie („Die Another Day”?), a – nie bójmy się tego słowa: pewnymi hierarchami (nie wszystkimi, ale pewnymi), którym Maria Louise Ciccone oczy na Powstanie Warszawskie przymyka, lub – co gorsza – przymruża. Czy w rocznicę warszawskiego zrywu wybieramy Wielką, Niepodległą, Świętą, czy też ulegamy zbydlęceniu, dekadencji, miernocie i co tam jeszcze... Oto jest pytanie, na którym rozpięci zostali warszawscy włodarze od kultury. Dali się na nim gładko rozpiąć, a bycie rozpiętym w rozkroku to coś, czego urzędnik warszawski musi uniknąć za każdą cenę. Cóż z tego, że alternatywa fałszywa, skoro urzędnik tego nie wie, i robi głupoty ze strachu...
Geniusze dyplomacji z warszawskiego magistratu głowili się i głowili pod nieznośną presją obustronną, aby wreszcie wyjść z wiekopomną inicjatywą w stylu: „I Panu Bogu świeczkę, i Madonnie ogarek”. Mianowicie tuż przed koncertem każe się puścić dokumentalny filmik z Powstania, i sprawa odfajkowana. Ofiary, martwe ciała, heroizm na rozrywkową przystawkę. Martyrologiczny odcinek warszawskiej kultury „zostanie zabezpieczony”, podobnie jak potrzeby szerokiej grupy stołecznej i przyjezdnej ludności na kierunku ludycznym à la „Like A Virgin”. Nikt się nie będzie czepiał. Trzeba upamiętnić, ale żyć też trzeba. I rzeczywiście: ad hoc wykonany montaż „greatest hits of powstańcze kroniki” zderzył się z rozochoconą widownią. Ku chwale Warszawy, ku zadowoleniu magistratu, niezdolnego do refleksji nad aktem prawdziwej, wymuszonej profanacji powstańczej ofiary. Proponowałbym stołecznym urzędnikom, aby poszli za ciosem i przy okazji, przed jakimś następnym dużym koncertem zagranicznej gwiazdy, zaprezentowali kroniki z Auschwitz – niech już montują materiał, okazja na pewno się zdarzy – wszak rocznic ci u nas dostatek.