Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jestem zwierzęciem miejskim. Moje rowerowe trasy wiodą podwórkami, ulicami o śmiesznych nazwach albo wzdłuż rzek, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Ale najbardziej lubię jeździć nocą. Lato zaczyna się od wieczoru, w którym wybieramy się na nocną jazdę. Nigdy jej nie planujemy. Zazwyczaj w środku tygodnia, około 22.00, orientujemy się, że wieczór jest zbyt fajny, zbyt pachnący, zbyt ciepły, żeby go nie wykorzystać na włóczenie się po Krakowie. Nasza jazda przypomina cruising. Toczymy się, gadamy, skręcamy, gdzie nam się spodoba, jeździmy środkiem ulicy. Lubimy się wozić po Woli Justowskiej, Płaszowie, Rybitwach, Ruczaju. Chętnie zahaczamy też o Kazimierz i Podgórze, gdzie zatrzymujemy się na coś do picia. Wracamy do domu po pierwszej w nocy, jakby dopiero zaczął się dzień. Dla mnie, eks-triathlonistki, cruising po nocnym mieście jest wyzwalający i konieczny. Dzięki niemu nauczyłam się anihilować wiecznie towarzyszący tryb need for speed. Nie potrzebuję prędkości, potrzebuję luziku.
CZYTAJ DODATEK "TP" NA WAKACJE: WŁÓCZYKIJ KULTURALNY 2022>>>