Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
...chodzi oczywiście o palmę w Alejach Jerozolimskich, spod której śpiewam z głębi duszy na melodię kubańską „Nic się nie stało”, śpiewam w sobotni wieczór, widząc, jak Polacy i Rosjanie są pogodzeni wreszcie wspólnymi, eliminującymi 0:1. My nie wyszliśmy z grupy i oni też nie wyszli, więc wspólnie na smutno wyszliśmy na pomeczowe ulice, na sąsiedzkiego snuja. Stadka szwendają się tędy i owędy, i porykują à la ranny łoś (ew. daniel), porykują, przeciągając sylaby, by starczyło za trzy reprezentacyjnie skopane dekady, podczas których, zaiste, nic się nie stało.
Moje słowa, niczym ranny jeleń, wybiegają wstecz, do zeszłego niczym śniegi niegdysiejsze wtorkowego popołudnia 12.06.12, gdzie pod tą samą abstrakcyjną palmą zapoznawałem się z twarzą cierpiącego Innego, Innego cierpiącego na chęć zmasakrowania Ruska. Twarz cierpiącego Innego była w większości zamaskowana, a za Ruska robiłem ja. Na moją niekorzyść świadczył fakt, że wracałem akurat z festiwalu w Woroneżu, ale przecież Inny nie mógł tego wiedzieć; na Swarożyca, skąd oni wiedzą, że ja z Rosji poniekąd. Próbuję się przebić na piechotę, bo tramwaje nie chodzą, chodzą za to rodacy-bandyci, stadami chodzą wyczekująco i Ruska wyglądają, żeby tak się wyrazić eufemistycznie. Zgodnie ze starą antyalkoholową mądrością ludów słowiańskich, kiedy po raz kolejny ktoś mówi, żeś Rusek, to może coś w tym jest, i trzeba się położyć.
Tylko zmasowanej obecności oddziałów prewencji zawdzięczam, że nie musiałem lec na ulicy, ale intensywnie nader wrzeszczano na mnie raz za razem, żem Rusek, Rusek, Rusek. Okazało się, że chodziło o to, co miałem na piersiach, a mianowicie koszulkę z czarnym dwugłowym orłem. Był to akurat herb Toledo, jako że giezełko nabyłem w Hiszpanii, ale kibolom rzeczywistość nie przeszkadzała zupełnie. Rusek to Rusek, nawet z Toledo. Sierpem i młotem czerwoną hołotę. Oblicze cierpiącego Innego łaknęło krwi, tym bardziej że ponoć już wkrótce mieli przemaszerować autentyczni Ruscy, a przecież nie będzie Rusek pluł nam w twarz – wręcz przeciwnie, i o to chodzi. Futbol wymaga patosu, gdzież jeszcze patos poza futbolem, więc patetycznie napiszę, że wstydziłem się, iż jestem Polakiem, że dzielę z biało-czerwoną hołotą strzępki sylab – bo cóż więcej.
Słowa te prosto z serca śpiewam, z krainy, gdzie palmowe rosną drzewa (w liczbie: 1). Polska mistrzem Polski. Guantanamera. Szpakowski.