Drugie wyjście

Dla Siwczyka pisanie poezji po przełomie językowym jest poetyckim być albo nie być.

16.07.2008

Czyta się kilka minut

Krzysztof Siwczyk znudził się tym, co w poezji polskiej przychodzi łatwo: wspominkami z szarości. Kaprys był to ryzykowny, bowiem wczesny aplauz krytyków szykował Siwczykowi drogę tyleż chlubną, co smutną: poety pokolenia w formule realistycznej. Ci, którzy na Siwczyku się zawiedli, pozostają głusi na krzepnący talent tego pisarza. Siwczyk - obok Sosnowskiego, Baczewskiego, Meleckiego - jest poetą niestroniącym od konsekwencji większego zjawiska w humanistyce, które można nazwać przewrotem językowym. Kondycja ta śrubuje wymagania: jak kontynuować wypowiedź "poetycką" po tym, gdy "podmiot", "ekspresja", "autentyzm", "doświadczenie" okazały się pozycjami o wiele mniej stabilnymi, niż się nam zdawało?

Dla Siwczyka pisanie poezji po przełomie językowym jest poetyckim być albo nie być. Zmiana, w której język przestaje być narzędziem pośredniczącym, a staje się żywiołem samym w sobie, oznacza dla niego potrzebę gruntownej rewizji całej sfery duchowej. Pisanie zanurza się tu w żywiole nierozstrzygalności i polisemii, ale techniki te Siwczyk traktuje jako przepustki do sedna kryzysu reprezentacji i znaczenia. W jego diagnozie kryzys opcji realistycznej, zapowiedziany przez poetów takich jak Mallarmé, a nazwany przez poststrukturalistów, rozwija się wciąż w najlepsze, szczególnie w łonie kultur żywiących się imperatywem reprezentacji Absolutu.

"Centrum likwidacji szkód" jest rozwinięciem motywów, które pojawiły się przed paru laty w "Państwie środka". W nowym tomie gest estetyczny jest jednak intensywniejszy. Wzmożona jest tu gra między formą, stylistyką a krytyką kultury. "Centrum..." czyta się jak serię winiet z fantasmagorycznego lotu wokół dziwnie znajomego miejsca. Miejscem tym jest - ni mniej, ni więcej - całość stworzenia. Siwczyk widzi ten region jako mocno wyeksploatowany. Jego dogmatem była potrzeba reprezentacji substancji i ów dogmat, jako rodzaj drapieżnego skostnienia, okazał się przyczyną ruiny znaczeń. Kultura reprezentacji zredukowała świat do makiety, planszy, do spektaklu, który nie zrealizowawszy swoich obietnic, stał się toksyczny. Siwczyk widzi ruiny, "szrot" świata. Zostają "fiszki z istnienia", nawet nie archiwum, raczej wybebeszony katalog. Cywilizacja stała się swoim własnym widmem, formą przemocy, obozem koncentracyjnym dla świadomości. Wśród wielopiętrowych zdań książki da się słyszeć echa katastrofy, która jest permanentną, wżartą w rzeczywistość kondycją. Raz po raz plansza mieni się upiornym aspektem, ukazując "człecze obozy".

Podstawowym tworzywem tomu jest proza poetycka, która dociera do warstwy estetycznej istniejącej w tle traktatu, eseju, filozoficznej rozprawy, apokryfu. Siwczyk buduje swoją wypowiedź ze zdań na ogół wielokrotnie złożonych, wprowadzając jednak zmiany rytmu, rozwarstwienia i rozminięcia, które pozwalają logice zdradzać swoją zależność od tego, co mniej definitywne. Zdania długie, wykładowe Siwczyk przetyka krótszymi jednostkami, często utrzymanymi w stylu bardziej kolokwialnym. Dochodzi do zderzeń, które wykrzywiają logikę w kierunku czegoś, co określiłbym jako slang kaskaderskiego wyczynu filozoficznego.

Proza Siwczyka jest monstrualna. Świadomość, którą projektuje, jest nie do końca ludzka. Autor wydobywa tę cechę poprzez kontrast z kilkoma utworami utrzymanymi w formie wersyfikacyjnej. Ten sam fantastyczny wywód, z którym mieliśmy do czynienia w prozie, okazuje się mniej zaskakiwać tam, gdzie pomaga mu formalne echo tradycji lirycznej. Demontaże logosu okazują się łatwiejsze do przyjęcia w taneczności wersu. W prozie, która brzmi, jakby czegoś dowodziła, oczekujemy przesłanek, wniosków, a przede wszystkim stałego wyobrażenia o głosie wykładowcy. Tymczasem u Siwczyka autorem wywodu jest estetyczna nośność nieobjętego umysłu, która ujawnia się jako pierwotniejszy zaczyn ruchu logicznego. Prozatorskie akapity Siwczyka są ostateczną perwersją języka. W ich formacie katalizują się zdania, których sam pochód, odmawiający czytelnikowi jakichkolwiek portów przeznaczenia, jest "inwazją w epicentrum mowy". Siwczyk podąża za tymi, którzy sugerują wyjście z logosu i wejście w strumień pisania.

Nie ma ciała - spełniając ambicje poetów symbolistycznych, Siwczyk wykorzenia zmysły. Nie ma głosu, nie ma podmiotu; język chce być tu wszystkim, ale oczywiście każde "wszystko" musi się otrzeć o swoje "nic". Mnożą się motywy pustki i zniknięcia. Ktoś nam tu mówi: spróbujcie innego lekarstwa, przestańcie jechać na kliszach substancji, przemyślcie od nowa sens stworzenia. Wejście w żywioł pisania okazuje się tu być w sposób konieczny powiązane z teologią i eschatologią. Starający się krążyć nad jak najszerzej pojętą kondycją ludzką, język zaczyna pytać o sens Przyjścia, Wcielenia, o granicę bycia i niebycia. W tekście znajdujemy toposy religijne, jednak ich przynależność do krajobrazu ruin i makiet sugeruje wyczerpanie dotychczasowej religijności. Aktywizując przestrzeń pisania, przestrzeń inskrypcji, Siwczyk poszukuje innej zasady stwórczej, która, gdyby iść jej śladem, chciałaby nas wyprowadzić poza podziały tradycyjnej metafizyki.

Tom ten spotka się z zarzutami niedoskonałości języka poetyckiego. Spójny i konsekwentny, ma w sobie sporą dawkę monotonii; eksplozje elokwencji poddane są temu samemu rytmowi; dominują określniki rzeczowników, zdania przydawkowe. Rzecz jednak w tym, że Siwczyk nie pisze już "poezji". Raczej, uprawia pewną czynność pisarską, która żyje z wykorzystywania tworzyw obcych. Bloki tej prozy mają cechy przedmiotów estetycznych, instalacji posklejanych z rodziny dyskursów pokrewnych. Paradoksalnie, uroda tych utworów tkwi nie w języku, a w delirycznej malowniczości. To ona sprawia, że jestem w stanie odłożyć na bok swoją troskę o nadmierną hegemonię języka nad ciałem, o brak próby przemyślenia relacji między tymi sferami, która zdaje mi się niezbędna dla opuszczenia rejonu zgliszcz. Teksty Siwczyka emanują tajemniczym światłem, które unieważnia argument, i w którym możemy się pochylić nad marnością naszej duchowej psychodramy. Pobyć trochę w blasku innego wyjścia.

Krzysztof Siwczyk, "Centrum likwidacji szkód", Biuro Literackie, Wrocław 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008