DRUGI DZIENNIK PILCHA

Prawdziwą tragedią byłoby obudzić się w niemocy duchowej, starzec, którym jestem, po przebudzeniu ma żwawe ruchy, spokojne ręce, ale nie staje mu ani na pisane, ani na drukowane;...

06.08.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

...niby czyta, ale czytanie, które dawniej było jak alkohol, teraz jest jak woda.

21 lipca | Dochodzimy do kresu farmakologii. Z doktorem K. rozmowa o operacji. Nie pierwsza, nie ostatnia. Ale z dotychczasowych najintensywniejsza. Dajcie pokój. Jak mówi poeta: „Idź, dokąd poszli tamci, do ciemnego kresu farmakologii”. Rozmowa intensywna, ja rozrzedzony, chorobliwie rzadki, wręcz... Nie wódź mnie na pokuszenie, ohydo językowa! Owszem, w sytuacjach ekstremalnych nie bójmy się czułości, nawet tej wyrażanej w – dowodzących jeśli nie obłędu, to z pewnością utraty instynktu samozachowawczego – zdrobnieniach nie do odnotowania. Słyszycie? Czułość wyrażana w zdrobnieniach nie do odnotowania. Wyrażać można – odnotowywać nie. Proste?

Jeszcze rok temu nadstawiłbym czaszkę pod wszystkie wiertła, ostrza i laubzegi świata. Nie tyle z nadzieją, co z desperacją. Wierćcie, tnijcie, piłujcie! I wy, techniki nieinwazyjne, czyńcie swą powinność! Mąć się, mózgu zamącony, mąć się i klaruj, a jak nie możesz się wyklarować, mąć się do imentu! Mąć się, wisisz mi, i tak mam omamy!

Jeszcze rok temu tego typu był ze mnie rewolwerowiec. Szybkostrzelny. Zawzięty. Bezwzględny dla innych. Bezlitosny dla siebie. Pozer akcentu. Kabotyn artykulacji. Nieumiarkowany – ze skłonnością do pogańskich kultów i perwersyjnych praktyk – czciciel polszczyzny. Dziś nic z tych rzeczy. Dziś sama litość – destylat politowania dla samego siebie. Dziś polszczyzna wyłącznie ewangeliczna, a i to w połowie, wyłącznie „nie, nie”. O żadnym „tak” ani słowa. Cienia afirmacji – każda afirmacja jest rozpustą. Wszczynajcie orgie, jakobyście ich nie wszczynali. Nurzajcie się w plugastwie, jakobyście się nie nurzali. Ozdabiajcie i upiększajcie pismo, jakobyście go nie ozdabiali i nie upiększali.

Rok przeleciał, opadły maski, spłynęły wody, zniknęły pozy, wymarły kulty, nie tylko perwersji się odechciało. Omamy nabrały ciała, gotowość do desperacji zmalała, szczerze mówiąc: znikła. Bez śladu. Szczury zeżarły sztruksową marynarkę, karnawał kończył się długo i upierdliwie, post zaczął się tak nagle i tak wszechwładnie, jakby nigdy nic innego nie było. I w samej rzeczy: nigdy nic innego nie było.

Dziś wiem: łba nawet za własne zdrowie nie nadstawię. Najprawdopodobniej. Choć kto wie. W każdym razie boję się. Każdy by się bał. Czego najbardziej? Że się nie obudzę? Tego najmniej. Na to się nie ma wpływu, a i tego, żeś niezbudzony, nie wiesz. A jak wiesz, to znaczy, że tamten świat istnieje, niczego więcej nam nie trzeba. Jak wymarłą zapaścią wiekuistość ta miałaby się okazać – gorsza nie będzie.

Najbardziej, rzecz jasna, boję się, że obudzę się już nie taki. Zmienionyż po rozłące? I to jak!

Z niesłychaną finezją rozpierdolą mi czaszkę, z niebywałą zręcznością pogrzebią mi w mózgu, z niezwykłą precyzją dotkną końcem lutownicy fatalnego miejsca, zainstalują elektrody, zaszyją, zakleją – operacja się udała – pacjent jednakowoż w popłochu. Niby wszystko OK: nie trzęsie się, cały niewzruszony; ręka, noga, głowa – nawet nie drgną, niestety nie wszystko OK... Niestety placówki nieruchomości rozpościerają się zbyt rozlegle... I gdyby tylko to, gdyby tylko tak, gdybym się obudził impotentem w sensie ścisłym, byłoby pół biedy, to znaczy żadnych tryumfów, ale w końcu to jest dolegliwość do obejścia; starzy partyzanci znają i mają swe sposoby... Ani nie błaznuję, ani się nie kryguję – rozważam lęk głębinowy, strach straszny; są straszniejsze, są głębsze.

Prawdziwą tragedią byłoby obudzić się w niemocy duchowej, starzec, którym jestem, po przebudzeniu ma żwawe ruchy, spokojne ręce, ale nie staje mu ani na pisane, ani na drukowane; niby czyta, ale czytanie, które dawniej było jak alkohol, teraz jest jak woda, i nie drwijcie z tej wody, bo ta woda to jest coś! W porównaniu z pisaniem, którego nie ma wcale, ta woda jest nieskończonością. Tak, tego się boję – utraty polszczyzny, jedynego języka, jakim porozumiewam się ze światem, tak, tego się boję – utraty zachwytu dla literatury polskiej, jedynego zachwytu, który dalej rośnie; tak, tego się boję – utraty uczucia do nosówek, jedynej miłości, która darzyła cię bezwarunkowo krystaliczną wzajemnością, jedynej miłości, której nigdy nie zdradziłeś.

22 lipca | „Wiecie czego się boję? Że wyląduję jako stary człowiek w szpitalu i że pielęgniarki, których nigdy w życiu nie poznałem, będą zwracać się do mnie per Anthony albo, co gorsza, Tony. Pozwól, że wbiję ci to w ramię, Tony. Zjedz jeszcze trochę tego kleiku, Tony. Oddałeś stolec, Tony? Oczywiście nim do tego dojdzie, zbytnia poufałość personelu pielęgniarskiego nie będzie największym z moich zmartwień, ale mimo wszystko”.
Julian Barnes „Poczucie kresu”

23 lipca | Nakładem wydawnictwa Muza ukazały się „Utwory zebrane” Izaaka Babla – „najpełniejsze dotychczas – jak głosi tekst na okładce – polskie wydanie dzieł pisarza. Czytelnik znajdzie tu między innymi »Dziennik 1920«, »Armię Konną« i słynne opowiadania odeskie, ale także prawdziwą perełkę: nigdy wcześniej niepublikowany w Polsce dramat »Maria« z 1935 roku”.

I po co kłamać? Kłamać brzydko, kłamać w ogóle brzydko, a w tym przypadku także całkowicie niecelowo. Po co kłamać? Przykazania: nie kłam – owszem nie ma, ale po co natychmiast rzucać się w kierunku – nie wiadomo – przypadkiem zostawionego przestworu czy umyślnie uczynionego prześwitu? Po co zaraz łgać w żywe oczy? Z powodów – jak to w tych czasach – rynkowych? Celem pozyskania – drogą kłamstwa – jakichś nowych czytelników? Jeśli tak – na wątpliwą i krzywą akcję rzecz wygląda. Proporcja pomiędzy tymi, co kłamstwo dostrzegą, a na kłamstwo się nabiorą, może być mordercza. Niektórzy znający Babla na pamięć, tworzący swoisty bablowski zakon starzy czytelnicy Babla nadal żyją i nadal jest to – mimo iż stoi ona nad grobem – zbiorowość o wszelkich formach obecności autora „Zmierzchu” rozstrzygająca. Im, tym bablowskim kombatantom, tej bablowskiej straży przybocznej, tym ochroniarzom dzieła i pamięci Izaaka Emanuiłowicza, próbować wciskać kit, że „Marii” dotychczas nie było po polsku? Kto tu i na co liczy? Ktoś tu może liczy, że wyznawcy Babla nasyceni posiadaniem „Utworów wybranych”, „Utworów odnalezionych” oraz „Dziennika” – a więc posiadacze (niemal?) wszystkich przetłumaczonych na polski tekstów Babla, do późniejszych wydań nie zajrzą, nie wezmą ich do ręki?

Ależ oczywiście, że nie tylko zajrzą, nie tylko wezmą, ale i kupią, i kupiwszy przestudiują, i przestudiowawszy łacno stwierdzą, iż wydane właśnie przez Muzę „Utwory zebrane” z całą pewnością zawierają dwie napisane przez Babla sztuki teatralne i prawie wszystkie opowiadania; „prawie”, ponieważ brakuje np. „Odpowiedzi na ankietę” – pierwszej wersji „Mojego pierwszego honorarium”, jednego z najgenialniejszych tekstów pisarza, to jest szkoda, czytelnik – zwłaszcza młody i oszalały na punkcie literatury czytelnik – traci możność tzw. „wglądu w warsztat”, obie warte wnikliwego namysłu „odmiany tekstu” są też swoistymi traktatami (a bardziej jeszcze poematami) o pisaniu. Babel jako nauczyciel kunsztu – sposobność jedyna w swoim rodzaju, pisarzy tak wielkich i tak świadomych rzemiosła w zasadzie nie było – może jeden Flaubert.

Próżno też w „Utworach zebranych” szukać nowel takich jak „Pieśń”, „Pan Apolek” czy „Moja pierwsza gęś”. Nie, żebym się czepiał, ale ani wnikliwie, ani w ogóle tomu nie przestudiowawszy, pobieżnie jedynie rzuciwszy okiem na spis treści, widzę również nie dotkliwy, ale ewidentny brak dwu scenariuszy filmowych, dwu przemówień i garści tekstów publicystycznych; w sumie drobiazgi, strzelać się nie będziemy, ktoś, jakiś doktryner może się wprawdzie upierać, iż w przypadku geniusza każda stroniczka istotna, a w przypadku geniusza tak w środkach wyrazu lakonicznego – każda linijka, ale nie turbujmy się, uciszmy doktrynera, niech nie psuje nastroju.

Poza wszystkim być może wyrażenie „utwory zebrane”, dawniej znaczące „dzieła wszystkie”, obecnie znaczy: „utwory zgromadzone” (np. przez wydawcę) – w efekcie raczej komizm niż przykrość.

Owszem, w sensie ścisłym przykre, a nawet swoiście ordynarne jest już piętnująco wspomniane kitowanie, iż „prawdziwa perełka, dramat »Maria« ukazuje się po polsku po raz pierwszy”; otóż po raz pierwszy „perełka” ta ukazała się w 1971 roku, w tomie „Utwory odnalezione” – książka, tak jest: trudna do zdobycia, przecież jednak istnieje; argument, że zdecydowana większość pamiętająca tamtą edycję wymarła, jest przekonujący, w całości go jednak przyjąć nie podobna. Słowem, i w tym przypadku, cóż począć? „Trochę nas jakby szlag trafił, ale się podnieśliśmy”. Parafrazy poprawiają humor, a parafrazy Babla, parafrazy polszczyzny, którą Jerzy Pomianowski dla Babla stworzył, którą kongenialnym odpowiednikiem oryginału uczynił i którą zapewnił pisarzowi w naszym narzeczu miejsce wiekuiste, otóż parafrazy takich fraz są jak „pląsające, niczym czarne dziewice, pochodnie” – czynią życie znośniejszym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2012